Wpisy archiwalne w kategorii
Odkrywczo
Dystans całkowity: | 17830.95 km (w terenie 548.65 km; 3.08%) |
Czas w ruchu: | 34:58 |
Średnia prędkość: | 20.71 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.80 km/h |
Suma podjazdów: | 15714 m |
Liczba aktywności: | 299 |
Średnio na aktywność: | 59.64 km i 4h 59m |
Więcej statystyk |
W Krainie Wygasłych Wulkanów (powrót z Jeleniej) /Hrgn/
Niedziela, 30 września 2018
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 109.50 | gruntow(n)e: | 0.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Ahoj, cepry, tam na dole! ;))
W dzisiejszym odcinku wstałem o 8 nad ranem i zapoznałem się z najbliższym kościołem. Od środka. ;) Doliczyłem się ok. 4 osób w podobnym wieku i 2 osoby wyraźnie młodsze... o_O
Budowa nowego kościoła trwa już 19 lat (przez ten czas Jeleniej ubyło 15k mieszkańców!) i jest już tak stara, że niedługo będzie wymagała remontu ;D
Mam też kolejnego "kolegę" 60+ ;) gość okazał się być Grekiem (ale urodzonym w PL) i podejrzewał mnie, że ja też jestem Grekiem. :O Oczywiście wyprowadziłem go z błędu - przecież... nie będę udawał Greka, hehe. Może to stąd wzięło się to porzekadło? ;))
Temperatura rano wynosiła ok. 0* - miejscami był jeszcze szron, choć w południe, tak sobotnie jak i niedzielne, było wręcz gorąco. :O Zwłaszcza na podjazdach, z plecakiem na plecach. ;)
Póżniej wizyta na corocznym Jeleniogórskim Jarmarku Staroci i Osobliwości. Z dedykacją dla K78, Evity oraz Huragana. ;D ;p
Wystawiało się aż 300 wystawców, także zagramanicznych. :O Aż się nie mieścili na Rynku i koczowali na chodnikach zwykłych ulic. :>
Spokojnie bym im opylił Huragana, może by stykło na bilet powrotny do Morsownii. ;))
Ale wróciłem jednak rowerem, bo wolę przejeżdżać przez Wleń niż przez Wrocław. ;]
W dalszym ciągu poszukuję wjazdu/wyjazdu z Jeleniej, dającego się sforsować w technice bezhamulcowej, ale to raczej niemożliwe. :(( Za to kolejna modyfikacja trasy powrotnej znów obfitowała w nader zacne motywy.
Z DK 30 skręciłem na Siedlęcin, gdzie po niepozornym podjeździe nastąpił 3-kilometrowy karkołomny zjazd: nie dość, że stromy i kręty, to jeszcze po dużych dziurach. Chwilami aż zakrywałem sobie oczy ze strachu. ;D:D ;))
Tamże, na końcu zjazdu, idiotyczny most na Bobrze:
Następnie trochu spokoju, aż znów trafiłem do Wlenia. Poza rynkiem tam niemal nic nie ma. Ale te wyjątki dają radę:
Z(e) Wlenia wyjechałem w Nieznane - na północny-wschód, czyli w Krainę Wygasłych Wulkanów.
Po drodze "odkryłem" niezwykłą parafię: Bystrzyca. Jeszcze czegoś takiego nie widziałem i chyba nie ma takiej drugiej: w całości położona na stoku dużego wzgórza o niezwykle urozmaiconej topografii - praktycznie każdy dom jest niezwykle położony: a to w kotlince, a to w wąwozie, a to na wzgórzu, a to na skarpie... Na niewielkiej przestrzeni mamy olbrzymie bogactwo krajobrazów ale i architektury - praktycznie wszystkie domy stare, często szachulcowe, czasem nawet przysłupowe, a klimatu dopełnia duża izolacja oraz zalesienie osady, dzięki czemu jest skryta, tajemnicza, i jeszcze bardziej na wpół wymarła...
Na końcu (szczycie) wsi jest niezły widok na Karkonosze, ale prawie wszyscy wolą żyć niżej, skryci przed słońcem i widokami w dolinkach i wśród gęstych drzew...
Czas tamże się zatrzymał na latach 90, a nawet 80tych - Nysa i Maluch! <3
Jest tam także drugie najstarsze drzewo w Polsce :O mianowicie Cis z 1202 r. - nigdy o nim nie słyszałem...
Ale go nie znalazłem - może poszedł na opał? ;))
Jest tamże i ciekawy pałac, w mocnej ruinie i mocno przerośnięty lasem, co doskonale komponuje się z całością wsi. W owym dworze, niby na końcu świata, urodził się późniejszy konstruktor rakiet V-2 dla III Rzeszy, zaś po wojnie był współautorem sukcesu pierwszego lądowania amerykańców na Księżycu. :O Można się wybić? ;)
Za Bystrzycą konkretny zjazd i widoczki na Fuji-jamę Zachodu:
Później parafia Sobota, gdzie udało mi się obejść zakaz handlu w niedzielę ;)) i powolne wydostawanie się na niziny, choć podjazdy przed Bolcem wciąż mnie zaskakują. Widoczki zresztą też: Królewna Śnieżka i 7 Karków z odległości ok. 50 km (słaby aparat, na oko dużo lepiej):
Widoczki, słońce i prawie pusta, jeszcze nie otwarta droga - poezja!
W Bolcu, o zachodzie słońca, widziałem jeszcze ludzi na letniaka, a nawet kobiety. ;))
A już 2 godziny później, pod Morsownią, wyzerowało się do 7*C :O
Teoretycznie w obie strony miałem mieć z wiatrem, a wyszło po godzinie, może półtorej. ;]
Niniejszym kończę historyczny (jak na mnie) miesiąc - 1611 km, czym przebiłem dotychczasowy swój miesięczny rekord niemal o 50%! :O tudzież objechałem takich zawodników, jak K78 czy nawet T-king (symbolicznie, acz spontanicznie). Szok i niedowierzanie! :O
Srogi wycisk w trasie do Jeleniej i akcja +18 tamże /Hrgn/
Piątek, 21 września 2018
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 117.90 | gruntow(n)e: | 0.50 |
czasokres: | śr. km/h: |
Kolejarze go nienawidzą...
Jedyne, co ostatnio kursuje między Moroswnią a Jelenią, to moje rowery. ;D
Ani blabla, ani PKP, ani PKS. :/ Tzn. jest pociąg, ale z objazdem przez Wrocław, co wychodzi niewiele szybciej, niż rowerem :O i o wiele drożej, więc dziękuję. ;p
A tym razem bardzo nie chciałem jechać rowerem, bo prognozy były masakryczne: 30*C w cieniu (w słońcu doszło nawet do 35.6!), cały czas aż do Lubania pod silny wiatr (ok. 30 km/h), pod słońce no i pod górkę: 230m wzwyż (licząc do Jeleniej).
Do tego pełny plecak na plecach, a jakby było mało atrakcji, to jeszcze trafiłem na odcinek ze świeżym, lepkim asfaltem, który spowolnił mnie z 14 do 11 km/h a i to z wysiłkiem. :D
I jeszcze zacząłem kombinować ze skrótami i objazdami, które po dobrych kliku kilometrach jazdy... nawet mnie cofnęły kawałek. ;]
A czas leci, słońce świeci (spiekłem się jak prosiak na ruszcie)...
