Wpisy archiwalne w kategorii
Odkrywczo
Dystans całkowity: | 17830.95 km (w terenie 548.65 km; 3.08%) |
Czas w ruchu: | 34:58 |
Średnia prędkość: | 20.71 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.80 km/h |
Suma podjazdów: | 15714 m |
Liczba aktywności: | 299 |
Średnio na aktywność: | 59.64 km i 4h 59m |
Więcej statystyk |
Karpacz - najlepsze ścianki rowerem bez młynka ale za to ze śniegiem /Hrgn/
Sobota, 21 lutego 2015
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 99.42 | gruntow(n)e: | 1.30 |
czasokres: | śr. km/h: |
Nareszcie konkrety, dawno nie było.
Jelenia Góra (Goduszyn). Szara Kotlina i białe Karkonosze © mors
Dużo przewyższeń, dużo ścian rzędu 20% i więcej, sporo śniegu no i tylko kilometrów nie dość.
Temperatury paradoksalne: najzimniej w mojej diecezji, na nizinie (120m) już po wschodzie słońca: do -4 (no i zmowy przyodziewek, niestety), a najcieplej... w dolnym Karpaczu, na 530m - w słońcu +18*C O_O
Większość nizin i przedgórza pokonana pociągiem i to w obie strony, czego ostatecznie żałuję, albowiem... wiatr wiał w plecy w obie strony (sic!).
Już na przedgórzu, pod Gryfowem, zaczęły się pojawiać ślady śniegu, o którym w mojej diecezji dawno już nikt nie pamięta... Odtąd jechałem z nosem i palcami rozplaszczonymi na szybie. ;)
A od dolnego Karpacza kopara mi się nie zamykała :D z każdym metrem więcej śniegu!
Przejazd "innowacyjny" - przez dzielnicę Płóczki (okrążenie miasta od strony północnej) - bez porównania lepszy, niż główną drogą: prawie bez ludzi i samochodów, uliczki wąskie i malownicze... (foto z dedykacją dla pewnej Smerfetki )
...a trasa krótsza (= bardziej stroma). Generalnie: ściana, wypłaszczenie, ściana, wypłaszczenie, ściana...
Jechałem zupełnie na letniaka (wszelki przyodziewek w plecaku :/ ) a i to ledwo dawałem rady przy tych temperaturach...
Takie tam na wyciągu narciarskim... czemu wszyscy się na mnie gapią?? ;) © mors
...no i przy tym sprzęcie - brak młynka ani górskiej kasety...
A na koniec oczywiście zapomniana, niedoceniana królowa podjazdów - ul. Szkolna. To niesamowite, jak wielu rowerowych (w)spinaczy jej nie dostrzega (czytałem wiele relacji, niektórzy przyznawali, że odkryli ją po latach wizyt w Karpaczu).
Ulica ta, mówiąc obiektywnie, jest absurdalna, głupia i przegięta... i za to własnie ją kocham! ;D;D
Karpacz, ul. Szkolna - choć raczej powinno być "Szalona" :) © mors
Dolna i górna część były odśnieżone (parkingi do wyciągów narciarskich i przybytki noclegowe), a środkowa, ta najbardziej stroma (maks. 27% - to ścisła czołówka Polski!) - bynajmniej! :O Żeby było śmieszniej, w połowie długości są 2 prywatne domy... jakaś abstrakcja :O
Śnieg był prawie jak beton - bardzo chropowaty i w miarę twardy, a i tak nie było mowy o zjechaniu ani podjechaniu, pomimo bardzo wielu prób... a co, gdy panuje tam zlodowaciały śnieg albo prawdziwa gołoledź???
Odcinki odśnieżone zaś, były posypane piaskiem... i to też fatalnie, bo nawet na pojedynczych ziarenkach koło buksowało, pomimo chropowatego betonu! :O
Nic tamże nie jechało przez dobry kwadrans mej bytności, za to sporo ludzi szło i prawie każden, szczególnie niewiasty, trzymając się poręczy. Ja oczywiście cwaniakowałem ;) bez poręczy, chociaż w najgorszym miejscu nie dało się inaczej - kawałek gładkiego betonu pokryty piaskiem - nieunikniony zjazd na nogach niczym po kulkach w kreskówkach dla dzieci. ;)
Absurd i szaleństwo, co za zwyrodnialec wymyślił poprowadzić drogę prostopadle po stromym zboczu, bez trawersowania?
Chyba moje alter ego. ;D
Co dziwne (i niesprawiedliwe), piesi bardziej przejmowali się moimi zmaganiami na Huraganie, niźli podobnymi zmaganiami na monocyklu (latem). (?!)
Miejscowi opowiadali mi przy okazji rozmaite historie związane z pacyfikacją tej skarpy: ten się rozwalił motórem na zjeździe, ów znęcał się tam onegdaj Syreną. :O Ponoć uskuteczniano tam także wyścigi samochodowe. Oglądałbym!
Sami się ofer(m)owali do robienia mi zdjęć i filmów (w drodze wyjątku wziąłem tym razem aparat). Niestety, pan co robił film zawsze mylił, kiedy włącza a kiedy wyłącza i wyszło z tego wielkie nic. :/
Nakręciłem się trochę sam. Tak się hamuje tamże na bardzo szorstkim śniegu...
Niespodziewanie, wszystkie odcinki bez śniegu udało się pokonać na takim sprzęcie (brak młynka i waga jak półtorej dobrej kolarki), choć było makabrycznie trudno - napęd jęczał i brzęczał, a i technika jazdy musiała być wysublimowana. ;)
Później już tylko spokojne ;) 20% po bruku pod Świątynię Wang (865m), gdzie było już tylko 9*C (w cieniu) i silny, górski wiatr - dopiero tam - jak najbardziej na letniaka - udało mi się ostygnąć. :D
Karpacz Górny... obiekt po prawej zamknięty na głucho o_O © mors
Podjazd pod Wang - kolarką bez młynka © mors
Huragan pod Świątynią Wang © mors
No i selfie z samowyzwalacza ;)))
widać nawet kawałek Huraganowej ramy i kierownicy. ;p
Normalne selfie też zrobiłem, ale nie będę dawał komuś pożywki. :))
A później zjazd, oczywiście na Sosnówkę (praktycznie bez samochodów). Po drodze widziałem romantyczną dedykację dla St.P. ;)) - ale chwila nieuwagi i już śmigałem po poboczu zewnętrznego zakrętu serpentyny o_O
Na zjeździe cały czas 35-45km/h na hamulcu wciśniętym przez większość czasu do połowy... ;] Rześkooooo..... ;)
W Sosnówce nagle znów ciepło... i bezśnieżnie...
Podczas prób objeżdżania zbiornika Sosnówka okazało się, że zostawiłem tamże mapę (tzn. we wsi S., nie w zbiorniku), ale o dziwo po 15 minutach jeszcze na mnie czekała.
Kopsnąłem się "przejściem południowo-zachodnim" tzn. terenowym szlakiem ER-2 z przysiółka Czerwoniak (Sosnówka) do Podgórzyna, m.in. przez Zimną Dolinę :))) - szlak jak na kolarkę dość narowisty. ;]
Na wyboistych zjazdach 2 razy spadł mi łańcuch co wespół z panującym błotem nieźle mnie zafajdało (błoto i brudne ręce do takich rowerów zbytnio nie pasują ;) ), ale świetnie pomogło "mydło" w postaci zmrożonych resztek śniegu.
Później już tylko dojazd na pociąg i dojazd do Morsownii, acz w porannym pociągu miała miejsce dość ciekawa sytuacja:
Przejechałem 9 (dziewięć) stacji i nikt mnie nie zapytał co z biletem. Już miałem dłużej nie kusić losu i wysiąść na 10tej - zaledwie na pogórzu, ale za to za darmo, gdy zjawił się konduktor...
- jest bilet?
- nie, bo jestem z rowerem - chcę kupić.
- skąd-dokąd?
- no od stacji X...
- ŻE CO?!? O_O Tyle stacji bez biletu???
- no bo jestem z rowerem i zgodnie z regulaminem nie muszę się zgłaszać po bilet :]
- no ale przecież moja zmienniczka kilka razy przechodziła przez ten czas przez cały skład i nic się Pan nie odezwał???
- no tak, bo zgodnie z regulaminem - nie musiałem :))))
- (gotuje się, myśli, wzdycha, przełyka ślinę)
Ostatecznie sprzedał bilet i więcej się nie licytował, chociaż parę godzin później, w drodze powrotnej jeszcze tym żył - wzięło go na wspomnienia. ;]
Jelenia Góra (Goduszyn). Szara Kotlina i białe Karkonosze © mors
Dużo przewyższeń, dużo ścian rzędu 20% i więcej, sporo śniegu no i tylko kilometrów nie dość.
Temperatury paradoksalne: najzimniej w mojej diecezji, na nizinie (120m) już po wschodzie słońca: do -4 (no i zmowy przyodziewek, niestety), a najcieplej... w dolnym Karpaczu, na 530m - w słońcu +18*C O_O
Większość nizin i przedgórza pokonana pociągiem i to w obie strony, czego ostatecznie żałuję, albowiem... wiatr wiał w plecy w obie strony (sic!).
Już na przedgórzu, pod Gryfowem, zaczęły się pojawiać ślady śniegu, o którym w mojej diecezji dawno już nikt nie pamięta... Odtąd jechałem z nosem i palcami rozplaszczonymi na szybie. ;)
A od dolnego Karpacza kopara mi się nie zamykała :D z każdym metrem więcej śniegu!
Przejazd "innowacyjny" - przez dzielnicę Płóczki (okrążenie miasta od strony północnej) - bez porównania lepszy, niż główną drogą: prawie bez ludzi i samochodów, uliczki wąskie i malownicze... (foto z dedykacją dla pewnej Smerfetki
...a trasa krótsza (= bardziej stroma). Generalnie: ściana, wypłaszczenie, ściana, wypłaszczenie, ściana...
Jechałem zupełnie na letniaka (wszelki przyodziewek w plecaku :/ ) a i to ledwo dawałem rady przy tych temperaturach...
Takie tam na wyciągu narciarskim... czemu wszyscy się na mnie gapią?? ;) © mors
...no i przy tym sprzęcie - brak młynka ani górskiej kasety...
A na koniec oczywiście zapomniana, niedoceniana królowa podjazdów - ul. Szkolna. To niesamowite, jak wielu rowerowych (w)spinaczy jej nie dostrzega (czytałem wiele relacji, niektórzy przyznawali, że odkryli ją po latach wizyt w Karpaczu).
Ulica ta, mówiąc obiektywnie, jest absurdalna, głupia i przegięta... i za to własnie ją kocham! ;D;D
Karpacz, ul. Szkolna - choć raczej powinno być "Szalona" :) © mors
Dolna i górna część były odśnieżone (parkingi do wyciągów narciarskich i przybytki noclegowe), a środkowa, ta najbardziej stroma (maks. 27% - to ścisła czołówka Polski!) - bynajmniej! :O Żeby było śmieszniej, w połowie długości są 2 prywatne domy... jakaś abstrakcja :O
Śnieg był prawie jak beton - bardzo chropowaty i w miarę twardy, a i tak nie było mowy o zjechaniu ani podjechaniu, pomimo bardzo wielu prób... a co, gdy panuje tam zlodowaciały śnieg albo prawdziwa gołoledź???
Odcinki odśnieżone zaś, były posypane piaskiem... i to też fatalnie, bo nawet na pojedynczych ziarenkach koło buksowało, pomimo chropowatego betonu! :O
Nic tamże nie jechało przez dobry kwadrans mej bytności, za to sporo ludzi szło i prawie każden, szczególnie niewiasty, trzymając się poręczy. Ja oczywiście cwaniakowałem ;) bez poręczy, chociaż w najgorszym miejscu nie dało się inaczej - kawałek gładkiego betonu pokryty piaskiem - nieunikniony zjazd na nogach niczym po kulkach w kreskówkach dla dzieci. ;)
Absurd i szaleństwo, co za zwyrodnialec wymyślił poprowadzić drogę prostopadle po stromym zboczu, bez trawersowania?
