thewheel

Głos spod lodu ;)tutaj klika:

mors z przerębla w: Nowa Morsownia ;p
kilosy od 2011:75007.00
w tym teren:2053.70
kapcie w Krossie od 1999: 1

Wykres rokroczny, sińce od 2011:

Wykres roczny blog rowerowy mors.bikestats.pl 2020: button stats bikestats.pl 2019: button stats bikestats.pl 2018: button stats bikestats.pl 2017: button stats bikestats.pl 2016: button stats bikestats.pl 2015 (chyba niedokończony) button stats bikestats.pl 2014 (chyba niedokończony): button stats bikestats.pl 2013 (chyba niedokończony): button stats bikestats.pl 2012 (chyba niedokończony): button stats bikestats.pl

Moje dziwolągi:

Jeszcze nieusunięci ;))

Kto szuka, ten znajdzie ;)

Zamrażarka pełna wpisów i komentów:

Linki, harpuny:

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2015

Dystans całkowity:835.66 km (w terenie 7.35 km; 0.88%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:59.69 km
Więcej statystyk

Dziś Huragan w zachodniopoMORSkiem osiągał ok. 300 km ;)

Sobota, 28 lutego 2015
kilosy:311.53gruntow(n)e:0.20
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
Miało być znacznie więcej (400) i dalej (Bałtyk), a wyszło jak zawsze. ;)
Paradoksalnie tak wyszło, że jeździłem dziś znajomym z BS "pod oknami": Eranis i Michuss (Szczecin), Jelona (jej nowa siedziba ;) ) i Marek87 (Rzepin)./87 w sensie że 1985 ;] a aktualnie to 'MLJ' ;] / Oraz prawie odnalazłem bliźniaczą miejscowość St. P. ;)

Czasami ostro zakuło kolano, czasami bolało serce, to znów napady senności, ale to tylko momenty. Ogólnie samopoczucie bdb, choć to niemal zrównanie mojej życiówki. "Raczej" nie spotkałem się z sytuacją, że ktoś czaska życiówkę w lutym. ;)
Luty... w piątek po południu było 8-9*C i było mi za ciepło, męczyłem się. :)
W nocy, między 6 a 2*C było idealnie, a nad ranem do -2 -to niespodzianka, bo za cienko się ubrałem, ale to tylko 2 godziny. ;)
I dobrze, bo wyszedł wypad wiosenno-zimowy, a już się bałem, że będzie tylko wiosenny. ;)
W piątek w dzień szaro, zupełnie pogodnie w drugiej połowie nocy, a rano... niespodzianka, ciemno, szaro, mgliście i śnieżyca, że nic nie widać! W takich to okolicznościach złapało mnie jakieś strucie pokarmowe, które oczywiście mocno przeszkadzało w dalszej jeździe, ale przynajmniej rozwiązywanie tego problemu podczas śnieżycy pozwalało się poczuć jak prawdziwy polarnik. ;))

Ok. 25h jazdy rowerem ;] i ok. 9h (333 km) jazdy czterema (!) pociągami (czas liczony z przesiadkami).
Ze zdjęciami kiepsko, bo w dzień szarówka i mgły a w nocy brak flesza, ale jeszcze się zobaczy. ;p

Nawiedzone nowe dekanaty (w sensie że powiaty): 6, tj. międzyrzecki, gorzowski - wioskowy, gorzowski - miastowy (tramwaje, ratunku!), myśliborski, choszczeński, stargardzki.
Gmin nie chce mi się liczyć, zaś nowych parafii (miejscowości): 35 sztuk.
Ostatni przyczółek na północ: miasteczko Chociwel (między Stargardem a Drawskiem). W życiu o nim nie słyszałem (a trochę słyszałem...). Bardzo małe, acz nieliche:
Kościół w Chociwelu
Kościół w Chociwelu © mors

Tamże (czasami pętanie się po zaułkach w oczekiwaniu na pociąg sowicie popłaca):
Droga na Skarpie - zaułek w Chociwelu
Droga na Skarpie - zaułek w Chociwelu © mors
Świetne zwieńczenie 22-godzinnej jazdy :)
Świetne zwieńczenie 22-godzinnej jazdy :) © mors
Dygnięte pseudo-rowerem bez młynka ;p choć można było zwątpić. ;)