Wg scenariusza, od Lubania miałem jechać na wschód, z wiatrem, przed nadciągającym z niemiec frontem ;)) ewentualnie, jakby front już nadciągnął, to wsiąść w pociąg do Jeleniej.
Front był ledwie na horyzoncie, więc uznałem, że zdążę - szkoda tylko, że nogi już się wyprztykały na walce z wiatrem, a zamiast zapowiadanego wiatru w plecy, dostałem przedburzową ciszę i duchotę. :D
Końcówka w całkowitych ciemnościach, z potężną, burzową chmurą już nad głową i do tego strome zjazdy 50km/h + ;]
Nawałnica (wiatr) pojawiła się dopiero 100 metrów przed końcem trasy - nic nie pomogła, za to napęd i ja najedliśmy się piachu i pyłu. ;]
Tyle dobrego, że lunęło, jak już byłem pod dachem - od minuty...
Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli zdjęcia z trasy:
- zawsze uważałem, że Osiecznica to wyjątkowo spokojna okolica...
- prywatny skansen w parafii Tomisław. No więc sławię. ;))
- "Seba" prawie bloga tu napisał ;D
Dostałem konkretny wycisk, jak rzadko kiedy. A zamiast spokoju, usłyszałem z pokoju...
Tylko dla czytelników 18+
... pod budynkiem jakieś pokrzykiwania i ogólnie pijackie klimaty.
Pod drzwiami zamelinowali się "Seba z Karyną": piwsko, papierosy, bekanie, bełkotanie i Britney Spears na youtubie w komórce...
Po chwili, przez pół-przeszklone drzwi, na wyświetlaczu komórki zobaczyłem kobiece majtki. Nie, nie Britney...
Tak - zrobili "to". 2 metry od chodnika i 4 od ulicy, w trakcie burzy, w świetle ulicznych latarni...
Myślałem, że w południowym lubuskim widziałem już wszelką degrengoladę, a jednak...
Oczywiście rano walały się po nich śmieci, łącznie z chusteczkami... -_-
Jedyne, co ostatnio kursuje między Moroswnią a Jelenią, to moje rowery. ;D
Ani blabla, ani PKP, ani PKS. :/ Tzn. jest pociąg, ale z objazdem przez Wrocław, co wychodzi niewiele szybciej, niż rowerem :O i o wiele drożej, więc dziękuję. ;p
A tym razem bardzo nie chciałem jechać rowerem, bo prognozy były masakryczne: 30*C w cieniu (w słońcu doszło nawet do 35.6!), cały czas aż do Lubania pod silny wiatr (ok. 30 km/h), pod słońce no i pod górkę: 230m wzwyż (licząc do Jeleniej).
Do tego pełny plecak na plecach, a jakby było mało atrakcji, to jeszcze trafiłem na odcinek ze świeżym, lepkim asfaltem, który spowolnił mnie z 14 do 11 km/h a i to z wysiłkiem. :D
I jeszcze zacząłem kombinować ze skrótami i objazdami, które po dobrych kliku kilometrach jazdy... nawet mnie cofnęły kawałek. ;]
A czas leci, słońce świeci (spiekłem się jak prosiak na ruszcie)...
Wg scenariusza, od Lubania miałem jechać na wschód, z wiatrem, przed nadciągającym z niemiec frontem ;)) ewentualnie, jakby front już nadciągnął, to wsiąść w pociąg do Jeleniej.
Front był ledwie na horyzoncie, więc uznałem, że zdążę - szkoda tylko, że nogi już się wyprztykały na walce z wiatrem, a zamiast zapowiadanego wiatru w plecy, dostałem przedburzową ciszę i duchotę. :D
Końcówka w całkowitych ciemnościach, z potężną, burzową chmurą już nad głową i do tego strome zjazdy 50km/h + ;]
Nawałnica (wiatr) pojawiła się dopiero 100 metrów przed końcem trasy - nic nie pomogła, za to napęd i ja najedliśmy się piachu i pyłu. ;]
Tyle dobrego, że lunęło, jak już byłem pod dachem - od minuty...
Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli zdjęcia z trasy:
- zawsze uważałem, że Osiecznica to wyjątkowo spokojna okolica...
- prywatny skansen w parafii Tomisław. No więc sławię. ;))
- "Seba" prawie bloga tu napisał ;D
Dostałem konkretny wycisk, jak rzadko kiedy. A zamiast spokoju, usłyszałem z pokoju...
Tylko dla czytelników 18+
... pod budynkiem jakieś pokrzykiwania i ogólnie pijackie klimaty.
Pod drzwiami zamelinowali się "Seba z Karyną": piwsko, papierosy, bekanie, bełkotanie i Britney Spears na youtubie w komórce...
Po chwili, przez pół-przeszklone drzwi, na wyświetlaczu komórki zobaczyłem kobiece majtki. Nie, nie Britney...
Tak - zrobili "to". 2 metry od chodnika i 4 od ulicy, w trakcie burzy, w świetle ulicznych latarni...
Myślałem, że w południowym lubuskim widziałem już wszelką degrengoladę, a jednak...
Oczywiście rano walały się po nich śmieci, łącznie z chusteczkami... -_-
Mors na tropach susłów - Przemkowski Park Krajobrazowy /Kr/
Piątek, 31 sierpnia 2018
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 112.37 | gruntow(n)e: | 5.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Wstyd przyznawać, ale moja wiedza o susłach była niczym wiedza działaczy Nowoczesnej o polityce i gospodarce. :)
Nawet nie wiedziałem, że żyły/żyją w PL i to nie tak daleko... o_O
Otóż jeszcze w 1900 r. w mojej najbliższej okolicy żyła kolonia susłów moręgowanych i to jaka - najdalej wysunięta na północ (na świecie!). :O
Jeszcze w 1962 w południowej Polsce żyło 6O OOO susłów, a w latach 80-tych nie było już ich wcale. :O
Ostatnie kolonie były na Opolszczyźnie i na Dolnym Śląsku, gdzie odtworzono ich populacje ze zbieraniny z rożnych krajów: na Opolszczyźnie w 2005 a na DŚ w 2008 oraz w 2010, gdy trafiły do tytułowego PPK, w rejon Jakubowa Lubińskiego - ustanawiając nowy, najdalej na północ wysunięty przyczółek tego "gada".
A w 2018 trafiłem tam ja... :)
Ale najpierw trafiłem na:
- wyjątkowo krzywy dąb, niczym z Patagonii :O
- wyjątkowo zapuszczony kościół w Wiechlicach (dawne radzieckie kino):
- wyjątkowo mały kościołek w Nowej Kuźni:
- wyjątkowy, bo jedyny na całych Ziemiach Odzyskanych Plac Cerkiewny w Przemkowie:
- sama cerkiew to też wielka rzadkość na Zachodzie. Ta jest wyjątkowo młoda, bo z przełomu XX i XXI w.:
Zaiste, ruskopodobny jest ten Przemków, bo dawno nie widziałem takiej wiochy, jak na tym mieście. :)
Liczne szutry, dzikie, leśne przysiółki, traktorów więcej jak w całej mojej wsi (!), składowiska wraków...