Chyba moje alter ego. ;D
Co dziwne (i niesprawiedliwe), piesi bardziej przejmowali się moimi zmaganiami na Huraganie, niźli podobnymi zmaganiami na monocyklu (latem). (?!)
Miejscowi opowiadali mi przy okazji rozmaite historie związane z pacyfikacją tej skarpy: ten się rozwalił motórem na zjeździe, ów znęcał się tam onegdaj Syreną. :O Ponoć uskuteczniano tam także wyścigi samochodowe. Oglądałbym!
Sami się ofer(m)owali do robienia mi zdjęć i filmów (w drodze wyjątku wziąłem tym razem aparat). Niestety, pan co robił film zawsze mylił, kiedy włącza a kiedy wyłącza i wyszło z tego wielkie nic. :/
Nakręciłem się trochę sam. Tak się hamuje tamże na bardzo szorstkim śniegu...
Niespodziewanie, wszystkie odcinki bez śniegu udało się pokonać na takim sprzęcie (brak młynka i waga jak półtorej dobrej kolarki), choć było makabrycznie trudno - napęd jęczał i brzęczał, a i technika jazdy musiała być wysublimowana. ;)
Później już tylko spokojne ;) 20% po bruku pod Świątynię Wang (865m), gdzie było już tylko 9*C (w cieniu) i silny, górski wiatr - dopiero tam - jak najbardziej na letniaka - udało mi się ostygnąć. :D
Karpacz Górny... obiekt po prawej zamknięty na głucho o_O © mors
Podjazd pod Wang - kolarką bez młynka © mors
Huragan pod Świątynią Wang © mors
No i selfie z samowyzwalacza ;)))
widać nawet kawałek Huraganowej ramy i kierownicy. ;p
Normalne selfie też zrobiłem, ale nie będę dawał komuś pożywki. :))
A później zjazd, oczywiście na Sosnówkę (praktycznie bez samochodów). Po drodze widziałem romantyczną dedykację dla St.P. ;)) - ale chwila nieuwagi i już śmigałem po poboczu zewnętrznego zakrętu serpentyny o_O
Na zjeździe cały czas 35-45km/h na hamulcu wciśniętym przez większość czasu do połowy... ;] Rześkooooo..... ;)
W Sosnówce nagle znów ciepło... i bezśnieżnie...
Podczas prób objeżdżania zbiornika Sosnówka okazało się, że zostawiłem tamże mapę (tzn. we wsi S., nie w zbiorniku), ale o dziwo po 15 minutach jeszcze na mnie czekała.
Kopsnąłem się "przejściem południowo-zachodnim" tzn. terenowym szlakiem ER-2 z przysiółka Czerwoniak (Sosnówka) do Podgórzyna, m.in. przez Zimną Dolinę :))) - szlak jak na kolarkę dość narowisty. ;]
Na wyboistych zjazdach 2 razy spadł mi łańcuch co wespół z panującym błotem nieźle mnie zafajdało (błoto i brudne ręce do takich rowerów zbytnio nie pasują ;) ), ale świetnie pomogło "mydło" w postaci zmrożonych resztek śniegu.
Później już tylko dojazd na pociąg i dojazd do Morsownii, acz w porannym pociągu miała miejsce dość ciekawa sytuacja:
Przejechałem 9 (dziewięć) stacji i nikt mnie nie zapytał co z biletem. Już miałem dłużej nie kusić losu i wysiąść na 10tej - zaledwie na pogórzu, ale za to za darmo, gdy zjawił się konduktor...
- jest bilet?
- nie, bo jestem z rowerem - chcę kupić.
- skąd-dokąd?
- no od stacji X...
- ŻE CO?!? O_O Tyle stacji bez biletu???
- no bo jestem z rowerem i zgodnie z regulaminem nie muszę się zgłaszać po bilet :]
- no ale przecież moja zmienniczka kilka razy przechodziła przez ten czas przez cały skład i nic się Pan nie odezwał???
- no tak, bo zgodnie z regulaminem - nie musiałem :))))
- (gotuje się, myśli, wzdycha, przełyka ślinę)
Ostatecznie sprzedał bilet i więcej się nie licytował, chociaż parę godzin później, w drodze powrotnej jeszcze tym żył - wzięło go na wspomnienia. ;]
Kupić starą oponę... czyli 20-godzinna, mroźna wycieczka po Wielkopolsce z atrakcjami i perypetiami ;) /Hrgn/
Sobota, 24 stycznia 2015
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 147.87 | gruntow(n)e: | 2.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Internecie, pozwól żyć!
Do 1 w nocy klikało się z Taką Jedną ;p , do 2:30 ostatnie przygotowania (np. pół godziny wytopione na pakowanie prezentu ;] ) a o 4:30 zrywka na pociąg(i) do Wielkopolski, przy czym moja norma snu to aż 9 godz... ale na szczęście chłodek i ogólne rozemocjonowanie ;) pozwoliły to znieść niezgorzej.
Wszystko to dla umiłowanej ;)
Znalazłem na olx.pl ofertę używanej, mej umiłowanej Dębicy GT600 i odtąd wyczekiwałem soboty niczym strażnicy poranka. :)
Nowo powstający, przydomowy "bikeworkshop" (tzw. customing rowerów i te sprawy) robił porządki i po prostu wyzbywali się starych śmieci. ;))
Złoty interes: 20 godzin jazdy (licząc pociągi i gościny) i 20 pln za starą (ale prawie nową) oponę, no i... 2x20 zł za bilety PKP. :D
Ale mam tych opon dopiero ok. 25 szt. więc sami rozumiecie... ;))
Dodam, że taka ilość wystarczy mi (i przyszłym pokoleniom...) na ok. 2OO OOO - 25O OOO km (sic!). :D
Mors w wielkim mieście ;)
W parafii, w której wylądowałem, napotkałem wiele dowodów, że Buk istnieje. Np.:
Buk istnieje - jeden z dowodów © mors
.
Następnie pogrzałem (w zanikającym mrozie) do Poznania, swoim zwyczajem zbaczając raz po raz z wygodnej drogi...
Koniec Wygody i koniec wygód! :D © mors
/koniec asfaltu równo z końcem Wygody - genialne ;) /
.
Po drodze nie omieszkałem skosztować kuchni regionalnej. ;D
Lech energetyczny, czyli Wielkopolska kuchnia regionalna :) © mors
Nawiasem - czyż nie piękniejsza taka pra-polska nazwa niźli te wszystkie Czerwone Byki i Tajki Ma(j)sony, czy jak mu tam?
.
Nie bez obaw wjechałem do grodu Lecha... Mors w wielkim mieście, kuriozum. ;)
Niby dojechałem tam gdzie chciałem mając plan miasta tylko w głowie, ale te wszystkie ścieżki rowerowe z czerwonemi światłami (plus wcześniejsze wioskowe zboczenia z trasy) tak mnie spowolniły, że biedna Starowinka (a właśnie, przy okazji umówiłem się z rzeczoną ;p ;) ) musiała się na mnie sporo naczekać (na mrozie...), a jak w końcu wyjechała mi naprzeciw, tośmy się srodze rozminęli. ;]
Włóczęga po diecezji ze Starszą Panią ;)
Czem prędzej upuściliśmy te miasteczko i rozpoczęliśmy międzyparafialną włóczęgę. Dość szybko naszły ciężkie i mroźne( i rześkie ;) ) mgły, więc z braku lepszych perspektyw skupiliśmy się na sobie. ;p ;).
Najpierw mroźny, 40 minutowy biwak nad jeziorkiem. St.P. z zimna tańczyła i robiła insze akrobacje, pomimo wzucia puchowej kurtki. :)
Wymieniliśmy się prezencikami. Ja dostałem Kinder niespodziankę ;D co jest chyba sugestią co do poziomu mojego rozwoju, lecz jednak Starowinka przesadziła... bo nie udało mi się ogarnąć do końca zabawki tam ukrytej. ;D
Jedyne co do końca ogarnąłem, to czekoladową skorupkę. ;)
.
Były liczne rozważania o społeczności BS (pozdro dla prawie wszystkich ;D ) tudzież rozważania o tzw. zimnie i przyodziewkach.
Absolutnym przypadkiem trafiliśmy na...
Różnica w butach to ok. 500% (ceny, masy i ciepłoty).
Buty "Staruszki" mają podgrzewane wkładki i widoczne z leksza zasilanie na bokach. Wygląda w nich niczym prawdziwa cyborgini. ;D;D
.
Doszło nawet do tego, że zamieniliśmy się rowerkami. To prawie tak, jakby zamienić się szczoteczkami do zębów. ;p ;)
Ponoć na Huraganie jeździ się niewiele łatwiej i przyjemniej niż na 36" monocyklu. ;D
Tutaj widać moje objuczenie - zwinięta w ósemkę opona wystawała ponad plecak, a nawinięta nań folia tworzyła wiatrołap. I tak prawie 100 km...
Objuczona niepomiernie "Czesia" jeździ niemal tak lekko jak mój Huragan na pusto (!), ale z żelowym siodełkiem czułem się jakbym miał 200 kg tyłek. ;)
Ale to i tak lepiej niż siodełko Hrgn, które wżynało się biedaczce (Starowince, nie Czesi) w... e, no nie ważne. ;))
Wieczorny Buk, czyli gość w dom, Bóg w dom.
Dobrnęliśmy do Buku, a że być w Buku i nie widzieć Jurek57 , to jak być w Rzymie i nie widzieć papieża. ;)
Starsza szybko zreflektowała namiary ;)
(fot. StarszaPani)
/swoją drogą ciekawy archaizm, w każdym szczególe, a najbardziej zdziwił mnie (odnawiany niezbyt dawno) 3-cyfrowy numer telefonu - kiedy takie były? Przed wojną?/
... i choć tylko chcieliśmy się przywitać i pokazać, żeśmy cali i zdrowi, to już po chwili wieczerzaliśmy na pokojach. ;]
(fot. Jurek57)
Co tak rozbawiło jednych, a skonfudowało innych - lepiej przemilczę. ;)
Ogólnie większość treści nie nadaje się na publikację, dzięki czemu jest nadzieja, że ten wpis się kiedyś skończy. :)
Powiem tylko tyle, że doszło z czasem do takiego rozswawolenia, że Starsza ściągnęła nawet... czapkę. Naprawdę, i to tak przy wszystkich. :)
Olałem pociąg powrotny, wszak następny "już" za 3 godziny...
A na koniec otrzymałem jeszcze od Pani Domu pół plecaka "wałówki" na drogę O_O
Niesamowita gościnność i troskliwość od nieznanych mi przecież dotąd ludzi - a dla kontrastu - są też ludzie, z którymi się intensywnie klikało przez wiele miesięcy, a goszczą "swojego" niechętnie i z łaską...
Łzom rozstania nie było końca ;) ale to jeszcze nie był koniec ;) bo zostaliśmy odprowadzeni w swoich kierunkach, tudzież oprowadzeni po mieście:
Nocny Buk z przewodnikiem:
Nietypowy kościół tamże:
A pod kościołem równie nietypowy ksiądz, z zainteresowaniem (i w szoku) wysłuchał, skąd przybyli Ci trzej wędrowcy, o dary nic nie pytał ;) za to PROfesjonalnie pobłogosławił nam na dalszą drogężycia. ;)
PS. Fragment (w nawiasach tłumaczenie na język potoczny):
Ksiądz, błogosławiąc:
- Pan z Wami (szerokości, bikerzy!)
Starowinka "odpowiada":
- Z Panem Bogiem (nara, ziomuś!).
xD
Starowinkę odPROwadziliśmy przez szutrowe dukty (skróty), a ja zaś zostałem przeczołgany na PKP w tempie "last minute" :) i bardzo dziękuję za to, bo jadąc swoim tempem bym nie zdążył, pomijając nawet ten szczegół, że bym nie trafił. ;D
Dzień pozytywnych ludzi, zdarzeń i innych wrażeń
Było tyle treści, że ten blog nie zmieści.