Z tamże dojazd do Szczecina, gdzie ponad 2 godz. do następnego pociągu. 
Miotałem się po mieście niepomiernie (duży ruch, słabe oznakowanie, mapa ogólnodiecezjalna ;) i co najgorsze - tramwaje, których zawsze się boję ;) ).
Przez 2 godz. przejechałem 22 km ;] nawiedzając m.in. ten ichni słynny stumilowy cmentarz (największy w PL) i mnogość pagórków (wchodziły już tak sobie...).
Już nie chciało mi się niczego focić, raz mnie tylko skusiło:
Pralnia w Szczecinie vs. siostrzana pralnia w Zabrzu
Pralnia w Szczecinie vs. siostrzana pralnia w Zabrzu © mors
Prawa połowa zdjęcia: "Goofy601"

I jeszcze takie tam z dojazdu...
- w mojej diecezji:
Wioska, której nie znałem ani nie miałem na mapie - idealna nazwa ;)
Wioska, której nie znałem ani nie miałem na mapie - idealna nazwa ;) © mors

- i gdzieś na pograniczu lubuskiego i zach-pomu:
Taka tam dedykacja. ;) Obciachowa jakość (komórka bez lampy), ale najważniejsze są intencje. ;)
Taka tam dedykacja. ;) Obciachowa jakość (komórka bez lampy), ale najważniejsze są intencje. ;) © mors

Podsumowując: nawet najsłabsi mają czasem lepszy dzień. ;D

4-dniowy tydzień pracy ;p /dpd 23-26.II.15/

Czwartek, 26 lutego 2015
kilosy:42.00gruntow(n)e:0.50
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Standardowo
Wciąż nie zmieniam starego napędu, mimo że właśnie osiągnąłł wymagane minimum programowe (9kkm). Ostatnio jest tak sucho, że napęd wręcz "młodnieje"... o_O

Gąski, gąski, do domu! ;)

Niedziela, 22 lutego 2015
kilosy:19.30gruntow(n)e:0.10
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Standardowo
Samopas w szczerym polu. Para ich była, spacerowały wieczorową porą. Romantycznie, ale podejrzewam, że żaden lis tego nie doceni. ;D

Karpacz - najlepsze ścianki rowerem bez młynka ale za to ze śniegiem /Hrgn/

Sobota, 21 lutego 2015
kilosy:99.42gruntow(n)e:1.30
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
Nareszcie konkrety, dawno nie było. 
Jelenia Góra (Goduszyn). Szara Kotlina i białe Karkonosze
Jelenia Góra (Goduszyn). Szara Kotlina i białe Karkonosze © mors
Dużo przewyższeń, dużo ścian rzędu 20% i więcej, sporo śniegu no i tylko kilometrów nie dość.

Temperatury paradoksalne: najzimniej w mojej diecezji, na nizinie (120m) już po wschodzie słońca: do -4 (no i zmowy przyodziewek, niestety), a najcieplej... w dolnym Karpaczu, na 530m - w słońcu +18*C  O_O

Większość nizin i przedgórza pokonana pociągiem i to w obie strony, czego ostatecznie żałuję, albowiem... wiatr wiał w plecy w obie strony (sic!).

Już na przedgórzu, pod Gryfowem, zaczęły się pojawiać ślady śniegu, o którym w mojej diecezji dawno już nikt nie pamięta... Odtąd jechałem z nosem i palcami rozplaszczonymi na szybie. ;)
A od dolnego Karpacza kopara mi się nie zamykała :D z każdym metrem więcej śniegu!

Przejazd "innowacyjny" - przez dzielnicę Płóczki (okrążenie miasta od strony północnej) - bez porównania lepszy, niż główną drogą: prawie bez ludzi i samochodów, uliczki wąskie i malownicze... (foto z dedykacją dla pewnej Smerfetki )