Na jednym domku był nawet zrobiony na ścianie traktor w formie mozaiki. :D
A na Orlenie w Przemkowie (na którym ongiś zrobiliśmy z Michussem - dedykacja ;p -posiedzenie, rozprawiając obszernie o problemach tego świata ;)) tym razem rozprawiałem z Ukraińcem, który nie mógł się nadziwować,
- kak to 3 atmosferu do roweru, skoro ja do swojego samochodu 2 dawał??!!
Miałem na końcu języka, czy aby na pewno to jego wóz, bo był na polskich numerach, więc... ;))
A jak mu powiedziałem, że wyścigowe rowery to i nawet do 10 mają, to myślał, że się z niego nabijam. :D
Później zgłębiłem się w PPK, gdzie odkryłem osadę (Teodorów), jakiej nie było nawet na bardzo dokładnej mapie, oraz NIE odkryłem osady (Borowo), jaka na owej mapie była - prawdziwa uczta dla "odkrywcy". :D
Cały czas miałem z wiatrem, więc kilometry leciały szybko. Miejscami nawet wyjątkowo szybko... ;))
W parafii Wysoka, w bezimiennym przysiółku, trafił się genialny ulep - góra chyba z "Warczyburga", a dół - rękodzieło ludowe. :>
Z Wysokiej wbiłem na łąki, w kierunku Jakubowa Lubińskiego - wszystko wskazywało, że to to miejsce - duże przestrzenie dzikich łąk, mało cywilizacji, do tego trafiłem na najcieplejszy moment dnia (akurat się wypogodziło)....
...ale gadów nie znalazłem. ;p :(
A jeśli w takich warunkach ich nie było, to znaczy, że ich tam nie było. ;)
Tym razem spenetrowałem północną część tych łąk - trzeba będzie jeszcze nawiedzić część południową, najlepiej przed zimą. ;))
Droga powrotna - niemal idealnie wg scenariusza, tj. z zanikającym wiatrem. A dojazd był z silnym wiatrem w plery - dość powiedzieć, że wykręciłem średnią... 17,5 ;D;D
Nie no, żarty żartami, ale sporo przebijałem się (rowerem i pieszo) w trybie ekspedycji poszukiwawczej wśród łąk, parę km po brukach i jeszcze sporo zrobiłem leśnych skrótów, żeby tylko ominąć ten upiorny Przemków w drodze powrotnej. ;)
Jechało się tak dobrze, że wieczorem nawet zastanawiałem się nad zrobieniem całej nocki przy okazji, ale jednak odpuściłem, bo zbierało się na deszcz. Poza tym - robiło się już ciemno. ;D;D
Nawet nie wiedziałem, że żyły/żyją w PL i to nie tak daleko... o_O
Otóż jeszcze w 1900 r. w mojej najbliższej okolicy żyła kolonia susłów moręgowanych i to jaka - najdalej wysunięta na północ (na świecie!). :O
Jeszcze w 1962 w południowej Polsce żyło 6O OOO susłów, a w latach 80-tych nie było już ich wcale. :O
Ostatnie kolonie były na Opolszczyźnie i na Dolnym Śląsku, gdzie odtworzono ich populacje ze zbieraniny z rożnych krajów: na Opolszczyźnie w 2005 a na DŚ w 2008 oraz w 2010, gdy trafiły do tytułowego PPK, w rejon Jakubowa Lubińskiego - ustanawiając nowy, najdalej na północ wysunięty przyczółek tego "gada".
A w 2018 trafiłem tam ja... :)
Ale najpierw trafiłem na:
- wyjątkowo krzywy dąb, niczym z Patagonii :O
- wyjątkowo zapuszczony kościół w Wiechlicach (dawne radzieckie kino):
- wyjątkowo mały kościołek w Nowej Kuźni:
- wyjątkowy, bo jedyny na całych Ziemiach Odzyskanych Plac Cerkiewny w Przemkowie:
- sama cerkiew to też wielka rzadkość na Zachodzie. Ta jest wyjątkowo młoda, bo z przełomu XX i XXI w.:
Zaiste, ruskopodobny jest ten Przemków, bo dawno nie widziałem takiej wiochy, jak na tym mieście. :)
Liczne szutry, dzikie, leśne przysiółki, traktorów więcej jak w całej mojej wsi (!), składowiska wraków...
Na jednym domku był nawet zrobiony na ścianie traktor w formie mozaiki. :D
A na Orlenie w Przemkowie (na którym ongiś zrobiliśmy z Michussem - dedykacja ;p -posiedzenie, rozprawiając obszernie o problemach tego świata ;)) tym razem rozprawiałem z Ukraińcem, który nie mógł się nadziwować,
- kak to 3 atmosferu do roweru, skoro ja do swojego samochodu 2 dawał??!!
Miałem na końcu języka, czy aby na pewno to jego wóz, bo był na polskich numerach, więc... ;))
A jak mu powiedziałem, że wyścigowe rowery to i nawet do 10 mają, to myślał, że się z niego nabijam. :D
Później zgłębiłem się w PPK, gdzie odkryłem osadę (Teodorów), jakiej nie było nawet na bardzo dokładnej mapie, oraz NIE odkryłem osady (Borowo), jaka na owej mapie była - prawdziwa uczta dla "odkrywcy". :D
Cały czas miałem z wiatrem, więc kilometry leciały szybko. Miejscami nawet wyjątkowo szybko... ;))
W parafii Wysoka, w bezimiennym przysiółku, trafił się genialny ulep - góra chyba z "Warczyburga", a dół - rękodzieło ludowe. :>
Z Wysokiej wbiłem na łąki, w kierunku Jakubowa Lubińskiego - wszystko wskazywało, że to to miejsce - duże przestrzenie dzikich łąk, mało cywilizacji, do tego trafiłem na najcieplejszy moment dnia (akurat się wypogodziło)....
...ale gadów nie znalazłem. ;p :(
A jeśli w takich warunkach ich nie było, to znaczy, że ich tam nie było. ;)
Tym razem spenetrowałem północną część tych łąk - trzeba będzie jeszcze nawiedzić część południową, najlepiej przed zimą. ;))
Droga powrotna - niemal idealnie wg scenariusza, tj. z zanikającym wiatrem. A dojazd był z silnym wiatrem w plery - dość powiedzieć, że wykręciłem średnią... 17,5 ;D;D
Nie no, żarty żartami, ale sporo przebijałem się (rowerem i pieszo) w trybie ekspedycji poszukiwawczej wśród łąk, parę km po brukach i jeszcze sporo zrobiłem leśnych skrótów, żeby tylko ominąć ten upiorny Przemków w drodze powrotnej. ;)
Jechało się tak dobrze, że wieczorem nawet zastanawiałem się nad zrobieniem całej nocki przy okazji, ale jednak odpuściłem, bo zbierało się na deszcz. Poza tym - robiło się już ciemno. ;D;D
Berzdorfer See i prasłowiańska Hornja Łužica /Kross/
Sobota, 21 lipca 2018
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 116.22 | gruntow(n)e: | 3.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Było grubo. Zwłaszcza na plaży, wśród niemieckich emerytów. ;D
Nawiedziłem prasłowiańskie Górne Łużyce zarówno po stronie polskiej jak i tej na zachód od Nysy Łużyckiej, będące pod TYMCZASOWĄ :)) administracją niemiecką.