Co szczególne, dziś spotkałem wyjątkowe natężenie pozytywnych ludzi, praktycznie 100% stężenie:
- rano kupuję prowiant, a sprzedawczyni choć nie wyglądała, okazała się zapaloną, całoroczną rowerzystką O-O w dodatku sama mnie zagadywała co i jak i życzyła pomyślnej drogi - no pierwsze w życiu taki motyw miałem O-O
- konduktorzy z własnej inicjatywy pomagali mi wnieść rower do pociągu
- Starowinka - to chyba nie wymaga wyjaśnień, toż to żywa definicja pozytywnej osoby. <3 ;) Dzięki Dzierlatko za wszystko!!!
- Pan Jurek z Panią małżonką - jak już wspomniano. Ogromne podziękowania i szacunek! :)
- Ksiądz w Buku, który istnieje ;) (jw.).
Łyżką dziegciu na koniec dnia okazał się tylko wilczur (no ale to nie człowiek), który mnie dość mocno zaatakował... półtora kilometra od własnej chałupy. Prawie wpadłem przezeń do rowu, ale ostatecznie pokazałem mu, kto ma dłuższe kły. ;))
Do 1 w nocy klikało się z Taką Jedną ;p , do 2:30 ostatnie przygotowania (np. pół godziny wytopione na pakowanie prezentu ;] ) a o 4:30 zrywka na pociąg(i) do Wielkopolski, przy czym moja norma snu to aż 9 godz... ale na szczęście chłodek i ogólne rozemocjonowanie ;) pozwoliły to znieść niezgorzej.
Wszystko to dla umiłowanej ;)
Znalazłem na olx.pl ofertę używanej, mej umiłowanej Dębicy GT600 i odtąd wyczekiwałem soboty niczym strażnicy poranka. :)
Nowo powstający, przydomowy "bikeworkshop" (tzw. customing rowerów i te sprawy) robił porządki i po prostu wyzbywali się starych śmieci. ;))
Złoty interes: 20 godzin jazdy (licząc pociągi i gościny) i 20 pln za starą (ale prawie nową) oponę, no i... 2x20 zł za bilety PKP. :D
Ale mam tych opon dopiero ok. 25 szt. więc sami rozumiecie... ;))
Dodam, że taka ilość wystarczy mi (i przyszłym pokoleniom...) na ok. 2OO OOO - 25O OOO km (sic!). :D
Mors w wielkim mieście ;)
W parafii, w której wylądowałem, napotkałem wiele dowodów, że Buk istnieje. Np.:
Buk istnieje - jeden z dowodów © mors
.
Następnie pogrzałem (w zanikającym mrozie) do Poznania, swoim zwyczajem zbaczając raz po raz z wygodnej drogi...
Koniec Wygody i koniec wygód! :D © mors
/koniec asfaltu równo z końcem Wygody - genialne ;) /
.
Po drodze nie omieszkałem skosztować kuchni regionalnej. ;D
Lech energetyczny, czyli Wielkopolska kuchnia regionalna :) © mors
Nawiasem - czyż nie piękniejsza taka pra-polska nazwa niźli te wszystkie Czerwone Byki i Tajki Ma(j)sony, czy jak mu tam?
.
Nie bez obaw wjechałem do grodu Lecha... Mors w wielkim mieście, kuriozum. ;)
Niby dojechałem tam gdzie chciałem mając plan miasta tylko w głowie, ale te wszystkie ścieżki rowerowe z czerwonemi światłami (plus wcześniejsze wioskowe zboczenia z trasy) tak mnie spowolniły, że biedna Starowinka (a właśnie, przy okazji umówiłem się z rzeczoną ;p ;) ) musiała się na mnie sporo naczekać (na mrozie...), a jak w końcu wyjechała mi naprzeciw, tośmy się srodze rozminęli. ;]
Włóczęga po diecezji ze Starszą Panią ;)
Czem prędzej upuściliśmy te miasteczko i rozpoczęliśmy międzyparafialną włóczęgę. Dość szybko naszły ciężkie i mroźne( i rześkie ;) ) mgły, więc z braku lepszych perspektyw skupiliśmy się na sobie. ;p ;).
Najpierw mroźny, 40 minutowy biwak nad jeziorkiem. St.P. z zimna tańczyła i robiła insze akrobacje, pomimo wzucia puchowej kurtki. :)
Wymieniliśmy się prezencikami. Ja dostałem Kinder niespodziankę ;D co jest chyba sugestią co do poziomu mojego rozwoju, lecz jednak Starowinka przesadziła... bo nie udało mi się ogarnąć do końca zabawki tam ukrytej. ;D
Jedyne co do końca ogarnąłem, to czekoladową skorupkę. ;)
.
Były liczne rozważania o społeczności BS (pozdro dla prawie wszystkich ;D ) tudzież rozważania o tzw. zimnie i przyodziewkach.
Absolutnym przypadkiem trafiliśmy na...
Różnica w butach to ok. 500% (ceny, masy i ciepłoty).
Buty "Staruszki" mają podgrzewane wkładki i widoczne z leksza zasilanie na bokach. Wygląda w nich niczym prawdziwa cyborgini. ;D;D
.
Doszło nawet do tego, że zamieniliśmy się rowerkami. To prawie tak, jakby zamienić się szczoteczkami do zębów. ;p ;)
Ponoć na Huraganie jeździ się niewiele łatwiej i przyjemniej niż na 36" monocyklu. ;D
Tutaj widać moje objuczenie - zwinięta w ósemkę opona wystawała ponad plecak, a nawinięta nań folia tworzyła wiatrołap. I tak prawie 100 km...
Objuczona niepomiernie "Czesia" jeździ niemal tak lekko jak mój Huragan na pusto (!), ale z żelowym siodełkiem czułem się jakbym miał 200 kg tyłek. ;)
Ale to i tak lepiej niż siodełko Hrgn, które wżynało się biedaczce (Starowince, nie Czesi) w... e, no nie ważne. ;))
Wieczorny Buk, czyli gość w dom, Bóg w dom.
Dobrnęliśmy do Buku, a że być w Buku i nie widzieć Jurek57 , to jak być w Rzymie i nie widzieć papieża. ;)
Starsza szybko zreflektowała namiary ;)
(fot. StarszaPani)
/swoją drogą ciekawy archaizm, w każdym szczególe, a najbardziej zdziwił mnie (odnawiany niezbyt dawno) 3-cyfrowy numer telefonu - kiedy takie były? Przed wojną?/
... i choć tylko chcieliśmy się przywitać i pokazać, żeśmy cali i zdrowi, to już po chwili wieczerzaliśmy na pokojach. ;]
(fot. Jurek57)
Co tak rozbawiło jednych, a skonfudowało innych - lepiej przemilczę. ;)
Ogólnie większość treści nie nadaje się na publikację, dzięki czemu jest nadzieja, że ten wpis się kiedyś skończy. :)
Powiem tylko tyle, że doszło z czasem do takiego rozswawolenia, że Starsza ściągnęła nawet... czapkę. Naprawdę, i to tak przy wszystkich. :)
Olałem pociąg powrotny, wszak następny "już" za 3 godziny...
A na koniec otrzymałem jeszcze od Pani Domu pół plecaka "wałówki" na drogę O_O
Niesamowita gościnność i troskliwość od nieznanych mi przecież dotąd ludzi - a dla kontrastu - są też ludzie, z którymi się intensywnie klikało przez wiele miesięcy, a goszczą "swojego" niechętnie i z łaską...
Łzom rozstania nie było końca ;) ale to jeszcze nie był koniec ;) bo zostaliśmy odprowadzeni w swoich kierunkach, tudzież oprowadzeni po mieście:
Nocny Buk z przewodnikiem:
Nietypowy kościół tamże:
A pod kościołem równie nietypowy ksiądz, z zainteresowaniem (i w szoku) wysłuchał, skąd przybyli Ci trzej wędrowcy, o dary nic nie pytał ;) za to PROfesjonalnie pobłogosławił nam na dalszą drogę
PS. Fragment (w nawiasach tłumaczenie na język potoczny):
Ksiądz, błogosławiąc:
- Pan z Wami (szerokości, bikerzy!)
Starowinka "odpowiada":
- Z Panem Bogiem (nara, ziomuś!).
xD
Starowinkę odPROwadziliśmy przez szutrowe dukty (skróty), a ja zaś zostałem przeczołgany na PKP w tempie "last minute" :) i bardzo dziękuję za to, bo jadąc swoim tempem bym nie zdążył, pomijając nawet ten szczegół, że bym nie trafił. ;D
Dzień pozytywnych ludzi, zdarzeń i innych wrażeń
Było tyle treści, że ten blog nie zmieści.
Co szczególne, dziś spotkałem wyjątkowe natężenie pozytywnych ludzi, praktycznie 100% stężenie:
- rano kupuję prowiant, a sprzedawczyni choć nie wyglądała, okazała się zapaloną, całoroczną rowerzystką O-O w dodatku sama mnie zagadywała co i jak i życzyła pomyślnej drogi - no pierwsze w życiu taki motyw miałem O-O
- konduktorzy z własnej inicjatywy pomagali mi wnieść rower do pociągu
- Starowinka - to chyba nie wymaga wyjaśnień, toż to żywa definicja pozytywnej osoby. <3 ;) Dzięki Dzierlatko za wszystko!!!
- Pan Jurek z Panią małżonką - jak już wspomniano. Ogromne podziękowania i szacunek! :)
- Ksiądz w Buku, który istnieje ;) (jw.).
Łyżką dziegciu na koniec dnia okazał się tylko wilczur (no ale to nie człowiek), który mnie dość mocno zaatakował... półtora kilometra od własnej chałupy. Prawie wpadłem przezeń do rowu, ale ostatecznie pokazałem mu, kto ma dłuższe kły. ;))
Ostre strzelanie pod niemiecką granicą ;)
Niedziela, 18 stycznia 2015
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 85.00 | gruntow(n)e: | 3.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Już tłumaczę ten tytuł, zanim dojdzie do międzynarodowego kryzysu. ;)
Z racji makabrycznie zajechanego napędu kopsnąłem się w Bory Dolnośląskie albowiem są płaskie i da się je obskoczyć na najwyższym przełożeniu, a tylko takie mi zostało...
Oczywiście jak to zwykle bywa w praktyce, sprzeniewierzyłem się samemu sobie, bo były odcinki terenowe, jak również zahaczyłem o pogórze (na południe od Borów).
Dramat był więc na każdym przełożeniu - na najwyższym - podjazdy z kadencją koła napędowego w parostatku, a na niższych - strzelanie, jakiego pobliskie Niemaszki nie słyszeli od 1945 r. ;)))
Co nie mniej prowadziłem rower tylko 2 razy po 5 metrów w błocie, resztę jakoś przemęczyłem...
Pieńsk. Do niedawna ta wieża wyglądała opłakanie, a dziś dość egzotycznie wręcz. Mi się trochę kojarzy ze starożytnym Babilonem. ;)
Wieża Ciśnień z 1920 /Stacja Uzdatniania Wody/ w Pieńsku po remoncie © mors
Dłużyna Dolna (i Górna). Dwuwieś z gąszczem małych uliczek i licznymi urozmaiceniami. Można jeździć i się nie nudzić... aż do znudzenia. ;))
Ten pałacyk (?) w części niezrujnowanej był jeszcze całkiem do niedawna zamieszkany (biednie i prowizorycznie) - w środku uchowały się sprzęty domowe (współczesne, ale i troszku nawet z epoki też).
Pałacyk w Dłużynie Dolnej © mors
.
Na końcu tego odcinka prowadziłem (błoto i pod górkę). Co za wstyd...