...a trasa krótsza (= bardziej stroma). Generalnie: ściana, wypłaszczenie, ściana, wypłaszczenie, ściana... 
Jechałem zupełnie na letniaka (wszelki przyodziewek w plecaku :/ ) a i to ledwo dawałem rady przy tych temperaturach...
Takie tam na wyciągu narciarskim... czemu wszyscy się na mnie gapią?? ;)
Takie tam na wyciągu narciarskim... czemu wszyscy się na mnie gapią?? ;) © mors
...no i przy tym sprzęcie - brak młynka ani górskiej kasety...
A na koniec oczywiście zapomniana, niedoceniana królowa podjazdów - ul. Szkolna. To niesamowite, jak wielu rowerowych (w)spinaczy jej nie dostrzega (czytałem wiele relacji, niektórzy przyznawali, że odkryli ją po latach wizyt w Karpaczu).
Ulica ta, mówiąc obiektywnie, jest absurdalna, głupia i przegięta... i za to własnie ją kocham! ;D;D
Karpacz, ul. Szkolna - choć raczej powinno być
Karpacz, ul. Szkolna - choć raczej powinno być "Szalona" :) © mors
Dolna i górna część były odśnieżone (parkingi do wyciągów narciarskich i przybytki noclegowe), a środkowa, ta najbardziej stroma (maks. 27% - to ścisła czołówka Polski!) - bynajmniej! :O Żeby było śmieszniej, w połowie długości są 2 prywatne domy... jakaś abstrakcja :O
Śnieg był prawie jak beton - bardzo chropowaty i w miarę twardy, a i tak nie było mowy o zjechaniu ani podjechaniu, pomimo bardzo wielu prób... a co, gdy panuje tam zlodowaciały śnieg albo prawdziwa gołoledź???
Odcinki odśnieżone zaś, były posypane piaskiem... i to też fatalnie, bo nawet na pojedynczych ziarenkach koło buksowało, pomimo chropowatego betonu! :O
Nic tamże nie jechało przez dobry kwadrans mej bytności, za to sporo ludzi szło i prawie każden, szczególnie niewiasty, trzymając się poręczy. Ja oczywiście cwaniakowałem ;) bez poręczy, chociaż w najgorszym miejscu nie dało się inaczej - kawałek gładkiego betonu pokryty piaskiem - nieunikniony zjazd na nogach niczym po kulkach w kreskówkach dla dzieci. ;)
Absurd i szaleństwo, co za zwyrodnialec wymyślił poprowadzić drogę prostopadle po stromym zboczu, bez trawersowania?
Chyba moje alter ego. ;D

Co dziwne (i niesprawiedliwe), piesi bardziej przejmowali się moimi zmaganiami na Huraganie, niźli podobnymi zmaganiami na monocyklu (latem). (?!)
Miejscowi opowiadali mi przy okazji rozmaite historie związane z pacyfikacją tej skarpy: ten się rozwalił motórem na zjeździe, ów znęcał się tam onegdaj Syreną. :O Ponoć uskuteczniano tam także wyścigi samochodowe. Oglądałbym!
Sami się ofer(m)owali do robienia mi zdjęć i filmów (w drodze wyjątku wziąłem tym razem aparat). Niestety, pan co robił film zawsze mylił, kiedy włącza a kiedy wyłącza i wyszło z tego wielkie nic. :/
Nakręciłem się trochę sam. Tak się hamuje tamże na bardzo szorstkim śniegu...

Niespodziewanie, wszystkie odcinki bez śniegu udało się pokonać na takim sprzęcie (brak młynka i waga jak półtorej dobrej kolarki), choć było makabrycznie trudno - napęd jęczał i brzęczał, a i technika jazdy musiała być wysublimowana. ;)

Później już tylko spokojne ;) 20% po bruku pod Świątynię Wang (865m), gdzie było już tylko 9*C (w cieniu) i silny,  górski wiatr - dopiero tam - jak najbardziej na letniaka - udało mi się ostygnąć. :D 
Karpacz Górny... obiekt po prawej zamknięty na głucho o_O
Karpacz Górny... obiekt po prawej zamknięty na głucho o_O © mors
Podjazd pod Wang - kolarką bez młynka
Podjazd pod Wang - kolarką bez młynka © mors
Huragan pod Świątynią Wang
Huragan pod Świątynią Wang © mors

No i selfie z samowyzwalacza ;)))

widać nawet kawałek Huraganowej ramy i kierownicy. ;p
Normalne selfie też zrobiłem, ale nie będę dawał komuś pożywki. :))