Pierwsze 75 km do Zhorjelca (Zgorzelca) po drogach wojewódzkich, a następnie około 30 km praktycznie samymi drogami rowerowymi, i to głównie asfaltowymi. Sam Zgorzelec można objechać DDRami nie dość, że bezstresowo, to jeszcze wielce krajoznawczo (nadbrzeżami Nysy, skrajem skarpy pradoliny Nysy, parkami). I dalej na południe, gdzie mija się wszystko, nawet wsie i drogi publiczne - 13 km bez ani jednego samochodu! <3
W Radomierzycach forsowanie Nysy (mostem ;) ) a na terytorium NRD (niem.: DDR ;) ) znów kilkanaście km asfaltowej DDR i to brzegiem prasłowiańskiego ;) jeziora Berzdorfer See...
"Jezioro powstało w latach 2002-2013 wskutek celowego zalania kopalni węgla brunatnego Berzdorf, nieczynnej od 1997roku.
Jego powierzchnia wynosi 965 ha, długość linii brzegowej 15,5 km. Berzdorfer See w najgłębszym miejscu liczy 71 m. Wokół akwenu powstaje zaplecze rekracyjno-sportowe – na chwilę obecną nad Berzdorfer See działa przystań jachtowa, kilka plaży, dwa campingi, wieża widokowa, pole golfowe (18 dołków) oraz kilka restauracji, placów zabaw oraz punktów widokowych. Jezioro otaczają dwie asfaltowe ścieżki przeznaczone dla rowerzystów i osób jeżdżących na rolkach, liczące łącznie 38 km."
(Wikipedia)
Nawet-nawet była. Ta DDR, w sensie. ;p
Na środku ktoś chodzi po wodzie (nie był to Jezus ;) ):
A po polskiej stronie DDR z widokiem na DDR ;)
Oraz DDR z widokiem na 3-metrowy rdestowiec - świetne wrażenie bycia liliputem w tunelu...
Były też krótkie, ale konkretne podjazdy i zjazdy:
Co gorsza, były też zjazdy długie, kręte i wąskie, gdzie akurat plątały się zygzakiem familijne wycieczki, za nic mające huk moich niemal płonących podeszw :D i ostatecznie klocków hamulcowych.... brrrr!!!!
Ogólnie, to podczas tej wycieczki aż 3 razy musiałem dać ostro po hamulcach (na większych zjazdach).
Droga z Pieńska do Zgorzelca to prawie 10 km takiego rozkopu - moja strona to oczywiście ta ze zerwanym asfaltem :) większość pokonałem z buta (w upale!!!), bo alternatywą były spore objazdy...
I jeszcze wspomnienie drogi w rejonie Jagodzina - wyremontowali kilkadziesiąt km a to zostawili:
...i nie jest to "jakaś-tam" droga, tylko droga strategiczna dla każdego "okrążacza" Polski - bardziej na zachód w tej okolicy można tylko lasem...
Ogólnie nad jeziorkiem było dość międzynarodowo: licząc po tablicach rejestracyjnych tudzież po zasłyszanych językach, to było niemal po równo PL/CZ/D.
W dodatku czasem byli przemieszani, a czasem gromadzili się w stada, przez co nikt za bardzo nie wiedział, jak przebiega front. ;))
Języków serbołużyckich (Dolny i Górny) niestety usłyszałem tyle, co kaszubskiego na Kaszubach. :/
Na samej plaży, takiej ubocznej, ludzi było mało, tak co 10-20 metrów. Wszyscy tak spokojni, że nawet jak rozmawiali, to nie szło wyłapać, po jakiemu... aż tu przyszła ekipa buraków z PL, i z odległości 200m słyszałem wyraźnie wszystkie uje, urwy, i spójniki. o_O
Masakra. Ciekawe, jak ze śmieciami po nich...
W jednym miejscu był jakiś park, i w ostatniej chwili zauważyłem, że są kasy i wstęp jest płatny - tak szybko uciekałem, że aż się zdziwiłem, że tak szybko potrafię. :D
Po dłuższym odpoczynku na plaży (przespałem w nocy 3 godziny) na pociąg do Zgorzelca (i dobrze, że wybrałem pociąg, bo coś mi w kolanie chrupnęło) wyruszyłem z 2 godzinnym wyprzedzeniem (ok. 15 km :) ) - pomny, jak fatalnie się nawiguje po tym miasteczku. Ale najpierw przejechałem 11 km po tamtej stronie Nysy (!) plus kilka km po zachodnim Zgorzelcu, pod TYMCZASOWĄ administracją niemiecką :) gdzie również nieźle się gubiłem. :)
Ostatecznie dworzec odnalazłem zupełnym przypadkiem, w miejscu, którego się nie spodziewałem. ) Po prostu jeździłem, aż znalazłem. xD
To już ostatnio chwile tego straszydła - mają to wyburzać... i stawiać galerię... Z kącikiem obsługi podróżnych...
Ze zdjęć to jeszcze dedykacja dla "oelka": Zgorzelec-Ujazd i Koleje Dolnośląskie szturmujące most graniczny. :)
oraz dedykacja dla mnie ;p kopara, a raczej cała, samobieżna kopalnia...
Obserwacje: dlaczego wszystkie atrakcyjne dziewczyny i kobiety po tamtej stronie Zgorzelca znały język polski? ;)))
Dlaczego w sobotni wieczór większość pieszych idących od strony polskiej wgłąb strony niemieckiej to były młode Polki...? Ja tylko pytam. ;))
I chyba najlepsze na koniec: leżąc na plaży widziałem - dopiero po raz pierwszy w życiu - kogoś jadącego na "moim" Huraganie!! Te same barwy, ten sam model, a nawet oryginalna, nieprzycięta i niepodniesiona kierownica O_O
Bez kitu, ta oryginalna kierownica wypala oczy. Nie to, co moja obecna po tuningu. ;p
Żeby było śmieszniej, to było widać, że zawodnik się szarpie, a jechał może ze 22 km/h, czyli tyle, co co żwawsze "lamy" z koszyczkami. :D:D
Podejrzewam, że pedałki też miał oryginalne - pamiętam je: były tak fatalnie spasowane (i nienaprawialne), że powyżej 20 km/h to już była jazda w trupa. xD I wtedy jeszcze wyprzedzali mnie MTBowcy, na dobitkę. :D:D
Aktualnie, mam połamane, plastikowe pedały ze starych górali no name, z mega luzami, a i tak są 100x lepsze. :D
Nawiedziłem prasłowiańskie Górne Łużyce zarówno po stronie polskiej jak i tej na zachód od Nysy Łużyckiej, będące pod TYMCZASOWĄ :)) administracją niemiecką.
Pierwsze 75 km do Zhorjelca (Zgorzelca) po drogach wojewódzkich, a następnie około 30 km praktycznie samymi drogami rowerowymi, i to głównie asfaltowymi. Sam Zgorzelec można objechać DDRami nie dość, że bezstresowo, to jeszcze wielce krajoznawczo (nadbrzeżami Nysy, skrajem skarpy pradoliny Nysy, parkami). I dalej na południe, gdzie mija się wszystko, nawet wsie i drogi publiczne - 13 km bez ani jednego samochodu! <3
W Radomierzycach forsowanie Nysy (mostem ;) ) a na terytorium NRD (niem.: DDR ;) ) znów kilkanaście km asfaltowej DDR i to brzegiem prasłowiańskiego ;) jeziora Berzdorfer See...