Pozostało mi tylko najwyższe przełożenie na chodzie, ale jak zawsze- każdy zaułek mój. ;) (zwraca uwagę kosmodrom po lewej ;)) ) © mors
Parafia Czerwona Woda - duża, zadbana i skomplikowana wieś, której do niedawna jakoś nie znałem. Niektóre uliczki lecą sobie równolegle wzdłuż zbocza i dopiero w takiej, trójwymiarowej osadzie można sobie wypocząć psychicznie.... kosztem oczywiście roweru. ;)
No i w końcu Bory - "szalony zjazd" o ok. 60 m w dół na dystansie 60 km (z południa na północ). Śmierć w oczach. ;))
Oczywiście, żeby sobie nie ułatwiać - zacząłem kombinować po leśnych przysiółkach, a czasy ostatnio takie, że asfaltują dojazdy nawet do pojedynczych domów na końcu świata, przez co daję się nabrać, że gdzieś taką drogą wyjadę, a nierzadko ląduję na czyimś podwórzu. Pozostaje tylko kwestią czasu, jak w końcu dostanę za to należny wprdl. ;))
Póki co jednak dostałem (tzn. znalazłem sobie) nagrodę:
Wrak Warszawy na końcu świata. Tylko rdza w kolorze :) © mors
O ładnych zdjęciach nigdy nie miałem zielonego pojęcia, a te tutaj jest na maks. powiększeniu i jeszcze przycinane - myślałem, że będzie do niczego, a tymczasem jestem bardzo mile zaskoczony. :O
Parafia Jagodzin, przysiółek Łężek - jakby kto się wybierał z lawetą. ;p
A pod koniec jeszcze przygoda - spytały mnie o drogę dwie kobiety w samochodzie (na odległych numerach), bo coś im się nie zgadzało... miały przejechać 2 skrzyżowania i kilkanaście km, a dopiero 20 km po źle pokonanym skrzyżowaniu nabrały podejrzeń, że coś jest nie teges. ;D Pewnie nadal jadą. ;)
Z racji makabrycznie zajechanego napędu kopsnąłem się w Bory Dolnośląskie albowiem są płaskie i da się je obskoczyć na najwyższym przełożeniu, a tylko takie mi zostało...
Oczywiście jak to zwykle bywa w praktyce, sprzeniewierzyłem się samemu sobie, bo były odcinki terenowe, jak również zahaczyłem o pogórze (na południe od Borów).
Dramat był więc na każdym przełożeniu - na najwyższym - podjazdy z kadencją koła napędowego w parostatku, a na niższych - strzelanie, jakiego pobliskie Niemaszki nie słyszeli od 1945 r. ;)))
Co nie mniej prowadziłem rower tylko 2 razy po 5 metrów w błocie, resztę jakoś przemęczyłem...
Pieńsk. Do niedawna ta wieża wyglądała opłakanie, a dziś dość egzotycznie wręcz. Mi się trochę kojarzy ze starożytnym Babilonem. ;)
Wieża Ciśnień z 1920 /Stacja Uzdatniania Wody/ w Pieńsku po remoncie © mors
Dłużyna Dolna (i Górna). Dwuwieś z gąszczem małych uliczek i licznymi urozmaiceniami. Można jeździć i się nie nudzić... aż do znudzenia. ;))
Ten pałacyk (?) w części niezrujnowanej był jeszcze całkiem do niedawna zamieszkany (biednie i prowizorycznie) - w środku uchowały się sprzęty domowe (współczesne, ale i troszku nawet z epoki też).
Pałacyk w Dłużynie Dolnej © mors
.
Na końcu tego odcinka prowadziłem (błoto i pod górkę). Co za wstyd...
Pozostało mi tylko najwyższe przełożenie na chodzie, ale jak zawsze- każdy zaułek mój. ;) (zwraca uwagę kosmodrom po lewej ;)) ) © mors
Parafia Czerwona Woda - duża, zadbana i skomplikowana wieś, której do niedawna jakoś nie znałem. Niektóre uliczki lecą sobie równolegle wzdłuż zbocza i dopiero w takiej, trójwymiarowej osadzie można sobie wypocząć psychicznie.... kosztem oczywiście roweru. ;)
No i w końcu Bory - "szalony zjazd" o ok. 60 m w dół na dystansie 60 km (z południa na północ). Śmierć w oczach. ;))
Oczywiście, żeby sobie nie ułatwiać - zacząłem kombinować po leśnych przysiółkach, a czasy ostatnio takie, że asfaltują dojazdy nawet do pojedynczych domów na końcu świata, przez co daję się nabrać, że gdzieś taką drogą wyjadę, a nierzadko ląduję na czyimś podwórzu. Pozostaje tylko kwestią czasu, jak w końcu dostanę za to należny wprdl. ;))
Póki co jednak dostałem (tzn. znalazłem sobie) nagrodę:
Wrak Warszawy na końcu świata. Tylko rdza w kolorze :) © mors
O ładnych zdjęciach nigdy nie miałem zielonego pojęcia, a te tutaj jest na maks. powiększeniu i jeszcze przycinane - myślałem, że będzie do niczego, a tymczasem jestem bardzo mile zaskoczony. :O
Parafia Jagodzin, przysiółek Łężek - jakby kto się wybierał z lawetą. ;p
A pod koniec jeszcze przygoda - spytały mnie o drogę dwie kobiety w samochodzie (na odległych numerach), bo coś im się nie zgadzało... miały przejechać 2 skrzyżowania i kilkanaście km, a dopiero 20 km po źle pokonanym skrzyżowaniu nabrały podejrzeń, że coś jest nie teges. ;D Pewnie nadal jadą. ;)
Zentendorf - najbardziej wschodni punkt NRD (Męczenie Sylwka w trzech częściach ;) )
Środa, 31 grudnia 2014
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 134.00 | gruntow(n)e: | 5.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Plan był ambitny (Tour de Bory Dolnośląskie, ok. 215 km), a prognozy optymistyczne (opady: 0,1mm).
Dobre sobie.
Część I
Mokre adidasy
Wyjeżdżam ok. północy, a tu wali śniegiem i to takim mokrym, przenikającym. Powietrze też przenikające: 96% wilgotności - w ogóle nie czuć, że ta zaledwie -3*C.
No ale jak 0,1mm to chyba za minutę się skończy, nie? ;) Otóż nie. ;p
Po 7 km zaczęły przemakać mi adidasy i wizja "dokręcenia" pozostałych 208 na mokro trochę mi się nie uśmiechała... ;p
Na powrocie, po 14km, już było niewesoło. ;p
Część II
Wokół komina
Wali śniegiem i wali, drogi wiejskie śliskie i grząskie, a przelotowe całe w słonej brei. Śnieg stopniowo przechodzi w jakieś mokre krupy i inne alternatywne stany skupienia - mokro, lepko, przenikliwie.... lekcja pokory. ;p.
Jazda cokolwiek uciążliwa, w dodatku wcale nie jest pusto na drogach, zwłaszcza (!) wiejskich - np. wpadam 2 razy na driftujących samochodziarzy (o 1 w nocy w przededniu Nowego Roku?) - psując sobie nawzajem zabawę...
Obieram system "parę km wokół komina i powrót". W domu żarcie, chędożenie kotów i pieca, suszenie rzeczy i z powrotem na rower...
Test silnej woli bez żadnych "nagród" turystyczno-krajoznawczych...
Po trzech "wycieczkach" a przed 5tą nad ranem zaczęło mnie mulić i poszedłem w internety. ;p
A zaraz wstaję i chyba jadę na pociąg, na część III...
Część III
Zentendorf
No i zamiast łoić zaległe a brakujące do statystyk kilometry, wylądowałem na niemieckich polach i łąkach, brnąc w śniegu (wszędzie 2-3 cm, a tylko tam kilkanaście (w zagłębieniach)=nawpadywało do butów).
Łaziłem, obczajałem, aż zdobyłem:
Najbardziej wysunięty na wschód punkt Niemiec - podejście zimowe © mors
Myślałem, że tam wiedzie komfortowa ddr, tak jak do każdego krzaczka czy kamyczka w owym kraju, a tu wyszła nawet niezła przeprawa (najgorsze, że czasochłonna). Chociaż być może coś przegapiłem z racji śniegu...
Tamże:
Próbowałem zrobić coś z tą flagą ;) ale za wysoko następnym razem przyjadę na Żyrafie. ;)
Za rowerem widoczna jest skrzynka a w niej księga pamiątkowa i (zamarznięte) długopisy. Wpisałem się po angielsku, jako zimowy cyklista. ;p
Przejrzałem księgę w nadziei na jakieś zapiski po serbołużycku, ale niestety. Były za to 3 gimnazjalne wpisy po polsku, np. (cytuję całość):
Za 2 dni znów do szkoły! :(
Kasia i Asia
Adekwatnie do okoliczności, co nie? ;)
Oznakowanie było dość ogłupiające, bo najpierw wylądowałem koło osady, w okolicznościowym (?) "parku"...
gdzie podziwiałem m.in. najbardziej na wschód wysunięty samochód...
... i konie ;)
A także stosowny most kolejowy...
Niestety linia jest nieczynna... choć, co ciekawe, lepszą ma infrastrukturę po polskiej stronie (np. oświetlenie):
Później wracam do osady (od niedawna nie jest już samodzielną wsią) Zentendorf. Jest oczywiście najbardziej wysunięta na wschód w całej NRD ;) i jako jedna z 3 osad przekracza 15 południk (od niego ustalany jest czas środkowoeuropejski).
Osada mała i skromna jak na ichnie standardy, jest nawet jeden stary dom drewniany a drogi są nieodśnieżone (posypane jeno). Jak dla nich to koniec świata. ;)
Później wbiłem się z powrotem na łąki, tamże najbardziej wschodni most drogowy...
i dalej wzdłuż Nysy, do tym razem naprawdę najwschodniejszego zakola rzeki (te miejsce z 2 pierwszych zdjęć). ;p
Oczywiście nie dostałem się tamże wpław ;) parę km dalej, w Pieńsku, jest mostek pieszo-rowerowy:
Krzyż oczywiście po polskiej stronie. :)
Tamże dość oryginalne towarzystwo słupa granicznego:
I takie tam. ;p
A w Zgorzelcu, jak zawsze, motałem się wiele czasu i dystansu, ale tym razem zostało mi to wynagrodzone unikatowym znaleziskiem:
(bardzo wczesny model Nysy, nomen omen, w grodzie nad Nysą).
A później jeszcze tylko powrót przez caluśkie Bory Dlnśl. (z lekkimi zboczeniami na boki).
Najpierw autostrada przecinająca granicę:
(widać granicę po różnicy nawierzchni).
... no i przelot przez Bory - próba wytrwałości psychicznej: zakręty co pół godziny jazdy, a co 4 zakręty jedna wioska i tak w kółko... ;)
Dobre sobie.
Część I
Mokre adidasy
Wyjeżdżam ok. północy, a tu wali śniegiem i to takim mokrym, przenikającym. Powietrze też przenikające: 96% wilgotności - w ogóle nie czuć, że ta zaledwie -3*C.
No ale jak 0,1mm to chyba za minutę się skończy, nie? ;) Otóż nie. ;p
Po 7 km zaczęły przemakać mi adidasy i wizja "dokręcenia" pozostałych 208 na mokro trochę mi się nie uśmiechała... ;p
Na powrocie, po 14km, już było niewesoło. ;p
Część II
Wokół komina
Wali śniegiem i wali, drogi wiejskie śliskie i grząskie, a przelotowe całe w słonej brei. Śnieg stopniowo przechodzi w jakieś mokre krupy i inne alternatywne stany skupienia - mokro, lepko, przenikliwie.... lekcja pokory. ;p.
Jazda cokolwiek uciążliwa, w dodatku wcale nie jest pusto na drogach, zwłaszcza (!) wiejskich - np. wpadam 2 razy na driftujących samochodziarzy (o 1 w nocy w przededniu Nowego Roku?) - psując sobie nawzajem zabawę...
Obieram system "parę km wokół komina i powrót". W domu żarcie, chędożenie kotów i pieca, suszenie rzeczy i z powrotem na rower...
Test silnej woli bez żadnych "nagród" turystyczno-krajoznawczych...