A
później zjazd, oczywiście na Sosnówkę (praktycznie bez samochodów). Po drodze widziałem romantyczną dedykację dla St.P. ;))  - ale chwila nieuwagi i już śmigałem po poboczu zewnętrznego zakrętu serpentyny o_O
Na zjeździe cały czas 35-45km/h na hamulcu wciśniętym przez większość czasu do połowy... ;] Rześkooooo..... ;)

W Sosnówce nagle znów ciepło... i bezśnieżnie...
Podczas prób objeżdżania zbiornika Sosnówka okazało się, że zostawiłem tamże mapę (tzn. we wsi S., nie w zbiorniku), ale o dziwo po 15 minutach jeszcze na mnie czekała.
Kopsnąłem się "przejściem południowo-zachodnim" tzn. terenowym szlakiem ER-2 z przysiółka Czerwoniak (Sosnówka) do Podgórzyna, m.in. przez Zimną Dolinę :))) - szlak jak na kolarkę dość narowisty. ;]
Na wyboistych zjazdach 2 razy spadł mi łańcuch co wespół z panującym błotem nieźle mnie zafajdało (błoto i brudne ręce do takich rowerów zbytnio nie pasują ;) ), ale świetnie pomogło "mydło" w postaci zmrożonych resztek śniegu.

Później już tylko dojazd na pociąg i dojazd do Morsownii, acz w porannym pociągu miała miejsce dość ciekawa sytuacja:
Przejechałem 9 (dziewięć) stacji i nikt mnie nie zapytał co z biletem. Już miałem dłużej nie kusić losu i wysiąść na 10tej - zaledwie na pogórzu, ale za to za darmo, gdy zjawił się konduktor...
- jest bilet?
- nie, bo jestem z rowerem - chcę kupić.
- skąd-dokąd?
- no od stacji X...
- ŻE CO?!? O_O Tyle stacji bez biletu???
- no bo jestem z rowerem i zgodnie z regulaminem nie muszę się zgłaszać po bilet :]
- no ale przecież moja zmienniczka kilka razy przechodziła przez ten czas przez cały skład i nic się Pan nie odezwał???
- no tak, bo zgodnie z regulaminem - nie musiałem :))))
- (gotuje się, myśli, wzdycha, przełyka ślinę)
Ostatecznie sprzedał bilet i więcej się nie licytował, chociaż parę godzin później, w drodze powrotnej jeszcze tym żył - wzięło go na wspomnienia. ;]

Użytkowo na 36" kole

Piątek, 20 lutego 2015
kilosy:5.05gruntow(n)e:0.00
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Nielicho, 36" Kolisko
Nic szczególnego ;) ot, przewóz papierów z drugiego końca parafii.

Słonik to najlepszy rower na piątkowe popołudnia (silne właściwości odmórzdżajonce).

Polonezem do kościoła i to w dzień powszedni... Motyw na tyle godny, że aż się zatrzymałem, co na tym sprzęcie samo w sobie jest zagadnieniem.
Patrzcie, patrzcie, młodzi, Może ostatni, co tak Poloneza wodzi!
Patrzcie, patrzcie, młodzi, Może ostatni, co tak Poloneza wodzi! © mors

Info dla pana wodzącego - oparłem pedałem o oponę samochodu, lakier bynajmniej nie ucierpiał. ;)

dpd 17-20.II.2015

Piątek, 20 lutego 2015
kilosy:29.00gruntow(n)e:0.00
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Standardowo
Męczarnia okropna, bo ani nie hamuję (jak zawsze), ani się nie rozpędzam (szczelający napęd). Na płaskim masakrują mnie nawet emeryci a każda góreczka to tragedia, ale się nie poddaję. ;]
Popracowa migawka...
Takie tam powroty z pracy
Takie tam powroty z pracy © mors

Żary i okolice w okolicach 0*C. ;) Dziwne napisy. Wymęczona 50tka..

Poniedziałek, 16 lutego 2015
kilosy:50.00gruntow(n)e:1.00
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Nielicho
Nie ma to jak wolne w zwykły dzień roboczy...
... no chyba, że zaśpi się na poranny pociąg do Jeleniej (->Karkonosze), spóźni na ten do Legnicy (->Kraina Wygasłych Wulkanów), napęd szczela na potęgę, a po perypetiach weekendowych (głównie nienormalnie długi marsz) okrutnie kuje coś w kolanie...
Pierwsze 20km to totalna męczarnia, mimo że z wiatrem (!) a później... ziściło się ciche, irracjonalne marzenie i zarówno kolano jak i napęd odżyły (jakim cudem?!). Ale i tak w terenie to tylko z górki jechałem. ;]
Takie tam motywy:
70 lat po wojnie.... skuwałbym! ;p
70 lat po wojnie.... skuwałbym! ;p © mors
Wciąż sporo tego w okolicy.. ten przypadek jest najjaskrawszy.

