thewheel

Głos spod lodu ;)tutaj klika:

mors z przerębla w: Nowa Morsownia ;p
kilosy od 2011:75007.00
w tym teren:2053.70
kapcie w Krossie od 1999: 1

Wykres rokroczny, sińce od 2011:

Wykres roczny blog rowerowy mors.bikestats.pl 2020: button stats bikestats.pl 2019: button stats bikestats.pl 2018: button stats bikestats.pl 2017: button stats bikestats.pl 2016: button stats bikestats.pl 2015 (chyba niedokończony) button stats bikestats.pl 2014 (chyba niedokończony): button stats bikestats.pl 2013 (chyba niedokończony): button stats bikestats.pl 2012 (chyba niedokończony): button stats bikestats.pl

Moje dziwolągi:

Jeszcze nieusunięci ;))

Kto szuka, ten znajdzie ;)

Zamrażarka pełna wpisów i komentów:

Linki, harpuny:

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2019

Dystans całkowity:642.10 km (w terenie 16.20 km; 2.52%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:64.21 km
Więcej statystyk

Krajoznawczo pod Przeł. Karkonoską i niespodziewane spotkanie "prawie na szczycie" /Kross/

Niedziela, 30 czerwca 2019
kilosy:28.80gruntow(n)e:2.00
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
To miał być (i był :) ) skrajnie upalny dzień, ok. 34* w cieniu w Kotlinie. o_O
Ale pojeździłem i to po górach bez większych problemów. Sposób? Wystartować o 3 nad ranem...
Było ciężko, ale dałem radę. Co ciekawe, a wręcz niewiarygodne, ale w Kotlinie nad ranem da się zmarznąć nawet w taki dzień!
W najzimniejszej porze doby było ok. 16*, a przy Stawach Podgórzyńskich, z których nawiewała na drogę mgła, można było niemal morsować. O_O
Oczywiście na pierwszych metrach podjazdu temat stał się nieaktualny. ;)

Tym razem tuż powyżej Przesieki skręciłem w leśną drogę w tym jednym i jedynym miejscu, w którym jest wyłom w całym tym północnym zboczu pod Przełęczą i przez chwilę mamy zbocze południowe. Jadąc grzbietem tego zbocza, równolegle do głównego grzbietu Karkonoszy nie dość, że mamy świetne widoki (w 99% zasłonięte przez badyle ;p ) to jeszcze jedziemy poziomo, co jest w tej okolicy doznaniem wręcz surrealistycznym. :)
Tym sposobem dotarłem do paśnika równo o wschodzie słońca:


Tamże trafiłem na jeden z nowo otwartych singli (nazwa własna "Błotnik"), którym pojeździłem "na Janusza", tj. pod prąd (no co, 5 rano była), w sandałach, bez zalecanych ochraniaczy i bez obowiązkowego kasku. ;] Na moje i roweru szczęście był to jeden z łatwiejszych singli, z małymi przewyższeniami:

Gdy singiel zmienił się w zwykłą leśna drogę, zacząłem się nią przemieszczać w kierunkach rozmaitych. ;]
Susza, środek górskiego lasu i niespodzianka...

Powietrze było przejrzyste jak rzadko kiedy:

Jagód było bardzo mało, "za to" jedna z odnóg drogi wywiodła mnie do śródleśnej pasieki. ;]
Za to inna - do śródleśnej polany o nazwie Polana (sic!). Jest to przysiółek Przesieki pośrodku niczego - tak jak lubię! :))

Ciekawy przybytek - lokalizacja/izolacja, historia, architektura oraz... przydomowy sad owocowy na tej wysokości, z bliskim widokiem na niemal łyse Karkonosze - zaskakujące...

Później kolejne szlaki - wszystkie wyraźnie opadające odcinki pokonywałem oczywiście pieszo :)



Wcześniej czy później (raczej później) dotarłem do Przesieki:
Takie tam w Przesiece...
Takie tam w Przesiece... © Morsowy

Tamże trafiłem na trolla w prywatnej galerii rzeźb...


... a nieco później na drugiego, tym razem jadącego na rowerze. ;))
Niczym 2 pioruny w jedno miejsce, niesamowite...
Oczywiście ja go nie poznałem, natomiast on mnie rozpoznał po... prowadzeniu roweru z górki. ;D;D Jednak ma to jakiś sens. ;))
Omówione zostały wszystkie problemy tego świata, Bikestatsa i naszych rowerów w tempie 60 na minutę, a śmiechu było jeszcze więcej. ;]
Jedynie w temacie K78 planującej machnąć Przeł. Kark. się nie zrozumieliśmy. Ja miałem bekę ;)) natomiast T. w nią wierzył. Cóż, jego wiara okazała się tyleż głęboka, co złudna, skądinąd podobnie jak i samej zainteresowanej. ;))