Po trzech "wycieczkach" a przed 5tą nad ranem zaczęło mnie mulić i poszedłem w internety. ;p
A zaraz wstaję i chyba jadę na pociąg, na część III...
Część III
Zentendorf
No i zamiast łoić zaległe a brakujące do statystyk kilometry, wylądowałem na niemieckich polach i łąkach, brnąc w śniegu (wszędzie 2-3 cm, a tylko tam kilkanaście (w zagłębieniach)=nawpadywało do butów).
Łaziłem, obczajałem, aż zdobyłem:
Najbardziej wysunięty na wschód punkt Niemiec - podejście zimowe © mors
Myślałem, że tam wiedzie komfortowa ddr, tak jak do każdego krzaczka czy kamyczka w owym kraju, a tu wyszła nawet niezła przeprawa (najgorsze, że czasochłonna). Chociaż być może coś przegapiłem z racji śniegu...
Tamże:
Próbowałem zrobić coś z tą flagą ;) ale za wysoko następnym razem przyjadę na Żyrafie. ;)
Za rowerem widoczna jest skrzynka a w niej księga pamiątkowa i (zamarznięte) długopisy. Wpisałem się po angielsku, jako zimowy cyklista. ;p
Przejrzałem księgę w nadziei na jakieś zapiski po serbołużycku, ale niestety. Były za to 3 gimnazjalne wpisy po polsku, np. (cytuję całość):
Za 2 dni znów do szkoły! :(
Kasia i Asia
Adekwatnie do okoliczności, co nie? ;)
Oznakowanie było dość ogłupiające, bo najpierw wylądowałem koło osady, w okolicznościowym (?) "parku"...
gdzie podziwiałem m.in. najbardziej na wschód wysunięty samochód...
... i konie ;)
A także stosowny most kolejowy...
Niestety linia jest nieczynna... choć, co ciekawe, lepszą ma infrastrukturę po polskiej stronie (np. oświetlenie):
Później wracam do osady (od niedawna nie jest już samodzielną wsią) Zentendorf. Jest oczywiście najbardziej wysunięta na wschód w całej NRD ;) i jako jedna z 3 osad przekracza 15 południk (od niego ustalany jest czas środkowoeuropejski).
Osada mała i skromna jak na ichnie standardy, jest nawet jeden stary dom drewniany a drogi są nieodśnieżone (posypane jeno). Jak dla nich to koniec świata. ;)
Później wbiłem się z powrotem na łąki, tamże najbardziej wschodni most drogowy...
i dalej wzdłuż Nysy, do tym razem naprawdę najwschodniejszego zakola rzeki (te miejsce z 2 pierwszych zdjęć). ;p
Oczywiście nie dostałem się tamże wpław ;) parę km dalej, w Pieńsku, jest mostek pieszo-rowerowy:
Krzyż oczywiście po polskiej stronie. :)
Tamże dość oryginalne towarzystwo słupa granicznego:
I takie tam. ;p
A w Zgorzelcu, jak zawsze, motałem się wiele czasu i dystansu, ale tym razem zostało mi to wynagrodzone unikatowym znaleziskiem:
(bardzo wczesny model Nysy, nomen omen, w grodzie nad Nysą).
A później jeszcze tylko powrót przez caluśkie Bory Dlnśl. (z lekkimi zboczeniami na boki).
Najpierw autostrada przecinająca granicę:
(widać granicę po różnicy nawierzchni).
... no i przelot przez Bory - próba wytrwałości psychicznej: zakręty co pół godziny jazdy, a co 4 zakręty jedna wioska i tak w kółko... ;)
Bory Dolnośląskie - kolejne przysiółki i inne zaułki
Niedziela, 21 grudnia 2014
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 73.50 | gruntow(n)e: | 0.50 |
czasokres: | śr. km/h: |
3 godz. zmarnowałem na zgrywanie pociągów i wiatru, ale bezskutecznie..
Koniec końców chciałem pojechać na drugi koniec B. Dlnśl. i stamtąd powrócić pociągiem, co udało mi się połowicznie - te przysiółki i zaułki są tak czasochłonne, że dojechałem tylko do połowy.
Gdy byłem w środku lasu, akurat zerwała się wichura 3x większa niż przez cały, wietrzny dzień, do tego z zacinającym deszczem, a jedyna droga powrotu wiodła oczywiście pod wiatr. :)) Co ciekawe, pod wiatr i deszcz jechało mi się niemal równie łatwo i ciepło, jak z wiatrem i bez deszczu. :O
Trochę przemokłem, trochę przewiało, nic specjalnego. ;) Ale wpadłem na Orlena, trochę podeschnąć i coś zjeść... akuratnie 3 "biednych" samochodziarzy zamawiało ciepłe hot-dogi i gorącą kawę, każden z osobna, bo każden przyjechał inszym samochodem. Gdyby przyjechali jednym, to bym pomyślał, że chyba szyby im się nie domykają, dach cieknie i ogrzewanie nie działa. ;)
Bynajmniej oni raczyli się na gorąco, a ja, cały mokry i przewiany, jeno słodyczami plus picie własne, o temp. zewnętrznej (+7).
Sprzedawczyni, widząc mnie w tak opłakanym ;) stanie rezolutnie, w swym mniemaniu, zaproponowała mi chociaż gorącą kawę, na co aż odskoczyłem, niczym wrzątkiem chluśnięty. ;D Na przyszłość ostentacyjnie dokupię sobie w takich sytuacjach ożywczego loda. ;D
Czas na foto (nie spać, zwiedzać ;) ):
Dąb Lach, ponoć 400 letni (imho starszy) - dojazd do Koloni Trzebień Mały © mors
Moje nowe "odkrycie". Tak, Lach, nie "Lech.
Wiek szacowano chyba z 50 lat temu, bo i tabliczka zmurszała i proporcje względem Chrobrego sugerują >400.
Niestety, drzewko dużo raczej już nie pociągnie - toczy go obficie próchnica (od wewnątrz), wiele konarów stracił już dawno, a sporo gałęzi przycięto zupełnie niedawno - zapewne pielęgnacyjnnie, ale większość z przyciętych była zdrowa, więc czegoś tu nie rozumiem..
Ponadto wyczyszczono próchnicę (leży pod dębem), ale chyba tylko z konarów, bo główny pień nie jest zbytnio dostępny.
Bystre oko dostrzeże nawet na zdjęciu powiązanie konarów olbrzymimi sznurami i to z szerokimi podkładkami, coby się nie wrzynały.
Ten okaz rośnie "na końcu świata" - widoczna droga wiedzie do kilku domków na skraju Borów, a dalej nie ma nic (czyt. las i poligon). Nie ma także żadnych tablic info ani drogowskazów, więc podpalacze bez bardzo dokładnych map są bez szans. ;)
Ukwiecona droga w Wiechlicach. 21 grudnia AD 2014 © mors
Część już (a raczej w końcu) przemarzła, jeszcze miesiąc temu wszystkie wyglądały wiosennie. :o
Wiele poradzieckich hangarów zagospodarowano, chociaż pierwsze widzę hangar w roli państwowej "instytucji" ;) © mors
Gustowny Multicar M22 - samochód trochę niczym monocykl wśród rowerów © mors
Zwężenie zwężonej części DDR - kierownica wystaje na drogę. ;] Dobre tylko dla monocykli ;p © mors
Kolarskie hasła z lat 70-tych © mors
Były też inne hasła, ale częściowo nieczytelne.
Sam się prosił.... ;) © mors
hłe, hłe...
Na pociąg pędziłem w ulewie i wichurze, częściowo terenowym skrótem, zafajdałem się jak półtora nieszczęścia, by zajechać... 20 min przed czasem. ;]
A w pociągu miła niespodzianka - Pani konduktor nie skasowała mnie za rower :O chyba dlatego, że przewyższałby cenę biletu na przewóz morsów (o co nietrudno przy 50% zniżce). Trzeba będzie częściej próbować sztuczki z krótkimi odcinkami. ;)
Wycieczka 69 km + wieczorem 4,5 km do kościoła. ;p
Koniec końców chciałem pojechać na drugi koniec B. Dlnśl. i stamtąd powrócić pociągiem, co udało mi się połowicznie - te przysiółki i zaułki są tak czasochłonne, że dojechałem tylko do połowy.
Gdy byłem w środku lasu, akurat zerwała się wichura 3x większa niż przez cały, wietrzny dzień, do tego z zacinającym deszczem, a jedyna droga powrotu wiodła oczywiście pod wiatr. :)) Co ciekawe, pod wiatr i deszcz jechało mi się niemal równie łatwo i ciepło, jak z wiatrem i bez deszczu. :O
Trochę przemokłem, trochę przewiało, nic specjalnego. ;) Ale wpadłem na Orlena, trochę podeschnąć i coś zjeść... akuratnie 3 "biednych" samochodziarzy zamawiało ciepłe hot-dogi i gorącą kawę, każden z osobna, bo każden przyjechał inszym samochodem. Gdyby przyjechali jednym, to bym pomyślał, że chyba szyby im się nie domykają, dach cieknie i ogrzewanie nie działa. ;)
Bynajmniej oni raczyli się na gorąco, a ja, cały mokry i przewiany, jeno słodyczami plus picie własne, o temp. zewnętrznej (+7).
Sprzedawczyni, widząc mnie w tak opłakanym ;) stanie rezolutnie, w swym mniemaniu, zaproponowała mi chociaż gorącą kawę, na co aż odskoczyłem, niczym wrzątkiem chluśnięty. ;D Na przyszłość ostentacyjnie dokupię sobie w takich sytuacjach ożywczego loda. ;D
Czas na foto (nie spać, zwiedzać ;) ):
Dąb Lach, ponoć 400 letni (imho starszy) - dojazd do Koloni Trzebień Mały © mors
Moje nowe "odkrycie". Tak, Lach, nie "Lech.
Wiek szacowano chyba z 50 lat temu, bo i tabliczka zmurszała i proporcje względem Chrobrego sugerują >400.
Niestety, drzewko dużo raczej już nie pociągnie - toczy go obficie próchnica (od wewnątrz), wiele konarów stracił już dawno, a sporo gałęzi przycięto zupełnie niedawno - zapewne pielęgnacyjnnie, ale większość z przyciętych była zdrowa, więc czegoś tu nie rozumiem..
Ponadto wyczyszczono próchnicę (leży pod dębem), ale chyba tylko z konarów, bo główny pień nie jest zbytnio dostępny.
Bystre oko dostrzeże nawet na zdjęciu powiązanie konarów olbrzymimi sznurami i to z szerokimi podkładkami, coby się nie wrzynały.
Ten okaz rośnie "na końcu świata" - widoczna droga wiedzie do kilku domków na skraju Borów, a dalej nie ma nic (czyt. las i poligon). Nie ma także żadnych tablic info ani drogowskazów, więc podpalacze bez bardzo dokładnych map są bez szans. ;)
Ukwiecona droga w Wiechlicach. 21 grudnia AD 2014 © mors
Część już (a raczej w końcu) przemarzła, jeszcze miesiąc temu wszystkie wyglądały wiosennie. :o
Wiele poradzieckich hangarów zagospodarowano, chociaż pierwsze widzę hangar w roli państwowej "instytucji" ;) © mors
Gustowny Multicar M22 - samochód trochę niczym monocykl wśród rowerów © mors
Zwężenie zwężonej części DDR - kierownica wystaje na drogę. ;] Dobre tylko dla monocykli ;p © mors
Kolarskie hasła z lat 70-tych © mors
Były też inne hasła, ale częściowo nieczytelne.
Sam się prosił.... ;) © mors
hłe, hłe...