Polskie napisy w Żarach też się trafiają. ;)
Uczciwa reklama ;)
Uczciwa reklama ;) © mors
Nawet jak polski, to też niemiecki...

Ponadto spenetrowałem parafię Sieniawa Żarska (duża i urozmaicona). I tyle. ;p

PS. dzień wcześniej w południe na letniaka, a teraz na zimowo. O_O

Powrót z wulkanicznej libacji z perypetiami (powrót, nie libacja) /Hrgn/

Niedziela, 15 lutego 2015
kilosy:119.47gruntow(n)e:1.50
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Nielicho
I nastał poranek, dzień drugi.*
I wstał w owym czasie Mors jak nie on - najpierwszy z wszystkich libacjuszy (uczestnicy urodzin BeeSowej Almette). I nawet w miarę przytomny był, choć spania było 4,5 h z przerwami na każde cudze chrząknięcie czy kichnięcie.
No ale w takiej atmosferze to się można regenerować...
Poranek w Krainie Wygasłych Wulkanów
Poranek w Krainie Wygasłych Wulkanów © mors
A wstał ów, by czem prędzej ogarnąć zhańbioną dętkę w Huraganie. 
Gwoli wyjaśnienia kontrowersji - kapci nigdy (w skali 42kkm) nie łapię w Krossie, bo ma Dębice. To jednoznaczne. :)
A w Huraganie i owszem, to już drugi kapeć na zaledwie 7kkm. No ale tu po zdjęciu opony widzę "szfalbe" - i wszystko jasne! ;p
Zapytuję - czy macie pytania? ;p

Wszystko co dobre, szybko się kończy, więc pożegnania nadszedł czas, zaś czas pociągu z Legnicy do Morsownii nadchodził za półtorej godziny.
No i 1h 31 min później byłem już na dworcu. ;D;D 
Tak, tak, pooglądałem sobie "swój" pociąg od tyłu, spóźniwszy się o 1 minutę...
Lekkie podłamanie, ale że miałem z wiatrem, to wróciłem na kołach.
I na krótkie rękawki :D albowiem w słońcu było 12 albo 15*C (dane z różnych źródeł).
/15 lutego początek krótkich rękawków - nieźle, chyba rekord.../
Tradycyjnie, wracałem nie najkrótszą możliwą trasą, a włócząc się po przysiółkach i ich zaułkach (ciekawe parafie: Gromadka, Motyle).
No i ni z tego ni z owego zaczęło wieczerzać ;] a że do domu wciąż dalej jak bliżej to poleciałem na następny pociąg, który był łaskaw zwiać mi, dla odmiany... również o 1 minutę! :D
Byłem na odludziu, w pobliżu tylko kilka małych parafii, w których są tylko poranne msze, a na wieczorne już nie dojechałem.... ;p
Przed ostatnim pociągiem miałem jeszcze ponad 2 godziny i ażeby i tym razem się nie wygłupić, cały ów czas czaskałem króciótkie, półtorakilometrowe, wahadełko. Od stacji PKP do donikąd (tzn. do granicy dobrego asfaltu), po płaskim, po ciemku, po pustych polach - dokładnie tak, jak nie lubię. ;] Niezły test psychiki. ;)

Wróciłem późno i niewyspany, ale z uśmiechem na ustach - "libacja" jak zawsze udana (śmiechy-hahy, a tematy głównie okołorowerowo-podróżnicze) - kto z różnych względów nie był, niech żałuje. ;p
Jeszcze raz najlepszego Jubilatce! ;)

* - dzień pierwszy opublikuję, jak dostanę zdjęcia. ;p

Rowerem i pieszo przez Krainę Wygasłych Wulkanów /Hrgn/

Sobota, 14 lutego 2015
kilosy:33.00gruntow(n)e:1.50
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Nielicho
Prawie jak legendarny Kazik Nowak w Afryce ;) ale na szczęście w temperaturach bliskich zeru. ;)