Tradycyjnie już, gdy dwóch lub trzech gromadzi się w imię Przełęczy Karkonoskiej, tam i podjechał też starszy Pan, by powiedzieć, że w 2017 wjechał Przeł. Kark. 102 razy. ;))
Nawet będąc w tym samym czasie i miejscu co T., to i tak byliśmy przeciwstawni: on wjeżdżał a ja schodziłem. Na moje szczęście - upiekło mi się co do wspólnego podjazdu. ;p A Trollu "upiekło" się trochę pod szczytem, bo słońce już się rozkręcało. ;)
Spotkanie dwóch światów (Schwalbe i Dębica):

Pomimo zupełnego zaskoczenia mogłem udowodnić, że sprowadzałem z wypiętym licznikiem i że trzymam go w sakwie (kabel prowadzi do sakwy, coby nie rysować chromu nie kierownicy :) ). No i przede wszystkim udowodniłem (wszak proszono mnie nieraz o zdjęcia), że z każdej wycieczki sprowadzam śmieci z gór. Tym razem były to puszki i szkiełko, czym - być może - uratowałem życie jakiejś szwalbie czy innej modnej tandecie. :))
PS. odnośnie tekstu "spotkanie prawie na szczycie" - gwoli ścisłości to zabrakło 10 km w poziomie i 800 m w pionie, taki szczególik. ;))

Do igloo dojechałem po 9 rano, już przy 25*C, czyli w ostatniej chwili. ;))



Czerwiec kończę słabym wynikiem, a winny jest znany i nawet ujawnię jego nazwisko: Celsjusz. ;]

Zbiorówka z 2 czy tam 3 tygodni... /Hrgn/

Niedziela, 30 czerwca 2019
kilosy:184.00gruntow(n)e:1.00
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Nielicho, Standardowo

Zalegałem z wpisami głównie przez upały. Z jazdą też średnio było, głównie wieczory i poranki, w miarę możliwości.
Z ciekawszych akcji to Festiwal Lnu i Rękodzieła na zamku w Łomnicy, tudzież odważyłem się w końcu na zakupy w "kozim" sklepie w tejże Łomnicy. Chyba jedyny taki sklep...

... i ceny: gała lodzika z jagodami za 7 zł, jogurcik 200 ml też z jagodami za 6 zł. o_O
Za to ileż tych jagód było! Pół na pół normalnie. :)
W smaku niezłe, choć wielkiej różnicy względem mleka krowiego wielkoprzemysłowego nie stwierdziłem. Być może to przez ściśnięte gardło (przez te ceny). ;D ;p

Wpadłem też na wyścig wraków, tamże sfociłem nareszcie najciekawszy okaz tuningu, jaki znam - klasyczna, radziecka ciężarówka wielce gustownie przerobiona na pick-upa *-*


Trafiłem także na podgórskie traktorki w akcji :)
Ten jest w Podgórzynie - sianokosy ze śniegiem w tle :)


... a ten dosłownie na metry od granicy Karpacza, choć nijak na to nie wygląda. ;)


Zbiorówka z 2 czy tam 3 tygodni... /Kross/

Sobota, 29 czerwca 2019
kilosy:75.62gruntow(n)e:1.50
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Nielicho, Standardowo
Jeździło się mało góralem, bo pogoda niesprzyjająca ;) w sensie, że na Huraganie jest trochę lżej i trochę szybciej, czyli nie aż tak gorąco. Na uwagę zasługuje chyba tylko poprzednia sobota, kiedy to zaraz po nocce spakowałem do wora odpady remontowe i wywiezłem je do PSZOK-u, oczywiście rowerem, z worem na plecach. Następnie powrót do igloo i odpicowanie się, po czym od razu do Podgórzyna, gdzie miło wytapiałem czas:

... a stąd przyczajony w moment znalazłem się w Transgranicznym Centrum Turystyki Aktywnej w Sobieszowie, gdzie przewidziano uroczyste otwarcie ponad 70 km (!) nowych single tracków. Było sporo imprez towarzyszących, niektóre nawet okołorowerowe. ;) Była też oczywiście Maja W. która znów minęła mnie i nie poznała ;)) no i wolała firmowe stoisko Krossa

...zamiast mojego dinozaura, na którym to specjalnie dla niej się pofatygowałem i narażałem swoje hamulce (teren prawie płaski, ale 100 000 000 rowerzystów nie ułatwiało mi jazdy bezhamulcowej). ;p Tak niedoceniony pozbierałem wszystkie darmówki ze stoisk (głównie ulotki, pfff ;p) i wróciłem do igloo, bo już nie mogłem patrzeć na te rowery - tyle ich się zjechało. :O Co zabawne - dominowały szosy i elektryczne MTB. O tempora, o mor(e)s... Przebiegi nikłe i po płaskim, a i tak jednego dnia zaliczyłem wpadkę nawigacyjną i musiałem hamować. :(( Alternatywą było wpadniecie do stacji przepompowni ścieków... :>