"Jezioro powstało w latach 2002-2013 wskutek celowego zalania kopalni węgla brunatnego Berzdorf, nieczynnej od 1997roku.
Jego powierzchnia wynosi 965 ha, długość linii brzegowej 15,5 km. Berzdorfer See w najgłębszym miejscu liczy 71 m. Wokół akwenu powstaje zaplecze rekracyjno-sportowe – na chwilę obecną nad Berzdorfer See działa przystań jachtowa, kilka plaży, dwa campingi, wieża widokowa, pole golfowe (18 dołków) oraz kilka restauracji, placów zabaw oraz punktów widokowych. Jezioro otaczają dwie asfaltowe ścieżki przeznaczone dla rowerzystów i osób jeżdżących na rolkach, liczące łącznie 38 km."
(Wikipedia)
Nawet-nawet była. Ta DDR, w sensie. ;p
Na środku ktoś chodzi po wodzie (nie był to Jezus ;) ):
A po polskiej stronie DDR z widokiem na DDR ;)
Oraz DDR z widokiem na 3-metrowy rdestowiec - świetne wrażenie bycia liliputem w tunelu...
Były też krótkie, ale konkretne podjazdy i zjazdy:
Co gorsza, były też zjazdy długie, kręte i wąskie, gdzie akurat plątały się zygzakiem familijne wycieczki, za nic mające huk moich niemal płonących podeszw :D i ostatecznie klocków hamulcowych.... brrrr!!!!
Ogólnie, to podczas tej wycieczki aż 3 razy musiałem dać ostro po hamulcach (na większych zjazdach).
Droga z Pieńska do Zgorzelca to prawie 10 km takiego rozkopu - moja strona to oczywiście ta ze zerwanym asfaltem :) większość pokonałem z buta (w upale!!!), bo alternatywą były spore objazdy...
I jeszcze wspomnienie drogi w rejonie Jagodzina - wyremontowali kilkadziesiąt km a to zostawili:
...i nie jest to "jakaś-tam" droga, tylko droga strategiczna dla każdego "okrążacza" Polski - bardziej na zachód w tej okolicy można tylko lasem...
Ogólnie nad jeziorkiem było dość międzynarodowo: licząc po tablicach rejestracyjnych tudzież po zasłyszanych językach, to było niemal po równo PL/CZ/D.
W dodatku czasem byli przemieszani, a czasem gromadzili się w stada, przez co nikt za bardzo nie wiedział, jak przebiega front. ;))
Języków serbołużyckich (Dolny i Górny) niestety usłyszałem tyle, co kaszubskiego na Kaszubach. :/
Na samej plaży, takiej ubocznej, ludzi było mało, tak co 10-20 metrów. Wszyscy tak spokojni, że nawet jak rozmawiali, to nie szło wyłapać, po jakiemu... aż tu przyszła ekipa buraków z PL, i z odległości 200m słyszałem wyraźnie wszystkie uje, urwy, i spójniki. o_O
Masakra. Ciekawe, jak ze śmieciami po nich...
W jednym miejscu był jakiś park, i w ostatniej chwili zauważyłem, że są kasy i wstęp jest płatny - tak szybko uciekałem, że aż się zdziwiłem, że tak szybko potrafię. :D
Po dłuższym odpoczynku na plaży (przespałem w nocy 3 godziny) na pociąg do Zgorzelca (i dobrze, że wybrałem pociąg, bo coś mi w kolanie chrupnęło) wyruszyłem z 2 godzinnym wyprzedzeniem (ok. 15 km :) ) - pomny, jak fatalnie się nawiguje po tym miasteczku. Ale najpierw przejechałem 11 km po tamtej stronie Nysy (!) plus kilka km po zachodnim Zgorzelcu, pod TYMCZASOWĄ administracją niemiecką :) gdzie również nieźle się gubiłem. :)
Ostatecznie dworzec odnalazłem zupełnym przypadkiem, w miejscu, którego się nie spodziewałem. ) Po prostu jeździłem, aż znalazłem. xD
To już ostatnio chwile tego straszydła - mają to wyburzać... i stawiać galerię... Z kącikiem obsługi podróżnych...
Ze zdjęć to jeszcze dedykacja dla "oelka": Zgorzelec-Ujazd i Koleje Dolnośląskie szturmujące most graniczny. :)
oraz dedykacja dla mnie ;p kopara, a raczej cała, samobieżna kopalnia...
Obserwacje: dlaczego wszystkie atrakcyjne dziewczyny i kobiety po tamtej stronie Zgorzelca znały język polski? ;)))
Dlaczego w sobotni wieczór większość pieszych idących od strony polskiej wgłąb strony niemieckiej to były młode Polki...? Ja tylko pytam. ;))
I chyba najlepsze na koniec: leżąc na plaży widziałem - dopiero po raz pierwszy w życiu - kogoś jadącego na "moim" Huraganie!! Te same barwy, ten sam model, a nawet oryginalna, nieprzycięta i niepodniesiona kierownica O_O
Bez kitu, ta oryginalna kierownica wypala oczy. Nie to, co moja obecna po tuningu. ;p
Żeby było śmieszniej, to było widać, że zawodnik się szarpie, a jechał może ze 22 km/h, czyli tyle, co co żwawsze "lamy" z koszyczkami. :D:D
Podejrzewam, że pedałki też miał oryginalne - pamiętam je: były tak fatalnie spasowane (i nienaprawialne), że powyżej 20 km/h to już była jazda w trupa. xD I wtedy jeszcze wyprzedzali mnie MTBowcy, na dobitkę. :D:D
Aktualnie, mam połamane, plastikowe pedały ze starych górali no name, z mega luzami, a i tak są 100x lepsze. :D
Łuk Mużakowa i włóczęga po Borach Dolnośląskich /Kross/
Niedziela, 15 lipca 2018
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 157.58 | gruntow(n)e: | 5.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Po 2 godzinach spania (a potrzebuję 9), od 5 rano aż do 19stej - więcej przygód niż jazdy. ;)) W dodatku starym Krossem, na Dębicach ;p, w upale, sporo w terenie i baaardzo dużo po brukach. xD
No to tak ;p
Na pociąg o 5 nad ranem spóźniłem się dosłownie sekundy - przez chwilę biegłem nawet równo z pociągiem, ale konduktor się nie skapnął. xD
"Pukałem do Ciebie przez szybkę, wołałem do Ciebie przez szkło..." hehe
No i tym sposobem zostałem na lodzie, i to prawie dosłownie, bo było 12*C a ja na krótko i w sandałach. I to nawet bez skarpet. ;)
Nic to - bywało gorzej. Za młodu jechałem tak przy +8 i to akurat tą samą trasą, jaką teraz wybrałem z braku vlaku (czes.: pociągu).
Po drodze zasypiałem żywcem już od rana, nawet w rześkim chłodzie. A w popołudniowym skwarze to już całkiem. ;]
Trochę wypocząłem na mszy "polowej" w Gozdnicy. :) I już godzina do czasu brutto. ;>
Gozdnica to jest fenomen - kilka km od granicy, najbardziej euroentuzjastyczna miejscowość w PL (95% w referendum), a rzeczywistość postpeerelowska. 13 lat od referendum i niemal nic się nie zmieniło, no chyba, że na gorsze. :) Normalni ludzie powyjeżdżali prawie co do nogi, teraz przeważają żule i Sebixy, dziurawe drogi, rudery, pustostany... chociaż jak ostatnio wyremontowali 3 czy 4 uliczki, to już jest ze ćwierć miasta. ;]
Symbolem niereformowalności G. jest naklejka na tablicy miejscowości ("Pozdro dla MRDP" akurat na początku perfidnego bruku :D ) jaką ktoś ;)) rok temu nakleił i zapomniał usunąć. ;))
Za to za miasteczkiem jest bardzo ładny zakątek:
Gozdnica to prawdziwy grajDOŁEK. ;)) Z gliny z tych dziur wymurowano "pół Warszawy" tudzież innych miasteczek...