Na pociąg pędziłem w ulewie i wichurze, częściowo terenowym skrótem, zafajdałem się jak półtora nieszczęścia, by zajechać... 20 min przed czasem. ;]
A w pociągu miła niespodzianka - Pani konduktor nie skasowała mnie za rower :O chyba dlatego, że przewyższałby cenę biletu na przewóz morsów (o co nietrudno przy 50% zniżce). Trzeba będzie częściej próbować sztuczki z krótkimi odcinkami. ;)
Wycieczka 69 km + wieczorem 4,5 km do kościoła. ;p
Spalony Dąb Chrobry /Hrgn/
Sobota, 22 listopada 2014
Kategoria Odkrywczo, Nielicho
kilosy: | 63.29 | gruntow(n)e: | 0.50 |
czasokres: | śr. km/h: |
Uwaga! Wpis zawiera materiały drastyczne!
Opis moich emocji też byłby drastyczny, więc lepiej ten etap pominę. Powiem tylko, że cały tydzień jestem tą historią doszczętnie zdruzgotany.
Jak już wspominałem wcześniej - kolejne podpalenie kolejnego rekordowego drzewa.
Kilkaset lat huraganów, wojen, pożarów, susz i innych klęsk nie zgładziło tych Matuzalemów, za to ostatnie parę lat działalności (anty)ludzkiej okazuje się najstraszniejszym żywiołem...
Dąb Chrobry za kratkami i spadające konary - bez komentarza © mors
Spalony Chrobry © mors
Spalony Chrobry © mors
Piana po gaszeniu Chrobrego (tyle zostało po 4 dniach), a w tle szacowny Pogorzelec © mors
Poparzony Chrobry - bez komentarza © mors
W rzeczywistości wygląda to dużo drastyczniej. :/
Aktualnie drzewko jest ogrodzone wysoką siatką - wychodzi na to, że najlepiej by było, gdyby nigdy nie było udostępnione. :/
Na razie leśnicy nie mają pewności, czy na wiosnę Dąb odżyje...
Często w lasach widzimy tabliczki ostrzegawcze typu "Las monitorowany", i że niby kamerą. Nie wiem, czy to prawda, ale tego typu drzewa zdecydowanie powinny być kamerowane - najlepiej z udostępnieniem obrazu przez internet. Wydatek niewielki, a straty - bezcenne...
Internety donoszą, że ostatnio "aż" kilkoro długodystansowych rowerzystów przejeżdżało obok, konsekwentnie go omijając. Bardzo ciekawe rozumienie "podróży rowerowych". o_O
Dla ewentualnych przyszłych przejezdnych zafundowałem instruktaż. Naprawdę to nie jest skomplikowane:
jedziemy drogą krajową nr 12 między Szprotawą a Przemkowem i spotykamy takie znaki:
Ten znak mówić: "za kilometr będzie Dąb Chrobry" © mors
.
a później, we wsi Piotrowice, praktycznie na granicy diecezji:
Ten znak mówić: za 300m będzie zabytkowe drzewko, podążajcie w moje prawo" © mors
I już. Trudne to było?
Niestety, częściej tam trafiają podpalacze niźli "podróżnicy".
A w drodze powrotnej, już po ciemku jadę sobie równo,przy krawędzi drogi, dostatecznie oświetlony a nawet z odblaskami, aż tu nagle samochód, który przed chwilą wyprzedzał mnie "na gazetę" zatrzymuje się gwałtownie (w szczerym polu, na ruchliwej krajówce), wyskakuje zeń młodzian, wymachuje łapskami (chciał mnie złapać przy ~30km/h??) i drze mordę (nie widząc, czy mam 20, 40 czy 60 lat) temi słowy: "po#ebało cie, ku%wa?!". Później była dalsza część, być może nawet merytoryczna, ale za szybko go minąłem (jechałem z górki i z wiatrem, nie to że się chwalę ;) ).
Później jeszcze strąbiły mnie 2 TIRy, autentycznie za niewinność - nawet obserwowałem tylne światło, czy aby nie przygasa, ale nie.
Byłoby to nawet ciekawe, ale nie lubię wulgaryzmów. ;p
A jeszcze mogę się publicznie przyznać, że od środy (19.listopad br.) zaprzestałem w końcu chodzenia po mieście (na krótkich dystansach) w samej letniej koszuli. Ale wciąż w sandało-półbutach:)
Opis moich emocji też byłby drastyczny, więc lepiej ten etap pominę. Powiem tylko, że cały tydzień jestem tą historią doszczętnie zdruzgotany.
Jak już wspominałem wcześniej - kolejne podpalenie kolejnego rekordowego drzewa.
Kilkaset lat huraganów, wojen, pożarów, susz i innych klęsk nie zgładziło tych Matuzalemów, za to ostatnie parę lat działalności (anty)ludzkiej okazuje się najstraszniejszym żywiołem...
Dąb Chrobry za kratkami i spadające konary - bez komentarza © mors
Spalony Chrobry © mors
Spalony Chrobry © mors
Piana po gaszeniu Chrobrego (tyle zostało po 4 dniach), a w tle szacowny Pogorzelec © mors
Poparzony Chrobry - bez komentarza © mors
W rzeczywistości wygląda to dużo drastyczniej. :/
Aktualnie drzewko jest ogrodzone wysoką siatką - wychodzi na to, że najlepiej by było, gdyby nigdy nie było udostępnione. :/
Na razie leśnicy nie mają pewności, czy na wiosnę Dąb odżyje...
Często w lasach widzimy tabliczki ostrzegawcze typu "Las monitorowany", i że niby kamerą. Nie wiem, czy to prawda, ale tego typu drzewa zdecydowanie powinny być kamerowane - najlepiej z udostępnieniem obrazu przez internet. Wydatek niewielki, a straty - bezcenne...
Internety donoszą, że ostatnio "aż" kilkoro długodystansowych rowerzystów przejeżdżało obok, konsekwentnie go omijając. Bardzo ciekawe rozumienie "podróży rowerowych". o_O
Dla ewentualnych przyszłych przejezdnych zafundowałem instruktaż. Naprawdę to nie jest skomplikowane:
jedziemy drogą krajową nr 12 między Szprotawą a Przemkowem i spotykamy takie znaki:
Ten znak mówić: "za kilometr będzie Dąb Chrobry" © mors
.
a później, we wsi Piotrowice, praktycznie na granicy diecezji:
Ten znak mówić: za 300m będzie zabytkowe drzewko, podążajcie w moje prawo" © mors
I już. Trudne to było?
Niestety, częściej tam trafiają podpalacze niźli "podróżnicy".
A w drodze powrotnej, już po ciemku jadę sobie równo,przy krawędzi drogi, dostatecznie oświetlony a nawet z odblaskami, aż tu nagle samochód, który przed chwilą wyprzedzał mnie "na gazetę" zatrzymuje się gwałtownie (w szczerym polu, na ruchliwej krajówce), wyskakuje zeń młodzian, wymachuje łapskami (chciał mnie złapać przy ~30km/h??) i drze mordę (nie widząc, czy mam 20, 40 czy 60 lat) temi słowy: "po#ebało cie, ku%wa?!". Później była dalsza część, być może nawet merytoryczna, ale za szybko go minąłem (jechałem z górki i z wiatrem, nie to że się chwalę ;) ).
Później jeszcze strąbiły mnie 2 TIRy, autentycznie za niewinność - nawet obserwowałem tylne światło, czy aby nie przygasa, ale nie.
Byłoby to nawet ciekawe, ale nie lubię wulgaryzmów. ;p
A jeszcze mogę się publicznie przyznać, że od środy (19.listopad br.) zaprzestałem w końcu chodzenia po mieście (na krótkich dystansach) w samej letniej koszuli. Ale wciąż w sandało-półbutach:)
Listopadowy, turystyczny ćwierćtysiąc /Hrgn/
Wtorek, 11 listopada 2014
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 251.95 | gruntow(n)e: | 0.20 |
czasokres: | śr. km/h: |
21h brutto (od wczoraj, od 18stej), heh...
Było ciekawie, ino strasznie ciepło. ;) W nocy średnio 7-8*C, a w dzień ok. 15 z przebłyskami słońca.
Nawiedzone miasta: New Salt City ;) Bytom Odrzański (nowość), Głogów, Polkowice, Lubin (nowość), Legnica (opłotkami ;p ), Bolesławiec, Szprotawa, plus mnóstwo wioch, przysiółków i zaułków - wszystko zwiedzane z wysoką szczegółowością. A później takie czasy brutto wychodzą... ;]
Rudno (koło Nowej Soli) - pierwszy raz widziałem drogi (osiedlowe) z nasadzeniami (dla spowolnienia ruchu). Na zdjęciach z Zachodu widziałem to już 20 lat temu. ;)
Bytom Odrzański - myślałem, że to zapyziała mieścina, a tu spora niespodzianka, szczególnie molo: znaki pokazywały kierunek do przeprawy przez Odrę, myślałem że do promu, a tu nagle molo. Zjeżdżam z nadbrzeża, molo też pochyłe a równe, drewniane podłoże nadaje aksamitne przyspieszenie... a tu nagle koniec trasy: barierka a za nią Odra. Mimo to do ostatniej chwili zastanawiałem się, co by tu teraz zrobić ;D
Rozpęd na spadzistym nadbrzeżu, rozpęd na takmż molo © mors
I tk kończą niepohamowane Huragany - za barierką jest Odra © mors
(to było dziś - data sama się przestawia :O )
Nawet nie wiedziałem po paru latach używania aparatu, jakie on robi nocne zdjęcia ;] myślałem, że będzie gorzej, chociaż ruchomych obiektów w nocy zupełnie nie ogarniał (np. ponadgabarytowe przewozy w Głogowie).
W Głogowie tak się pogubiłem, że nie mogłem się odnaleźć nawet osiągnąwszy skrzyżowanie głównych dróg. ;]
W Polkowicach, w centrum miasta błąkał się jeżyk (w listopadzie?) - dzięki mojej "pomocy" stanął nad półmetrową krawędzią z betonem na dole ;p bałem się, że skoczy ;p ale jakoś wynegocjowałem (wystarczyło niepokoić go od dołu, by poszedł z powrotem w górę). Nieopodal był mały park/ogród i bym go tamże przeniósł, gdyby nie szemrane typy nudzące się tamże. :/
A motyw byłby świetny, bo na jednym murku ktoś napisał sprejem dużymi literami "BOŻENA" (sic!) więc zmarnowała się super dedykacja. ;))
Jeżyku, nie skacz! © mors
/tu już nagle 11. wrzesień się zrobił O_O )
Lubin - pierwsze spotkanie z tym miastem. Zaskoczył nowoczesnością, uporządkowaniem i olbrzymią obfitością wypasionych, asfaltowych ddr-ów.
Dużo jeżdżenia po przysiółkach i zaułkach, ale i dla przeciwwagi - po krajowej "3", która zwłaszcza między Polkowicami a Lubinem jest "prawie-że" ekspresówką, ale zakazów dla rowerów ni ma. ;p
A jak miałem przesyt TIRów, to odbijałem na wiochy. A jak przesyt wioch - to znów do TIRów i tak w kółko. ;)
Biedrzychowa - kilkanaście domków w lesie... ale sąsiadujących z ekspresówką. Odseparowali się od tejże ciekawie: znakiem "droga wewnętrzna" (?) od samego początku wsi oraz sygnalizacją świetlną (nie)wpuszczającą do wioski i drugą, która wpuszczała, ale nie wypuszczała (cały czas czerwone :D ) na zatoczkę autobusową.
Śmiałek, który by jednak sforsował te utrudnienia srodze pożałować może nawiedzenia rzeczonej "parafii" - środek nocy, cisza spokój... a tu nagle biegnie centralnie do mnie wilczur formatu XXXL, hyhy..
Zrobiło się cieplutko jak latem ;) ale po obszernych wyjaśnieniach puścił mnie tylko obwąchawszy szczegółowo.
A wracając z końca wiochy - znów odprawa osobista - autentycznie zagradzał mi drogę swym potężnym cielskiem. o_O
Z TIRami niech se lepiej tak pogada. ;p
Nad ranem, w okolicach Legnicy, nieźle przysypiałem, toteż nikomu nie zawracałem głowy swoją śniętą osobą. ;)
Foto przez sen:
Chyba najlepszy wiatrak jaki widziałem odobiście (Jerzmaonwice) © mors
Aktualnie tamże jest restauracja itp. Niestety, zdjęcia od przodu (chyba) nie da się pyknąć.