Wysiadka z pociągu w zapyziałych Miłkowicach (podupadłe miasteczko) i prawie od razu pierwszy z genialnych inaczej pomysłów - asfaltowa polna droga, na pewno będzie z niej dobry skrót...
No i po 2 km asfalt się skończył, w szczerym polu ;] (a popylałem Huraganem).
Jakoś przemęczyłem się po błocie i kamieniach, by niewiele później popylać już międzynarodową E65, zaczynając na rogatkach Legnicy - równo z początkiem zakazu dla rowerów. ;] A pod koniec tego odcinka przyuważyłem, że równolegle szła DDR. ;]
Jak tylko minąłem Legnicę i na horyzoncie zamajaczyła Kraina Wygasłych Wulkanów, tak zaraz zapadł mrok, i tyle się napatrzyłem. ;]
Ale to jeszcze nic. 
Starowinka poczciwa, nieobecna ciałem, lecz duchem i śledząca każdy mój ruch ;)) via SMS, w momencie, gdy życzyła mi bezkapciowej dalszej jazdy, "bo co by było"... w tym samym momencie wykrakała! ;p
Kapeć jak ta malowana lala, w parafii Sichów, ciemna noc, a ja oczywiście bez jakiegokolwiek oprzyrządowania...
Nawet miałem wziąć uszczelniacz w spreju, ale się zapodział...
/wiem, kto nieco wcześniej przejeżdżał przez ten Sichów i mam na ten temat swoja teorię spiskową ;) /

No mapie nie wyglądało to najgorzej, myślałem, że można by się raz na 33 lata trochę przespacerować, ale trasę tak sobie wydłużyłem, że aż się sam sobie dziwię. ;p Pod koniec, już wśród Wulkanów, zacząłem błądzić po trasie, którą w zeszłym roku pokonałem po raz pierwszy, lecz wtedy bez problemów. :O Błądzenie po górach jest dość przyjemne, zwłaszcza, że na szczycie górki zaznałem resztek śniegu :) gdyby nie nogi, które rozbolały mnie pod koniec już nie na żarty... Łącznie ok. 19km z buta (z rowerem i pełnym plecakiem).
Toć ja płetwonogi, całe życie chodziłem tylko z z przerębla na plaże i z powrotem. ;)))

Co nie mniej warto było tyle pełznąć - celem oczywiście była traperska chata w sercu Wulkanów, gdzie jak co roku, nasza 'Almette' spędza wiele fajnych ludzi oraz mnie ;))) na urodzinowo-rowerowo-podróżniczą biesiadę, że o tzw. walentynkach nie wspomnę (ponieważ nie dotyczy ;) ). 
Tego wieczoru to Ona rozdaje karty. ;))
Królowa wieczoru ;)
Królowa wieczoru ;) © mors
/foto: jarekkar/
(w tle, po lewej, widoczna CZĘŚĆ ze sterty prezentów :) a to szare, całkiem po lewej, to ja ;) ).

Na grilla się spóźniłem, ale nie żałuję, bo za ciepły. ;) Za to na niebo, podczas marszu, napatrzyłem się aż nadto. ;)
Noc wśród wulkanów
Noc wśród wulkanów © mors
/fot: jarekkar albo Almette ;) /

'Libacja' to tylko taki żart - wszystko jak najbardziej na poziomie no i te niekończące się, nocne opowieści różnych (choć głównie rowerowo-podróżniczych) treści... ;).
Bożenka opowiedziała m.in. o swoich planach podróżrowerowych na wakacje - szczęka opada! :] oraz pokazywała mi swoje rowerowe blizny i obrażenia tu i tamże. ;))
Tym razem poszli my spać około 5 nad ranem... :))

PS. dotychczasowy rekord jednorazowej pieszej wędrówki poprawiłem ok. 2,5 krotnie. ;]

Testy, sprawunki i ekwipunki /Hrgn/

Piątek, 13 lutego 2015
kilosy:8.10gruntow(n)e:0.00
czasokres:śr. km/h:
Kategoria Standardowo
Przygotowania do dwudniowej wyprawki... gdybym tak jeszcze przygotował coś do dętek...
Było grubo, szczegóły w następnym odcinku. ;p