Parafie Lipna i Jamno, w Borach. Zamiast uciekać z nich czem prędzej, to delektowałem się szutrami na bocznych drogach i odnogach. Też niezłe klimaty: wiejski, piaszczysty gościniec, traktór-ulep z 3 zupełnie różnych traktórów,
a obok, pospołu, Audi R8 za ponad pół bańki. xD Wsi spokojna, wsi wesoła... ;)
Przy kamiennym drogowskazie to postpeerelowskie znaki na betonowych słupach wyglądały wręcz futurystycznie. :)
Aż wylądowałem w przysiółku Bucze, na którego końcu jest barierka, za barierką jest Nysa Łużycka, a za Nysą jest diabeł. :)
Spodobało mi się tamże, że polska elektrownia bierze wodę ze wspólnej rzeki. :)
Dalej parafia Przewóz, z przejściem granicznym. Zaraz za mostkiem stał policjant płci nieokreślonej, za to o bardzo określonych włosach: czerwonych! Funkcjonariusz na służbie?!
Pojechałem na chwilę na ichnią stronę, żeby się do czegoś poprzywalać. :) No i trochę się znalazło. ;p
Chociaż kościółek mi się spodobał:
(pukałem do Ciebie przez szybkę... ;) )
A później postanowiłem przebić się z Przewozu do Łęknicy teoretycznie WOJEWÓDZKĄ drogą nr 350, co w praktyce wygląda tak o:
Niekończące się kilometry usłane brukiem rozmaitem,
poczerniane bazaltem, posrebrzane granitem...
Subiektywnie - jechałem ten odcin przez cały dzień. Z prędkościami poniżej dychacza :) niszcząc sprzęt, nadgarstki, nerwy oraz marnując czas. Przynajmniej spać się odechciewało. W sumie to wszystkiego się odechciewało. ;]
Jak pięść do nosa pasuje tamże przysiółek Potok, składający się z jednostki wojskowej (przy samej granicy?? przecież to strefa zdemilitaryzowana?! Zapomnieli o nich? :> ) a w części cywilnej kilka domków i... duży, czteropiętrowy blok - pośrodku niczego, a kilkaset metrów od NRD. Najlepszą miarą atrakcyjności tej osady jest fakt, że jedno z mieszkań w tym bloku jest wystawione na sprzedaż za... 26k pln! o_O Jak darmo...
Odbiłem w bok, by poznać kolejne bruki...
(dojazd do jednostki)
po czym wróciłem, by, dla odmiany, kontynuować kolejne bruki. xD
Wieczność później dopełzłem na skraj Łuku Mużakowa, największej moreny czołowej na świecie O_O
Tamże pokopalniane, kolorowe zbiorniki. Tu: "Afryka" - o kształcie Afryki i brunatnej wodzie (akurat wtedy naszły jedyne chmury i nie widać dobrze kolorów):
Wieża widokowa jest nawet sama w sobie widokowa :)
No i Łęknica, miasto seksu i biznesu... bardzo często jednocześnie... ;)
Ki diabeł mnie podkusił, zjeżdżać do samego mostu granicznego? Na dole szybkiego zjazdu jest bazarek gdzie ciżba a raczej RZESZA nieprzebrana przebiera w towarach. No i ja w tę ciżbę/rzeszę... i jeszcze jakiś Helmut zakorkował drogę na cacy, bo mu się nie chciało nosić nabytków na parking, więc zaparkował na drodze.Tym razem nie dało się już nic wykombinować i musiałem hamować - pierwszy raz na Krossie w tym roku. :D Przez Niemców! #-#
Co ciekawe, rower nawet zahamował - na 19-letnich klockach. :)
Troszku pojeździłem też po ,użakowskich pagórkach, ale tak, by nie musieć hamować - nie lada to wyzwanie. :)
Zaskoczyła mnie spora liczba turystów na blachach z całego kraju. ;>
Droga powrotna niby krajową 12stką, ale żeby nie było za łatwo, to co chwilę odbijałem na zapyziałe przysiółki, gdzie czekały mnie kolejne porcje bruków, szutrów i asfaltów w rozmaitych stadiach rozpadu. Nawet poznałem kilka nowych. :)
Po drodze nie brakowało leśnych "autostopowiczek" i nawet jakiś "dobroduszny" Niemiec jedną zabrał. ;)
A "Pani", o wyrazie z lekka upośledzonej umysłowo (poważnie o_O ) zapomniała zabrać butelki z piciem, a akurat jechałem na sucho... pytanie tylko, czy to na pewno było picie...? ;))
Penetracja przysiółków jest moją inspiracją...
Nie dość, że miejscowość ma więcej liter w nazwie niż domostw (!), to jeszcze cały trud na marne, bo ona... wcale nie leży nad Nysą Łużycką. ;D Do NŁ są jeszcze 2 km, gdzie jest kolejny przysiółek, ale już bez NŁ w nazwie. ;]
Później jeszcze nieraz się z-bruk-ałem. A w Lipinkach Łużyckich chciałem odnaleźć legendarną Łączną 43 (#styrta się pali) ale się nie udało. Za to dopadł mnie taki śpioch, że walnąłem się na trawie w rowie za przystankiem. :D Po dosłownie 2-3 minutach czułem się już całkiem nieźle :O i nawet w końcówce trasy zrobiłem Vmax wycieczki (40+) co dowodzi, że nawet najsłabsi mają czasem lepszy dzień. ;))
Taki dystans w takich warunkach to jak przynajmniej 250 km na Hrgn albo 350 na szybkim rowerze... ale szybkim rowerem w terenie nie pojeździsz. ;p
No to tak ;p
Na pociąg o 5 nad ranem spóźniłem się dosłownie sekundy - przez chwilę biegłem nawet równo z pociągiem, ale konduktor się nie skapnął. xD
"Pukałem do Ciebie przez szybkę, wołałem do Ciebie przez szkło..." hehe
No i tym sposobem zostałem na lodzie, i to prawie dosłownie, bo było 12*C a ja na krótko i w sandałach. I to nawet bez skarpet. ;)
Nic to - bywało gorzej. Za młodu jechałem tak przy +8 i to akurat tą samą trasą, jaką teraz wybrałem z braku vlaku (czes.: pociągu).