Przełęcz Karkonoska "na śpiocha" (po nocce) /Hrgn/

Czwartek, 20 czerwca 2019
kilosy:44.80gruntow(n)e:1.00
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Odkrywczo, Nielicho
Przełęcz Karkonoska na 100 sposobów jest moją inspiracją, tym razem popełniłem ją w sposób nr 3 (1: mono, 2: z "halnym" w twarz").
Po nocce zajechałem do igloo tylko się przebrać, jadła i napitku zażywszy wręcz symbolicznie...
Było to Boże Ciało, więc czas naglił, bo cepry mieli wolne i atakowali od rana, a ja musiałem być przed nimi, żeby nie zdążyli mnie wyprzedzić. ;p No i w miarę to nawet wyszło - atak właściwy (Podgórzyn) rozpocząłem o 7 z minutami nad ranem i wyprzedził mnie tylko jeden zawodnik. Między bLogiem a prawdą, to 1 na 1 możliwych. ;pp

Energią to ja nie tryskałem, ale poranek był bardzo rześki, więc Morfeusz się opóźniał. Strategia była prosta: przeżyć. ;)
Tym razem nie wypruwałem się 8 km/h na pierwszej ściance 20%+, dzięki czemu później nie miałem większej odciny ani mroczków przed oczami. ;p Wszystkie ściany jechałem 4-5 km/h a wypłaszczenia niewiele szybciej :) ale dzięki temu przeżyłem i to w niezłym stanie. Na górze znów miałem pod wiatr, ale słaby i bardziej rześko było niż poprzednio, co podniosło morale i pojechałem od razu pod Petrovą Boudę (rozdroże na 1260 m), nie "bawiąc się" w Odrodzenie, pff. ;))
Nie miałem też ochoty bawić się w poprzeczne rynny odpływowe na szlaku granicznym, toteż pojechałem w całości asfaltem, czyli najpierw kilkaset metrów w dół (i w głąb Czech), a później nazad, w kierunku tej ich Budy. ;p Asfalty miejscami mają gorsze niż na Karkonoskiej! ;pp Dla Huragana to bez znaczenia, ale ostrzegam, cobyśta się nie zdziwili. ;p
Tym razem wielkich planów nie było, coby nie zasnąć gdzieś w połowie szlaku, toteż na ww. rozdrożu zacząłem sprowadzanie w dół, czarnym szlakiem Petrovka w kierunku Jagniątkowa.
Szlak ów jest niby dostępny dla rowerzystów, ale trzeba przyznać, że trudnością bije Karkonoską na głowę (na dole piachy, u góry kamole, a nachylenia do 30%!). Ja bym się na taki podjazd nie pisał, a już na pewno nie na moich sprzętach. ;p Jakimś wypasionym góralem (29", skrajnie niskie przełożenia, zawiecha) to bym się jeszcze zastanawiał...
Oczywiście są ludzie, co to podjeżdżają, w tym m.in. nasza filigranowa Bożena "Karkonoska" (Alouette z BS). o_O

Końcówa podjazdu na Przeł. Kark.
Końcówa podjazdu na Przeł. Kark. © Morsowy


Po polskiej stronie o Przeł. Karkonoską się walczy do upadłego, a po czeskiej - tradycyjnie bez walki ;p
Po polskiej stronie o Przeł. Karkonoską się walczy do upadłego, a po czeskiej - tradycyjnie bez walki ;p © Morsowy
I kolejna wataha Pepików...  80% szło na Petrovą Boudę, 15% wracało z powrotem na piechotę xD a reszta poszła do Odrodzenia. ;p




Rozdroże (1260m) pod Petrovą Boudą (1288)
Rozdroże (1260m) pod Petrovą Boudą (1288) © Morsowy

Ciekawy wrak olbrzyma w górnych partiach Karkonoszy
Ciekawy wrak olbrzyma w górnych partiach Karkonoszy © Morsowy

Subalpejska wełnianka (też nie znałem ;p ):


Rośnie na wciąż mokrych torfowiskach...

Przykładowa zajawka na czarny szlak do Jagniątkowa:


Człapało się dość żmudnie, choć szlak jest prosty, przez co stosunkowo krótki, ale na górze straszyły kamole i słońce, po środku chmury i deszcz, a na dole straszyło mnie ciepło. ;p
Sprowadzałem prawie do samego Jagniątkowa ;p bo bym nie wyhamował na 1 hamulcu ;]
A w J. zacząłem mijać pierwsze watahy rowerzystów, atakujących kilkuprocentowe asfalty już dobre 2 czy 3 km, z mocno cięrpiętniczymi minami... ;] Dokładnie tak widzę K78. ;D;D

Wróciłem w stanie ogólnym dobrym, ale jak legnąłem, ok. 10:30, to tak zasnąłem (do 19:40), że przespałem wszystkie msze w mieście. ;ppp


Mało zdjęć, zatem dygresje i dedykacje:
1) kiedy robisz mema dla Katany, a tu sru! wyskakuje reklama...

xDDD

2) Przez cały czerwiec wpadł(a) do mnie tylko 1 komar(zyca). Tak jak ostrzegałem - odprawiłem poczwarę do entuzjasty ciepłej połowy roku...