Później jechało się już tylko lepiej i lepiej :O i nawet zaplątanie się w podbolesławieckich wioskach nie zbiło mnie z pantałyku czy czego tam. ;p
A zaplątałem się co niemiara: wioski z jednej strony rewelacyjne co do dróg - wszędzie nowe asfaltowe dywaniki, praktycznie każda polna droga, dojazdy do pojedynczych posesji, wybiegi dla psów, ścieżki kotów, dojazdy do mysich dziur... ;))
A z drugiej strony w tym gąszczu "skrzyżowań" - prawie wcale nie ma drogowskazów! Dzięki czemu znów wylądowałem w Bolesławcu, nadrabiając dobre kilkanaście km... ale i przekraczając barierę 250 (na siłę bym nie dokręcał). ;p
Wypiłem nietypowo dużo, bo aż 1,6 litra (na 21 godz....) - no ale popołudniowe 15*C i słońce dawało się we znaki (długie rękawki i krótkie spodenki). Coś tam nawet jadłem ;) no i praktycznie się nie zmęczyłem, co jak na mnie jest sporym zaskoczeniem (chociaż jak się jedzie w nocy - bez wiatru, a wraca w dzień - z wiatrem to i nie dziwota), ale jak porównuję siebie do czołowych wymiataczy to płacz i zgrzytanie zębów. ;/
Było ciekawie, ino strasznie ciepło. ;) W nocy średnio 7-8*C, a w dzień ok. 15 z przebłyskami słońca.
Nawiedzone miasta: New Salt City ;) Bytom Odrzański (nowość), Głogów, Polkowice, Lubin (nowość), Legnica (opłotkami ;p ), Bolesławiec, Szprotawa, plus mnóstwo wioch, przysiółków i zaułków - wszystko zwiedzane z wysoką szczegółowością. A później takie czasy brutto wychodzą... ;]
Rudno (koło Nowej Soli) - pierwszy raz widziałem drogi (osiedlowe) z nasadzeniami (dla spowolnienia ruchu). Na zdjęciach z Zachodu widziałem to już 20 lat temu. ;)
Bytom Odrzański - myślałem, że to zapyziała mieścina, a tu spora niespodzianka, szczególnie molo: znaki pokazywały kierunek do przeprawy przez Odrę, myślałem że do promu, a tu nagle molo. Zjeżdżam z nadbrzeża, molo też pochyłe a równe, drewniane podłoże nadaje aksamitne przyspieszenie... a tu nagle koniec trasy: barierka a za nią Odra. Mimo to do ostatniej chwili zastanawiałem się, co by tu teraz zrobić ;D
Rozpęd na spadzistym nadbrzeżu, rozpęd na takmż molo © mors
I tk kończą niepohamowane Huragany - za barierką jest Odra © mors
(to było dziś - data sama się przestawia :O )
Nawet nie wiedziałem po paru latach używania aparatu, jakie on robi nocne zdjęcia ;] myślałem, że będzie gorzej, chociaż ruchomych obiektów w nocy zupełnie nie ogarniał (np. ponadgabarytowe przewozy w Głogowie).
W Głogowie tak się pogubiłem, że nie mogłem się odnaleźć nawet osiągnąwszy skrzyżowanie głównych dróg. ;]
W Polkowicach, w centrum miasta błąkał się jeżyk (w listopadzie?) - dzięki mojej "pomocy" stanął nad półmetrową krawędzią z betonem na dole ;p bałem się, że skoczy ;p ale jakoś wynegocjowałem (wystarczyło niepokoić go od dołu, by poszedł z powrotem w górę). Nieopodal był mały park/ogród i bym go tamże przeniósł, gdyby nie szemrane typy nudzące się tamże. :/
A motyw byłby świetny, bo na jednym murku ktoś napisał sprejem dużymi literami "BOŻENA" (sic!) więc zmarnowała się super dedykacja. ;))
Jeżyku, nie skacz! © mors
/tu już nagle 11. wrzesień się zrobił O_O )
Lubin - pierwsze spotkanie z tym miastem. Zaskoczył nowoczesnością, uporządkowaniem i olbrzymią obfitością wypasionych, asfaltowych ddr-ów.
Dużo jeżdżenia po przysiółkach i zaułkach, ale i dla przeciwwagi - po krajowej "3", która zwłaszcza między Polkowicami a Lubinem jest "prawie-że" ekspresówką, ale zakazów dla rowerów ni ma. ;p
A jak miałem przesyt TIRów, to odbijałem na wiochy. A jak przesyt wioch - to znów do TIRów i tak w kółko. ;)
Biedrzychowa - kilkanaście domków w lesie... ale sąsiadujących z ekspresówką. Odseparowali się od tejże ciekawie: znakiem "droga wewnętrzna" (?) od samego początku wsi oraz sygnalizacją świetlną (nie)wpuszczającą do wioski i drugą, która wpuszczała, ale nie wypuszczała (cały czas czerwone :D ) na zatoczkę autobusową.
Śmiałek, który by jednak sforsował te utrudnienia srodze pożałować może nawiedzenia rzeczonej "parafii" - środek nocy, cisza spokój... a tu nagle biegnie centralnie do mnie wilczur formatu XXXL, hyhy..
Zrobiło się cieplutko jak latem ;) ale po obszernych wyjaśnieniach puścił mnie tylko obwąchawszy szczegółowo.
A wracając z końca wiochy - znów odprawa osobista - autentycznie zagradzał mi drogę swym potężnym cielskiem. o_O
Z TIRami niech se lepiej tak pogada. ;p
Nad ranem, w okolicach Legnicy, nieźle przysypiałem, toteż nikomu nie zawracałem głowy swoją śniętą osobą. ;)
Foto przez sen:
Chyba najlepszy wiatrak jaki widziałem odobiście (Jerzmaonwice) © mors
Aktualnie tamże jest restauracja itp. Niestety, zdjęcia od przodu (chyba) nie da się pyknąć.
Później jechało się już tylko lepiej i lepiej :O i nawet zaplątanie się w podbolesławieckich wioskach nie zbiło mnie z pantałyku czy czego tam. ;p
A zaplątałem się co niemiara: wioski z jednej strony rewelacyjne co do dróg - wszędzie nowe asfaltowe dywaniki, praktycznie każda polna droga, dojazdy do pojedynczych posesji, wybiegi dla psów, ścieżki kotów, dojazdy do mysich dziur... ;))
A z drugiej strony w tym gąszczu "skrzyżowań" - prawie wcale nie ma drogowskazów! Dzięki czemu znów wylądowałem w Bolesławcu, nadrabiając dobre kilkanaście km... ale i przekraczając barierę 250 (na siłę bym nie dokręcał). ;p
Wypiłem nietypowo dużo, bo aż 1,6 litra (na 21 godz....) - no ale popołudniowe 15*C i słońce dawało się we znaki (długie rękawki i krótkie spodenki). Coś tam nawet jadłem ;) no i praktycznie się nie zmęczyłem, co jak na mnie jest sporym zaskoczeniem (chociaż jak się jedzie w nocy - bez wiatru, a wraca w dzień - z wiatrem
Do "Wariatkowa" - i z powrotem ;)) (Cibórz plus Gryżyński Park Krajobrazowy) /Hrgn/
Niedziela, 2 listopada 2014
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 113.34 | gruntow(n)e: | 5.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Start o 3 w nocy, zupełnie bez spania, bo mi tu co poniektórzy spamują po nocach. ;))
Tak wczesny start ma na celu uniknięcie oglądania dobrze znanych sobie terenów (udało się w sam raz) i skorzystanie z rześkości, nim znów w południe ZAATAKJUE LATO. ;p Przy czym to drugie udało się aż z nawiązką ;p -wg prognoz miało być nie mniej jak 7*C i bez mgieł, a było 2-4*C i sporo mgieł, co przy lekkim przyodziewku (m.in. pojedyncze skarpety, bynajmniej nie zimowe i oczywiście "adidasy" za 39pln :D )nieźle dawało w kość. ;p
Ciekawa był inwersja w rejonie Krosna Odrzańskiego - na górze pradoliny Odry już świeciło słońce, zanikły mgły i 5,5*C (sucho i cieplutko), bardzo stromy (jak na niziny) zjazd do doliny już dał nieźle popalić, a w w dolinie ciemno, mgliście i 2,5*C (mokro i rześko ;) ).
Wiele dróg i uliczek w rejonie Krosna atakuje zbocza doliny bezkompromisowo, podjazdy i widoczki były nadspodziewanie przyjemne, a niekiedy także zabawne. ;)
Zwariowany podjazd ;)) © mors
Nie taka podła ;) © mors
Zielony listopad (dojazd do podłej Góry) © mors
.
Okolice wysoce zacofane, co ma także i pozytywne przejawy:
Wyjątkowo stara chałupa w lubuskiej skali (Podła Góra) © mors
Nietypowo stara chałupa - zwracają uwagę m.in. "krzywe" okna (Podła Góra) © mors
Klimatyczny zaułek (Międzylesie) © mors
Ładnie i ciekawie (Międzylesie) © mors
.
Aż w końcu dotarłem. Być może z dedykacją dla kogoś... ;D;D
Bez komentarza ;) © mors
Mówili, że jakbym przyjechał na mono to by mnie przyjęli poza kolejnością. ;))
Cibórz- lokalny (lubuski) synonim "wariatkowa", ale i także ciekawa osada - bardzo młoda, bo utworzona w latach 30 XX w. jako koszary, dzięki czemu posiada bardzo usystematyzowany układ ulic. Osada leży nad jeziorem w malowniczym dołku, a cała jest skryta w gęstym lesie. W dodatku, poza koszarowcami jest też kilka eleganckich, pół-drewnianych domków też z epoki (letniskowych?) - i nic poza tym, żadnego "zwykłego" budynku. Ciekawie.
Jeszcze ciekawsi są mieszkańcy - nie wiem, jaka część nich to "pensjonariusze", delikatnie mówiąc ;) ale chyba prawie wszyscy - niesamowity klimat - twarze, rozmowy - zupełnie z innej bajki...
Zupełnie niespotykany obiekt w skali lubuskiego (Cibórz) © mors
Przystanek w "wariatkowie" (Cibórz) © mors
No i o.
.
Aż nie do wiary, ze w sąsiedniej diecezji (wlkp.) było mgliście i mokro - w lubuskim od rana ostra lampa i zero chmur (w cieniu do 18*C, w słońcu do 25 niemalże) - zdążyłem się przegrzać zanim się wyletniłem. ;]
Tradycyjnie też dałem się uwikłać na Huraganie w jakieś nieludzkie drogi, zwłaszcza odcinek Sycowice-Nietkowice - niby oficjalna, ale dramatyczna: sałatka z drobno posiekanych 1/3 asfaltu, 1/3 szutru i 1/3 ostrego tłucznia i tak dobre 5km, a ja tradycyjnie bez łatek i dętek. ;] No i tradycyjnie mi się upiekło. ;p
A w pociągu szokujące 27*C i mała niespodzianka:
Kilka lat wożenia rowerów pociągami i pierwszy raz trafiłem na wieszaki rowerowe © mors
Ponadto było jeszcze kilka ładnych jeziorek, ale woda wciąż zupa ;p dziękuję bardzo. ;)
Wycieczka ciekawa i przyjemna, ale nieprzespana noc mocno mnie spowalniała, w życiu się nie przyznam jaką miałem średnią. ;]
Tak wczesny start ma na celu uniknięcie oglądania dobrze znanych sobie terenów (udało się w sam raz) i skorzystanie z rześkości, nim znów w południe ZAATAKJUE LATO. ;p Przy czym to drugie udało się aż z nawiązką ;p -wg prognoz miało być nie mniej jak 7*C i bez mgieł, a było 2-4*C i sporo mgieł, co przy lekkim przyodziewku (m.in. pojedyncze skarpety, bynajmniej nie zimowe i oczywiście "adidasy" za 39pln :D )nieźle dawało w kość. ;p
Ciekawa był inwersja w rejonie Krosna Odrzańskiego - na górze pradoliny Odry już świeciło słońce, zanikły mgły i 5,5*C (sucho i cieplutko), bardzo stromy (jak na niziny) zjazd do doliny już dał nieźle popalić, a w w dolinie ciemno, mgliście i 2,5*C (mokro i rześko ;) ).