Po drodze zasypiałem żywcem już od rana, nawet w rześkim chłodzie. A w popołudniowym skwarze to już całkiem. ;]
Trochę wypocząłem na mszy "polowej" w Gozdnicy. :) I już godzina do czasu brutto. ;>
Gozdnica to jest fenomen - kilka km od granicy, najbardziej euroentuzjastyczna miejscowość w PL (95% w referendum), a rzeczywistość postpeerelowska. 13 lat od referendum i niemal nic się nie zmieniło, no chyba, że na gorsze. :) Normalni ludzie powyjeżdżali prawie co do nogi, teraz przeważają żule i Sebixy, dziurawe drogi, rudery, pustostany... chociaż jak ostatnio wyremontowali 3 czy 4 uliczki, to już jest ze ćwierć miasta. ;]
Symbolem niereformowalności G. jest naklejka na tablicy miejscowości ("Pozdro dla MRDP" akurat na początku perfidnego bruku :D ) jaką ktoś ;)) rok temu nakleił i zapomniał usunąć. ;))
Za to za miasteczkiem jest bardzo ładny zakątek:
Gozdnica to prawdziwy grajDOŁEK. ;)) Z gliny z tych dziur wymurowano "pół Warszawy" tudzież innych miasteczek...
Parafie Lipna i Jamno, w Borach. Zamiast uciekać z nich czem prędzej, to delektowałem się szutrami na bocznych drogach i odnogach. Też niezłe klimaty: wiejski, piaszczysty gościniec, traktór-ulep z 3 zupełnie różnych traktórów,
a obok, pospołu, Audi R8 za ponad pół bańki. xD Wsi spokojna, wsi wesoła... ;)
Przy kamiennym drogowskazie to postpeerelowskie znaki na betonowych słupach wyglądały wręcz futurystycznie. :)
Aż wylądowałem w przysiółku Bucze, na którego końcu jest barierka, za barierką jest Nysa Łużycka, a za Nysą jest diabeł. :)
Spodobało mi się tamże, że polska elektrownia bierze wodę ze wspólnej rzeki. :)
Dalej parafia Przewóz, z przejściem granicznym. Zaraz za mostkiem stał policjant płci nieokreślonej, za to o bardzo określonych włosach: czerwonych! Funkcjonariusz na służbie?!
Pojechałem na chwilę na ichnią stronę, żeby się do czegoś poprzywalać. :) No i trochę się znalazło. ;p
Chociaż kościółek mi się spodobał:
(pukałem do Ciebie przez szybkę... ;) )
A później postanowiłem przebić się z Przewozu do Łęknicy teoretycznie WOJEWÓDZKĄ drogą nr 350, co w praktyce wygląda tak o:
Niekończące się kilometry usłane brukiem rozmaitem,
poczerniane bazaltem, posrebrzane granitem...
Subiektywnie - jechałem ten odcin przez cały dzień. Z prędkościami poniżej dychacza :) niszcząc sprzęt, nadgarstki, nerwy oraz marnując czas. Przynajmniej spać się odechciewało. W sumie to wszystkiego się odechciewało. ;]
Jak pięść do nosa pasuje tamże przysiółek Potok, składający się z jednostki wojskowej (przy samej granicy?? przecież to strefa zdemilitaryzowana?! Zapomnieli o nich? :> ) a w części cywilnej kilka domków i... duży, czteropiętrowy blok - pośrodku niczego, a kilkaset metrów od NRD. Najlepszą miarą atrakcyjności tej osady jest fakt, że jedno z mieszkań w tym bloku jest wystawione na sprzedaż za... 26k pln! o_O Jak darmo...
Odbiłem w bok, by poznać kolejne bruki...
(dojazd do jednostki)
po czym wróciłem, by, dla odmiany, kontynuować kolejne bruki. xD
Wieczność później dopełzłem na skraj Łuku Mużakowa, największej moreny czołowej na świecie O_O
Tamże pokopalniane, kolorowe zbiorniki. Tu: "Afryka" - o kształcie Afryki i brunatnej wodzie (akurat wtedy naszły jedyne chmury i nie widać dobrze kolorów):
Wieża widokowa jest nawet sama w sobie widokowa :)
No i Łęknica, miasto seksu i biznesu... bardzo często jednocześnie... ;)
Ki diabeł mnie podkusił, zjeżdżać do samego mostu granicznego? Na dole szybkiego zjazdu jest bazarek gdzie ciżba a raczej RZESZA nieprzebrana przebiera w towarach. No i ja w tę ciżbę/rzeszę... i jeszcze jakiś Helmut zakorkował drogę na cacy, bo mu się nie chciało nosić nabytków na parking, więc zaparkował na drodze.Tym razem nie dało się już nic wykombinować i musiałem hamować - pierwszy raz na Krossie w tym roku. :D Przez Niemców! #-#
Co ciekawe, rower nawet zahamował - na 19-letnich klockach. :)
Troszku pojeździłem też po ,użakowskich pagórkach, ale tak, by nie musieć hamować - nie lada to wyzwanie. :)
Zaskoczyła mnie spora liczba turystów na blachach z całego kraju. ;>
Droga powrotna niby krajową 12stką, ale żeby nie było za łatwo, to co chwilę odbijałem na zapyziałe przysiółki, gdzie czekały mnie kolejne porcje bruków, szutrów i asfaltów w rozmaitych stadiach rozpadu. Nawet poznałem kilka nowych. :)
Po drodze nie brakowało leśnych "autostopowiczek" i nawet jakiś "dobroduszny" Niemiec jedną zabrał. ;)
A "Pani", o wyrazie z lekka upośledzonej umysłowo (poważnie o_O ) zapomniała zabrać butelki z piciem, a akurat jechałem na sucho... pytanie tylko, czy to na pewno było picie...? ;))
Penetracja przysiółków jest moją inspiracją...
Nie dość, że miejscowość ma więcej liter w nazwie niż domostw (!), to jeszcze cały trud na marne, bo ona... wcale nie leży nad Nysą Łużycką. ;D Do NŁ są jeszcze 2 km, gdzie jest kolejny przysiółek, ale już bez NŁ w nazwie. ;]
Później jeszcze nieraz się z-bruk-ałem. A w Lipinkach Łużyckich chciałem odnaleźć legendarną Łączną 43 (#styrta się pali) ale się nie udało. Za to dopadł mnie taki śpioch, że walnąłem się na trawie w rowie za przystankiem. :D Po dosłownie 2-3 minutach czułem się już całkiem nieźle :O i nawet w końcówce trasy zrobiłem Vmax wycieczki (40+) co dowodzi, że nawet najsłabsi mają czasem lepszy dzień. ;))
Taki dystans w takich warunkach to jak przynajmniej 250 km na Hrgn albo 350 na szybkim rowerze... ale szybkim rowerem w terenie nie pojeździsz. ;p
Łozy. Koniec świata i okolice.
Poniedziałek, 18 czerwca 2018
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 71.39 | gruntow(n)e: | 3.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Trzeci z rzędu dzień z idealną pogodą na jazdę klasykiem - bez upałów i słońca (pot i UV szkodzą rowerowi), ale i bez deszczu i wilgoci (j.w.).
Tym razem okolice Łozów, czyli końca świata:
Wioseczka pośrodku niczego - wokół tylko miliony drzew.
Przy końcu świata pojechałem w prawo i do końca i "odkryłem" dość malowniczy odcinek Kwisy, który był takim trochę deżawi, bo jakoś dwa dni wcześniej śnił mi się "kamienny las" na syberyjskiej Lenie - a Kwisa to taka trochę Lena południa.
Ostatnio coraz częściej mam "prorocze sny", pewnie to po matce, ona ma tak bardzo często.
Tamże, pomimo że było gorąco, zażyłem dzikiej kąpieli. Woda była zupełnie ciepła, czego w Kwisie nigdy w życiu nie zaznałem. Aż podejrzane...