:D

Sprzedałem monocykl (!) /36er w czerwcu 2019/

Niedziela, 16 czerwca 2019
kilosy:21.80gruntow(n)e:0.30
czasokres:śr. km/h:
Kategoria 36" Kolisko, Mono, Nielicho

/źródełko: muzyczneradio.pl/

Spokojnie, nie sprzedałem Wielkiego Koła, tylko to malutkie, 20".
Miałem je około roku czasu a użyłem 1 raz, na trasie ok. 4,5 km. xD
Wbrew pozorom to był dobry interes, bo kupiłem za 40 (po wielkich targach z 50), a sprzedałem za 60 bez targowania się. :D
Tak więc stopa zwrotu to świetne 50% w rok - nic, tylko handlować używanymi monocyklami. ;D;D xD

Sprzedać musiałem, bo do jazdy był dla mnie o wiele za mały. W założeniu miał wymiatać po górach swoją lekkością i niskim "przełożeniem", ale na wybojach to sam byłem wymiatany z jego siodełka. ;))
W takich okolicznościach nie było mowy o sentymencie (to pierwszy rower w życiu, jaki opyliłłem na wolnym rynku), w przeciwieństwie do nieodżałowanego pogorzelca 24-calowego, z chromowaną całą ramą i najwyższym (MOko) oraz najtrudniejszym (Przeł. Kark.) polskim podjeździe na koncie... ://


Na Wielkim Kole popylałem w czerwcu w 2 niedziele: raz na ulicę Księżycową (niecały kilometr od gór) a raz - nietypowo - na północ, prawie zdobywając Wzgórze Krzywoustego (stromo i terenowo).
Pierwsza wycieczka spotkała się z dużym poklaskiem, a druga z żadnym. ;]

A tu archiwalne nagranie z parady rowerów - od 2:02 widać, jak ogarniam kolejnych fanów. ;pp

Przeł. Karkonoska z "halnym" w twarz, dużo innych gór, dużo śniegu, wiatru, zdjęć, słońca i ogólnie wszystkiego :) /Hrgn/

Wtorek, 11 czerwca 2019
kilosy:50.38gruntow(n)e:4.00
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Nielicho, Odkrywczo


Za dwie pseudo-nadgodziny dostałem cały dzień wolnego we wtorek - nic z tego nie rozumiem, ale nie drążyłem tematu. xDD
A był to wtorek upalny, a że szkoda wolnego dnia na umieranie, to zwiałem upałowi w góry skoro świt.
Nareszcie przypuściłem ostateczny atak na Przeł. Kark. - "już" bez śniegu, a jeszcze bez chmary ceprów na urlopach. No i trzeba było się sprawdzić przed przyjazdem K78, czy aby nie wymigać się od tego wyzwania. ;ppp
Osobiście zależało mi też na porównaniu trudności względem wjazdu na mono...

Wyprzedził mnie tylko 1 rower... bo tylko tyle ich jechało o poranku. ;p Patrząc pesymistycznie: wyprzedzili mnie wszyscy. xD
Wizja zwiania upałowi mocno podbudowała moje morale, a morale podbudowały ciało i jeszcze w Przesiece myślałem o machnięciu Przełęczy dwukrotnie... co po wjechaniu w strefę 20%+ uznałem za czarny humor. ;]
Po ukończeniu pierwszego odcina 20%+ moje serce zagłuszało ptasie trele, a mój oddech zagłuszał wzmagający się wiatr. xD
Później słynna "strefa odpoczynku" na odcinku rzędu 6-8%, która jest najlepszym potwierdzeniem teorii względności. ;) Faktycznie, wypocząłem - tętno spada z 250 na 150. ;D;D No i ostateczne starcie, czyli drugi długi odcinek 20%+, trzymający praktycznie do samego końca - czysta perfidia. ;]
Ale to jeszcze nic - drzewa były już karłowate i niedające cienia, ani osłony przed wzmagającym się "halnym", który niczym istny posłaniec D(m)ucha Gór (albo dmucha Katany) strzegł wjazdu na grzbiet Karkonoszy.
Mało tego! - szarpiąc kierownicą niczym Reksio nogawką komornika, grzmotnąłem kolanem w manetkę tylnej przerzutki, którą sam żem se przeniósł przecież z kiery na ramę. xD I tym sposobem zmieniłem bieg na wyższy ;D;D a o poprawieniu ręką nie było mowy...
Wjechałem głównie dla K78 - w sensie, żeby zrobić jej na złość ;D;D dla samego siebie aż tak bym się nie męczył. ;]