Wiele dróg i uliczek w rejonie Krosna atakuje zbocza doliny bezkompromisowo, podjazdy i widoczki były nadspodziewanie przyjemne, a niekiedy także zabawne. ;)
Zwariowany podjazd ;)) © mors
Nie taka podła ;) © mors
Zielony listopad (dojazd do podłej Góry) © mors
.
Okolice wysoce zacofane, co ma także i pozytywne przejawy:
Wyjątkowo stara chałupa w lubuskiej skali (Podła Góra) © mors
Nietypowo stara chałupa - zwracają uwagę m.in. "krzywe" okna (Podła Góra) © mors
Klimatyczny zaułek (Międzylesie) © mors
Ładnie i ciekawie (Międzylesie) © mors
.
Aż w końcu dotarłem. Być może z dedykacją dla kogoś... ;D;D
Bez komentarza ;) © mors
Mówili, że jakbym przyjechał na mono to by mnie przyjęli poza kolejnością. ;))
Cibórz- lokalny (lubuski) synonim "wariatkowa", ale i także ciekawa osada - bardzo młoda, bo utworzona w latach 30 XX w. jako koszary, dzięki czemu posiada bardzo usystematyzowany układ ulic. Osada leży nad jeziorem w malowniczym dołku, a cała jest skryta w gęstym lesie. W dodatku, poza koszarowcami jest też kilka eleganckich, pół-drewnianych domków też z epoki (letniskowych?) - i nic poza tym, żadnego "zwykłego" budynku. Ciekawie.
Jeszcze ciekawsi są mieszkańcy - nie wiem, jaka część nich to "pensjonariusze", delikatnie mówiąc ;) ale chyba prawie wszyscy - niesamowity klimat - twarze, rozmowy - zupełnie z innej bajki...
Zupełnie niespotykany obiekt w skali lubuskiego (Cibórz) © mors
Przystanek w "wariatkowie" (Cibórz) © mors
No i o.
.
Aż nie do wiary, ze w sąsiedniej diecezji (wlkp.) było mgliście i mokro - w lubuskim od rana ostra lampa i zero chmur (w cieniu do 18*C, w słońcu do 25 niemalże) - zdążyłem się przegrzać zanim się wyletniłem. ;]
Tradycyjnie też dałem się uwikłać na Huraganie w jakieś nieludzkie drogi, zwłaszcza odcinek Sycowice-Nietkowice - niby oficjalna, ale dramatyczna: sałatka z drobno posiekanych 1/3 asfaltu, 1/3 szutru i 1/3 ostrego tłucznia i tak dobre 5km, a ja tradycyjnie bez łatek i dętek. ;] No i tradycyjnie mi się upiekło. ;p
A w pociągu szokujące 27*C i mała niespodzianka:
Kilka lat wożenia rowerów pociągami i pierwszy raz trafiłem na wieszaki rowerowe © mors
Ponadto było jeszcze kilka ładnych jeziorek, ale woda wciąż zupa ;p dziękuję bardzo. ;)
Wycieczka ciekawa i przyjemna, ale nieprzespana noc mocno mnie spowalniała, w życiu się nie przyznam jaką miałem średnią. ;]
Puszcza Rzepińska (Bytnica i okolica)
Niedziela, 26 października 2014
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 87.03 | gruntow(n)e: | 5.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Udało się wstać o 4 nad ranem i wyjechać chwilę później, co jest moim osobistym sukcesem, nawet jeśli była to tak naprawdę 5 (przesunięcie czasu).
Natomiast porażką były temperatury (od 7 do 5 w nocy i ok. 14 w cieniu w dzień - plus czyste niebo) - dużo powyżej prognoz. ;p
Zafundowałem sobie przejazd w obie strony pociągiem - drogi interes, ale za to nie marnowałem czasu na dojazdy po znanych sobie okolicach.
Co można robić czekając na pociąg? © mors
Czekając na pociąg można sobie umyć nogę ;) © mors
"Ty, daj se może w końcu siana!" © mors
Dni otwartych drzwi ;) © mors
.
Głównie penetrowałem południową część Puszczy Rzepińskiej, ze szczegółami (przysiółki przysiółków, zaułki zaułków itd.) no i ta staranność została sowicie wynagrodzona:
Oryginalny, przedwojenny Fiat - znalezisko z dedykacją dla mnie samego ;p © mors
Nigdy nie mogę się przyzwyczaić do kościołów bez wież (tu: Szklarka Radnicka) © mors
.
Kiedyś to się stawiało blaszane albo betonowe pudła, a tak niewiele trzeba...
Centrum obsługi pasażerów MZK - z tyłu jeszcze ciekawsze malowidła (bez zdjęć, bo pod słońce) © mors
Mafijne porachunki ;) © mors
Mafia, kobiety.... i emeryckie Tico?? :O © mors
/pozostałe 20 zdjęć może kiedyś.../
Natomiast porażką były temperatury (od 7 do 5 w nocy i ok. 14 w cieniu w dzień - plus czyste niebo) - dużo powyżej prognoz. ;p
Zafundowałem sobie przejazd w obie strony pociągiem - drogi interes, ale za to nie marnowałem czasu na dojazdy po znanych sobie okolicach.
Co można robić czekając na pociąg? © mors
Czekając na pociąg można sobie umyć nogę ;) © mors
"Ty, daj se może w końcu siana!" © mors
Dni otwartych drzwi ;) © mors
.
Głównie penetrowałem południową część Puszczy Rzepińskiej, ze szczegółami (przysiółki przysiółków, zaułki zaułków itd.) no i ta staranność została sowicie wynagrodzona:
Oryginalny, przedwojenny Fiat - znalezisko z dedykacją dla mnie samego ;p © mors
Nigdy nie mogę się przyzwyczaić do kościołów bez wież (tu: Szklarka Radnicka) © mors
.
Kiedyś to się stawiało blaszane albo betonowe pudła, a tak niewiele trzeba...
Centrum obsługi pasażerów MZK - z tyłu jeszcze ciekawsze malowidła (bez zdjęć, bo pod słońce) © mors
Mafijne porachunki ;) © mors
Mafia, kobiety.... i emeryckie Tico?? :O © mors
/pozostałe 20 zdjęć może kiedyś.../
Książ*, Świdnica** i Zimna Woda*** (zamki, pałacyki, dedykacje....)
Niedziela, 19 października 2014
Kategoria Odkrywczo, Nielicho
kilosy: | 93.22 | gruntow(n)e: | 0.10 |
czasokres: | śr. km/h: |
Wichów, co ma starą wieżę kamienno-ceglaną...
Samotna wieża w Wichowie © mors
... tudzież współczesny maszt radiowy - 158 metrów, kawał żelastwa. Póki co, jeszcze go nie rozkradli. ;)
Broniszów, niezły pałacyk z XVI w.:
Broniszów, pałac © mors
Broniszów, pałac © mors
- more
- więcej morów ;) (m.in. wnętrza)
Radwanów:
Wakacje w Grecji? Nie, to październik w podzielonogórskim Radwanowie :) © mors
***Zimna Woda - to nazwa rezerwatu , oczywiście bardzo przyjemna. ;)
Rezerwat Zimna Woda - sprawdzę latem ;) © mors
Zatonie. Oprócz dość znanego pałacu (dużo VIPów) ma także bardzo przyjemną ulicę (co prawda to tylko błotnista polna droga, ale adres idealny):
Parafia Zatonie, ulica Zimna Woda - mieszkałbym! :D © mors
A co do Zimna - to dziś było tylko na tabliczkach...
19. październik 2014: lazurowe niebo, ok. 20*C w cieniu, połowa ludzi na letniaka a w wielu miejscach brak śladów jesieni (tu: widok na Kożuchów) © mors
Cała trasę popylałem na letniaka a i to 2 razy się przegrzałem (tylko dwa - pomagał silny, suchy i rześki wiatr). A już na szklanym przystanku nie szło usiedzieć. ;]
No i czas na kącik sentymentalno-dedykacyjny ;p
Potrójna dedykacja dla takiej jednej, co ma potrójne "a" na końcu ;p;p;p
Ferma strusi na terenie nieukończonego od ok. 20 lat wiejskiego blokowiska tudzież blokerski wiatraczek i jego współczesny odpowiednik w tle ;p © mors
.
*Książ.... sentymentalnie ;p (pozdzielonogórskie deja vu, a że "Śląski" to bym co najmniej polemizował, ale fajnie o tyle, że bardziej zmyla ;) ).
Szukałem przez 60 km puszki po piwie Książ, celem odstawienia jakiegoś motywu, ale były wszystkie możliwe oprócz takiegoż. :/
A żeby było śmieszniej, to tak jak w oryginale, ów Książ leży niedaleko **Świdnicy (też dedykacja, oczywiście dla Lei ;p ):
Rzecz niezrozumiała, pomimo silnego wiatru, w obu kierunkach miałem praktycznie identyczny czas brutto i minimalnie mniejszy pod wiatr - netto. Nie ma to jak długi, żmudny podjazd z silnym wiatrem w twarz. ;]
Samotna wieża w Wichowie © mors
... tudzież współczesny maszt radiowy - 158 metrów, kawał żelastwa. Póki co, jeszcze go nie rozkradli. ;)
Broniszów, niezły pałacyk z XVI w.:
Broniszów, pałac © mors
Broniszów, pałac © mors
- more
- więcej morów ;) (m.in. wnętrza)
Radwanów:
Wakacje w Grecji? Nie, to październik w podzielonogórskim Radwanowie :) © mors
***Zimna Woda - to nazwa rezerwatu , oczywiście bardzo przyjemna. ;)
Rezerwat Zimna Woda - sprawdzę latem ;) © mors
Zatonie. Oprócz dość znanego pałacu (dużo VIPów) ma także bardzo przyjemną ulicę (co prawda to tylko błotnista polna droga, ale adres idealny):
Parafia Zatonie, ulica Zimna Woda - mieszkałbym! :D © mors
A co do Zimna - to dziś było tylko na tabliczkach...
19. październik 2014: lazurowe niebo, ok. 20*C w cieniu, połowa ludzi na letniaka a w wielu miejscach brak śladów jesieni (tu: widok na Kożuchów) © mors
Cała trasę popylałem na letniaka a i to 2 razy się przegrzałem (tylko dwa - pomagał silny, suchy i rześki wiatr). A już na szklanym przystanku nie szło usiedzieć. ;]
No i czas na kącik sentymentalno-dedykacyjny ;p
Potrójna dedykacja dla takiej jednej, co ma potrójne "a" na końcu ;p;p;p
Ferma strusi na terenie nieukończonego od ok. 20 lat wiejskiego blokowiska tudzież blokerski wiatraczek i jego współczesny odpowiednik w tle ;p © mors
.
*Książ.... sentymentalnie ;p (pozdzielonogórskie deja vu, a że "Śląski" to bym co najmniej polemizował, ale fajnie o tyle, że bardziej zmyla ;) ).
Szukałem przez 60 km puszki po piwie Książ, celem odstawienia jakiegoś motywu, ale były wszystkie możliwe oprócz takiegoż. :/
A żeby było śmieszniej, to tak jak w oryginale, ów Książ leży niedaleko **Świdnicy (też dedykacja, oczywiście dla Lei ;p ):
Rzecz niezrozumiała, pomimo silnego wiatru, w obu kierunkach miałem praktycznie identyczny czas brutto i minimalnie mniejszy pod wiatr - netto. Nie ma to jak długi, żmudny podjazd z silnym wiatrem w twarz. ;]