W "Odrodzeniu" zaczynało mi się kręcić w głowie i obraz mi się jakby ściemniał o_O ale mikro-drzemka plus posiłek zapewniły mi, nomen-omen, odrodzenie. ;)
Wiatr był tak silny, że cała skóra i ubrania mokre od potu wyschły mi chwilę po skończeniu podjazdu :O w dodatku wiatr dawał niezłe  orzeźwienie - przy raptem 22*C :)) A słońce dawało niezłe widoki plus nadzieję na pogodny dzień - no i taki był, o dziwo. :O
Pierwotnie plan był taki, że zamelinuję się w Odrodzeniu aż do wieczora, by przeczekać upały, ale endorfiny zrobiły swoje i pojechałem dalej - w sensie jeszcze wyżej! Jak szaleć, to szaleć. ;p
Bolek i Vacek też tam kiedyś byli:


Ci, którzy twierdzą, że tam są słabe widoki, powinni dostać bana na Karkonosze:


Wiało:


Największe szaleństwo: 2 naleśniki za 15 zł... :/


Renowacja:


Jedyna opcja wzwyż to jazda na zachód grzbietem Karkonoszy, polsko-czeskim szlakiem pogranicznym. Najpierw zjazd z Odrodzenia (1236m) przez Przeł. Kark. (1198) do Przełęczy Dołek (1178):

a później wjazd na terytorium pogan ;p do Petrovej B(o)udy (1288), którą kończą odbudowywać po podpaleniu rzekomym pożarze  sprzed paru lat. Co ciekawe, budowlańcy słuchali polskiego radia. 

Tamże koniec asfaltów i szutrów, ale nie koniec jazdy! :) Wbiłem się Huraganem na kamienisty szlak - na 26" kółkach, z miejskim (lanserskimi wręcz) oponkami. :)) Miotało, rzucało, ale jechałem, dopóki nie wybiło mi przedniego koła w powietrze, o tutaj o:

Na oko licząc, to 1300 m n.p.m. złamałem. :)) Mój TOP 2 (wyżej tylko Morskie Oko) no i TOP 1 na rowerze dwukołowym, by nie powiedzieć "konwencjonalnym". ;))
Tamże uznałem, że szlak jest niczego sobie jak na dalszy spacer z rowerem, co też uczyniłem...

Jak to teraz mówią: never give up! /ciekawe, czy te drzewo zmaltretowały susze, szkodniki, czy może odmrożenia... :> /

Takie lasy, to ja rozumiem! ;) /górski odpowiednik lasotundry - wspaniałej strefy, ale wersja górska jest jeszcze lepsza, bo górska :) /






No i widok na Kotlinę. Ze swojego okna widzę tę okolicę, a więc stąd widziałem swoje okno. :))

Ciekawy badyl, nieźle zmaltretowany życiem powyżej swojej strefy...

Ostanie drzewo, blisko 1500 m (sporo powyżej kosodrzewiny) - ewenement przyrodniczy. Ciekawe, czy przetrwa panującą suszę...

Idziemy w górę i w dół, ale ogólnie to w górę, co zawsze cieszy:




No i cyk - śnieżne Śnieżne Kotły w upalny dzień :D



Miejscami do 1 metra śniegu jeszcze! xD Najlepsze miejsce w Karkonoszach, ech, tutaj zamieszkać... ;]

Od stacji telewizyjnej (dawne schronisko - kiedy je zwrócicie turystom?!) da się normalnie jechać nawet kolarką - bardzo miłe uczucie, że to aż 1485 m (i mój życiowy rekord na rowerze):

Ogólnie było kilka wypłaszczeń 1400+ umożliwiających jazdę. Jazda przy 22*C i bardzo silnym wietrze - zdecydowanie rześko, choć na dole "Sajgon"... :D
Z tej niepozornej drogi zjechałem na pobocze tak niefartownie, że aż glebnąłem. Kiera porysowana a tylne koło aż się wyrwało z mocowania, choć dokręcone było na maks. o_O Ale nic mu nie było - poprawiłem i naprzód - jednak co Huragan to Huragan! ;pp

Byłem już mocno spieczony (stopy aż piekły), odwodniony i zmęczony, więc aż się prosiło wykorzystać Łabski Kocioł:
Łabski Kocioł w czerwcu :))
Łabski Kocioł w czerwcu :)) © Morsowy
/w widocznym poniżej schronisku poznałem morsa z Białegostoku. Srogi zawodnik :) /


Słuchaj Morsa, a będziesz boso po śniegu chodzić (w upalnym czerwcu) :))
Słuchaj Morsa, a będziesz boso po śniegu chodzić (w upalnym czerwcu) :)) © Morsowy
Oczywiście ludziom łazić tam nie wolno. Co innego morsom, naturalnie. ;)) ;p

Większość trasy w dół sprowadzałem na piechotę :) bo za stromo na jeden hamulec. ;p
Po dotarciu do Szkl. Por. zwiedziłem jeszcze dzielnicę Huta (szkła) i kopalnię (granitu, odkrywkowa). W Szklarskiej było jeszcze znośnie, ale po zjechaniu do Kotliny i Jeleniej było okropnie: 28* i duchota, mimo że już po zachodzie słońca...

Podsumowanie:
- było ciężko, ale i tak dużo łatwiej (zwłaszcza technicznie) niż na mono!
- Katany to ja tam nie widzę. ;D;D

3-10.VI.2019 /Hrgn/

Poniedziałek, 10 czerwca 2019
kilosy:115.12gruntow(n)e:3.00
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Nielicho, Standardowo
To był kiepski czas - za ciepło na wycieczki, a w Karkonoszach zanikły resztki śniegu widzialnego z okien mojego igloo. :((
No ale wiedziałem śnieg z własnego okna przez ponad pół roku bez przerwy - więc z perspektywy lubuskiego to naprawdę prawie igloo. ;)
No i pytanie - jakiż to kawałek Karkonoszy widzę codziennie? Jest on stosunkowo niewysoki i płaski, więc wszystko wskazuje, że jest to... Przełęcz Karkonoska. :)) Między bLogiem a prawdą to P.K. jest do podjeżdżania a nie do oglądania - ideałem byłby widok na Śnieżne Kotły, echh... <:3
Niemniej jednak szarpnąłem się na dwie wycieczki po ok. 40 km... po nocce. ;]
Oczy na zapałkach, w głowie szum, ale wczesnym rankiem to przynajmniej uniknąłem upałów - to najważniejsze. ;p

Obie wycieczki w okolicy Wojanowa i Łomnicy - zaskakują mnie te okolice swoją... zwykłością. :) Jest zupełnie jak w lubuskim (w tych częściach mniej leśnych) - płasko, na Bobrem, nieturystycznie, trochę pól, dużo drzew liściastych. Jedynie na horyzoncie majaczą wciąż ośnieżone Karkonosze - tym lepszy widok wśród pól obsianych zbożem rozmaitem. ;)
Pałac Wojanów zaskoczył mnie swoim pięknem (na żywo jeszcze ciekawszy!), ale jeszcze bardziej spodobał mi się przysiółek z 4 domów wśród lasów i pól, z widokiem na Karki. :)

2 domy zamieszkane, 1 rudera opuszczona i 1 nowy dom z drewnianych bali, całkowicie skryty za badylami - nawet z bliska ciężko tam trafić! A całość pośrodku niczego (formalnie to część Łomnicy, ale tylko formalnie). Świetne miejsce na ascezę. :))

Byłem także na starej żwirowni koło Wojanowa - o 9 nad ranem były tam tylko kaczki i łabędzie, fajnie. Wytrzymałem jednak tylko do 10tej, a i to głównie dzięki chwilowemu zachmurzeniu. ;]

No i jeszcze prawie rozjechałem Janusza i Grażynę na przejściu dla pieszych. :> Pierwszy raz mi się tak zdarzyło - i to na pustej, prostej drodze. Paradoksalnie, zagapiłem się na... cmentarz. ;]

Chwila oddechu między upałami /7-8.VI., Kross/

Sobota, 8 czerwca 2019
kilosy:49.92gruntow(n)e:0.30
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Nielicho, Standardowo
3 tygodnie temu przeszła nad górami ostatnia śnieżyca :D (a nad Jelenią - śnieg z deszczem :O ), a teraz szaleją już upały....
Staram się pocieszać myślą, że mieszkam teraz 230 m wyżej niż Stara Morsownia (i zarazem średnia krajowa) - a to oznacza temperaturę niższą średnio o 1,3 - 1,4*C - zawsze coś, ale wciąż o wiele za ciepło. ;p

Na Krossie już w upały jeździć nie będę - za ciężki, poza tym spocone ręce mogą zaszkodzić chromowi. ;p
Na szczęście w piątek i sobotę było okienko bezupałowe, ale i tak wyjechałem dopiero wieczorem, stąd takie dystanse.

Panda do przewozu pand - to rozumiem! /oczywiście z dedykacją - chyba nawet kolor się zgadza ;) /


W piątek byłem w Piechowicach. Raczej smutna, nieturystyczna mieścinka, choć u samych stóp gór. Ale i tam są wyjątki:

To ulica Sielska - kawałek asfaltu a później stromo po szutrze wśród ogródków działkowych, a koniec tej "sielanki" jest dość brutalny, bo bez ostrzeżenia wpadamy na DK3. xD
Z owego końca zjazd ( po krajówce) jest przynajmniej rześki - znów 50+ na starych Dębicach i to bez pedałowania. :)

Czerwcowe, anty-upałowe zabawy na ŚNIEGU :))) /Hrgn/

Niedziela, 2 czerwca 2019
kilosy:56.30gruntow(n)e:3.00
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
Witam lodowato! :))
Słuchaj Morsa, a będziesz w sandałach po śniegu chodził... w czerwcu :D
Słuchaj Morsa, a będziesz w sandałach po śniegu chodził... w czerwcu :D © Morsowy
/bez skarpet, bo chciałem zbić masę ;D ;) /

Raj na ziemi!!!

Karłowate badyle i śnieg w czerwcu - jestem w raju! :D
Karłowate badyle i śnieg w czerwcu - jestem w raju! :D © Morsowy

Śniegi w Karkonoszach chyba idą na rekord - wciąż jeszcze sporo ich zostało w tzw. kotłach - pomimo szalejących upałów! :D
Jako że cały dzień wolny, to udało mi się wykiwać upał: rano wjazd jak najwyżej i jak najbliżej śniegu, za dnia koczowanie na 1000+  w cieniu i na śniegu a powrót późnym wieczorem, po zachodzie słońca. :))
Zwiałem "Sajgonowi" bardzo skutecznie, bo w górnych partiach gór wypiętrzyły się chmury burzowe i nawet sporo grzmiało, ale się nie ulękłem i dobrze na tym wyszedłem, bo jednak nic nie padało, wbrew pozorom. Tzn. nie padał deszcz, ani nie padało słońce. :) A tymczasem cała Kotlina skąpana w palącym słońcu, pff. ;p
Dodatkowo prawie nie opuściłem strefy lasów, dzięki czemu nawet przebłyski słońca mnie ominęły - doskonale! ;p

Z jazdą było natomiast ciut gorzej... 

Oczekiwania: połowę wjadę, połowę będę wprowadzał (szlak niebieski z Michałowic do Śnieżnych Kotłów).
Rzeczywistość: przejechane ze 20%, wprowadzone ze 30, a cała reszta to skakanie z rowerem na plecach po "telewizorach" o_O


Kilka godzin takiego skakania i się zaorałem. ;p Dodatkowo strasznie wydłużyło to całą wyprawę ponad plan - i ponad zaplanowany prowiant!
Pod koniec iście syzyfowego szarpania się po głazach, do zmęczenia dołączyło odwodnienie, czyli kiepsko. Do schroniska (Pod Łabskim Szczytem) daleko niby nie było (tak z pół miliona telewizorów do przeskoczenia...), ale wyraźnie już mnie odcinało, w dodatku schroniskowe cenniki wręcz mnie odpychały. ;) No i tak przymuszony zdecydowałem się - PIERWSZY raz w życiu - napić się wody z górskiego potoku. Skądinąd tuż poniżej ośnieżonych szczytów nie było to ryzykowne. ;) W smaku trochę dziwna, no ale darmowa :) No i niesamowicie lodowata, bliska 0* - zabójczy kontrast termiczny w gorący dzień!  Żadnych sensacji żołądkowych później nie miałem, więc następnym razem trzeba będzie zabrać więcej pustych butelek. ;p

Niestety, niebieskim szlakiem nie doszedłem do samych Kotłów - zabrakło czasu. Bardzo szkoda widoków, ale przynajmniej pozostawałem w cieniu karlejących już drzew. Niebieskim dobrnąłem "tylko" do szlaku czerwonego, trawersującego góry w miarę poziomo na wysokości ok 1000-1100m. Na początku nawet kawałeczek dało się ujechać, a później znów telewizory, przez godzinę, jak nie dwie. o_O

Normalnie z deszczu pod rynnę. o_O

O ile na niebieskim, prowadzącym prosto do Śnieżnych Kotłów, trochę ceprów było (i na mój widok łapali się za głowy ;D;D ), to na czerwonym, prowadzącym poziomo "znikąd donikąd", ludzi brak - i trudno się im dziwić, jedyną ciekawostką na tym szlaku była śródleśna enklawa kosodrzewiny - i zarazem jedyna okazja na większe widoki - niestety, tylko w dół...

Raz glebnąłem na tym odludziu na mokrym głazie - nieźle się wystraszyłem, ale nic mi się nie stało, bo główne uderzenie poszło na Huragana... :>
Następnym razem wezmę małe mono - pojeżdżę sobie tyle samo, za to łatwiej będzie to wnieść i z tym skakać. ;))

Pod koniec już "plułem krwią", ale nagroda za dobrnięcie do Schroniska Pod Łabskim Szczytem była godna:








A tutaj pojedyncza plama śniegu - jeszcze w lesie, poza Łabskim Kotłem. :O


Jagody zaczynają dojrzewać miejscami tuż obok śniegu! Niesamowite... :OOOO


/tak, wiem - skopałem temat daty w aparacie - ubolewam strasznie :( /

Tak powinien wyglądać każdy las przez cały czas! :D ;p


Widok ze Schroniska, gdzie najtańsza mineralka (pół litra) kosztowała 3 zl ;D;D;D

mało się nie przewrócili, hehehe ;D ;) ;p

Powrót już po zachodzie słońca - do chaty niby tylko 20 km z groszami, w dodatku z górki (i to sporej - 800m w pionie! :) ). Szkoda tylko, że żółty szlak, którym zjeżdżałem, miał zabójcze rynny w poprzek drogi co 50 metrów a w środkowej części żółty znów okazał się przełajową ścieżką z kamolami, błotem i wodą (szlak i potoczek w jednym xD ). No i znów mnie wymęczyło i spowolniło - do Szklarskiej Poręby dobrnąłem prawie po ciemachu. :/ Za to na asfaltach nieźle podgoniłem - średnia do Kotliny to 40+ a maks 56. :)

Tym skakaniem przez kilka godzin po głazach tak się wymęczyłem, że dwa następne dni zamulałem. ;p A mogłem pójść na ŁATWIZNĘ i machnąć sobie 500 po płaskim. ;p ;))

Wpis zawiera dodatkowo 12,5 śmieciowych km z soboty.

1200 rowerów dwukołowych i 1 jednokołowy :) (parada rowerów w JG) /36er/

Sobota, 1 czerwca 2019
kilosy:15.36gruntow(n)e:0.10
czasokres:śr. km/h:
Kategoria 36" Kolisko, Mono, Nielicho
W sobotę zerwałem się o 7 nad ranem i... poszedłem do kościoła. :D Bo była moja kolej sprzątania. ;p Przy okazji poznałem kolejne "koleżanki" 50+ z mojej ulicy. ;)
Później cyk! na rynek, gdzie rozdawano okolicznościowe, darmowe :) koszulki przed paradą. Tamże spotkałem i w końcu poznałem Nahtaha i Dudysię. :) Gwoli ścisłości, to Nahatah mnie rozpoznał - dzięki Huraganowi. :)) 
W kolejce czas mijał szybko na rowerowych opo-wieściach. Po zgarnięciu trofeów przyszedł czas na próbę osiodłania "poziomki" i tu zaskoczenie - to było trudniejsze, niż na XIX-wiecznym bicyklu z 52" kołem!! Bicykl to przynajmniej miał trochę wspólnego z dużym monocyklem. ;) Właściwie to wcale nie pojeździłem - tak mi kierownica latała, a brukowany rynek nie pomagał. :/

foto: Dudysia

By odreagować taką porażkę wróciłem do domu po Wielkie Koło i na tymże sprzęcie przejechałem Paradę właściwą - na jedynym monocyklu wśród 1200 konwencjonalnych rowerów (plus jedna poziomka ;) ).
W tak dużym tłumie poznałem zaskakująco dużo starych znajomych i poznałem jeszcze więcej nowych. Na dłuższą metę to było męczące - ciągłe odpowiedzi na te same pytania - jaki rozmiar koła, czy ciężko się nauczyć, i czy to wymaga dobrej równowagi (nie no, skądże.. xD).
I podobnie jak tydzień temu na paradzie rowerów retro, tak i tym razem całkowicie zawiodły mnie media, które wolały zwykłe rowery. ;p Fajne są te ich reportaże, takie nie za ciekawe, hehe... ;)))
Znalazłem się tylko na jednym zdjęciu (i to nawet indywidualnym!) ale po szczegóły odsyłam do mojej specjalistki ds. (czarnego) PR-u ;pp
Jazda za łatwa nie była, co prawda średnia prędkość to 9 km/h, ale na zjazdach byłem mocno stratny - mocno się wierzgałem, mimo dokuczającego słońca, a i tak wyprzedzali mnie wszyscy. No ale były też podjazdy - na najlepszym, bodajże 8% (ul. Nowowiejska), obciążenie na mono było optymalne, a dla wielu rowerów (z przerzutkami!) okazało się zbyt srogie - niektórzy nawet wprowadzali. :OO
Szkoda, że było tylko kilkaset metrów tego podjazdu, bo nie zdążyłem wyprzedzić wszystkich. :D ;pp

Koniec parady tradycyjnie na wyścigu MTB Maja Trophy. Co ciekawe, uczestnicy byli z krańców świata typu RPA i Australia. A nagrody były rzędu 20-30 euro. ;D;D;D Świetny interes. ;)
Gwiazdą oczywiście była Maja Włoszczowska, którą mijałem kilka razy, ale miała wywalone na moje mono ;p chyba nawet go unikała ;D bo miała czas na wszystkich i na wszystko, tylko nie na Wielkie Koło, pfff! ;p Już jej nie lubię. ;ppp

A Państwa Nahtahów (i nie tylko) zapraszam za rok - będzie to jubileuszowa, 20-sta parada i zapowiadane jest więcej atrakcji. :)