Nad Kwisą przykolegowałem się też do ważki. Zdjęcia z dedykacją dla 'malarza'.
Nawet ją nazwałem: Marzka na cześć "naszej" Marzki Ważki która właśnie uskutecznia maraton na 6,7kkm wzdłuż USA
A tak się prezentuje odrestaurowana i odgadżetowana kierownica Krossa w praktyce - z dedykacją dla K78
55 km nalatane w sobotę plus 16 w poniedziałek - kopsnąłem się na poradzieckie lotnisko, gdzie sebixy w Vieśwagenach oprócz palenia gum zostawiają ochoczo tłuczone szkło (najchętniej wsypałbym to im do gardeł ) tudzież odkryłem po nich znaczne złoża amelinium, a jak mawiał klasyk:
To je amelinium! Sześćdziesiąt baniek za pięć ton!
Tym razem okolice Łozów, czyli końca świata:
Wioseczka pośrodku niczego - wokół tylko miliony drzew.
Przy końcu świata pojechałem w prawo i do końca i "odkryłem" dość malowniczy odcinek Kwisy, który był takim trochę deżawi, bo jakoś dwa dni wcześniej śnił mi się "kamienny las" na syberyjskiej Lenie - a Kwisa to taka trochę Lena południa.
Ostatnio coraz częściej mam "prorocze sny", pewnie to po matce, ona ma tak bardzo często.
Tamże, pomimo że było gorąco, zażyłem dzikiej kąpieli. Woda była zupełnie ciepła, czego w Kwisie nigdy w życiu nie zaznałem. Aż podejrzane...
Nad Kwisą przykolegowałem się też do ważki. Zdjęcia z dedykacją dla 'malarza'.
Nawet ją nazwałem: Marzka na cześć "naszej" Marzki Ważki która właśnie uskutecznia maraton na 6,7kkm wzdłuż USA
A tak się prezentuje odrestaurowana i odgadżetowana kierownica Krossa w praktyce - z dedykacją dla K78
55 km nalatane w sobotę plus 16 w poniedziałek - kopsnąłem się na poradzieckie lotnisko, gdzie sebixy w Vieśwagenach oprócz palenia gum zostawiają ochoczo tłuczone szkło (najchętniej wsypałbym to im do gardeł ) tudzież odkryłem po nich znaczne złoża amelinium, a jak mawiał klasyk:
To je amelinium! Sześćdziesiąt baniek za pięć ton!
(F. Kiepski)
Tak więc teges...Rewizja legendarnych podjazdów karpaczańskich /Hrgn/
Czwartek, 31 maja 2018
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 64.22 | gruntow(n)e: | 4.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Na 8 rano do kościoła, na 9 na blablacar do Jeleniej. Ten drugi etap to z buta, bo kapeć. :) Na szczęście tylko 3 min. pieszo.
No i niespodzianka dla Was - miałem zapasową dętkę, łyżki i pompkę. W Hrgn są dopuszczalne, w Krossie nadal nie przewiduję. ;pp
Dętkę wymieniałem już w Jeleniej, przynajmniej w ładnej lokalizacji (z widokiem na Karkonosze). :)
Pojeździłem troszku po Jeleniej, trochę z ciekawości a trochę z sentymentu (pół Jeleniej zjeździłem na mono)... no i w ramach tych wspomnień się zgubiłem - trafiłem na osiedle kończące się łąką. :D
Reszta trasy już z pamięci, także w miejscach, w których nigdy nie byłem. :)
W Podgórzynie po raz pierwszy przy legendarnym "tramwaju pod skałą" odbiłem w lewo, na Borowice. Świetny, malowniczy podjazd: po lewej pionowe skały a po prawej "przepaść" ze strumykiem na dnie i tak przez kilka km, praktycznie bez samochodów. :>
Same Borowice też świetne - parę chałup skrytych na zacisznym, śródgórskim wypłaszczeniu, zero tranzytu i komerchy, wysokości między 600 a 700 (główny grzbiet Karkonoszy jadł mi z ręki).
Mała pętla po tejże parafii:
po czy powrót na drogę do Karpacza.
Stopniowo mocno zmasakrowany napęd zaczął coraz bardziej strzelać i chrzęścić, aż nagle zobaczyłem trójkę zamulających szosowców. Nic nie dodaje mi tak energii jak połączenie gór i zamulających rowerzystów, toteż czym prędzej zacząłem ich mocno masakrować. :) Dziewoję zmasakrowałem na cacy a dwóch łebków tak średnio, z tym że oni byli na normalnych szosach, a ja na stalowym Hrgn, ze strzelającym napędem, do tego jedną dłonią cały czas cisnąłem do końca wihajsterek od przerzutki a drugą - jednocześnie! - trzaskałem słit focie z masakry. :D:D
Fot nie wrzucam, bo wyszły nieostre. ;p
Po zmasakrowaniu wypadało utrzymać prędkość, a tu podjazd nie ma końca... za to kończył mi się napęd. Skończyło się tym, że 3 razy spadł mi łańcuch, za długi o parę metrów ;) i to zarówno z korby jak i z tylnej przerzutki. Raz akurat jechałem na stojaka, co skończyło się tym, że spadłem razem z łańcuchem: kolano (lekko, ale do krwi) zmasakrowałem sobie przez kierownicę :) a stopą spadłem pionowo na asfalt, tj. gołymi palcami (miałem sandały, ale bez skarpet, w ramach walki z balastem ;)) ).
Tak zmasakrowany zacząłem walczyć z łańcuchem, a tu w mgnieniu oka nadleciał milion much końskich i inkszych (co one robią w górskim lesie?) i zaczęły mnie mocno masakrować. :) A im bardziej mi docinały, tym dłużej bujałem się z łańcuchem, a im dłużej się bujałem - tym bardziej mi docinały. :)
Doszło do tego, że nawet zmasakrowani szosowcy mnie wyminęli. Ale nie wyprzedzili! :)
W końcu Karpacz, gdzie w szczególności spenetrowałem każdy zakątek najwyższej części miasta (800 m+).
20% +
Wang od zaplecza:
Sąsiad Wangu - opuszczony (dlaczego?!) OW "Szczyt" - 870 m.
Ogólnie, w Górnym Karpaczu są opuszczone 3 duże ośrodki. Żaden nie jest remontowany, za to postawiono nowe, jeszcze większe monstrum - Hotel Gołębiewski... :
- niesamowite jest w tej okolicy to, że rosną tam całkiem duże drzewa - na tej samej wysokości, gdzie w pobliskich(!) Jakuszycach ledwo rosną karłowate sosny i zaczyna się już kosodrzewina - raptem kilkanaście km obok a zupełnie inny klimat!
20% +
Oczywiście nie mogło zabraknąć Mekki podjazdów - ul. Szkolna w Karpaczu. Jedni podają 20% inni 27 - IMHO PRZYNAJMNIEJ 27 co wnioskuję po tym, że nie tylko nie dało się zjechać (na 1 hamulcu) ani podjechać (bez młynka), ale i zejść był problem, bo stopy zjeżdżały z butów a buty zjeżdżały po naniesionym tamże żwirku. xD
Niestety, ku mojej rozpaczy, górną część przebudowano na parking a środkową całkowicie wyłączono z ruchu. :(
Przypominam, że zdjęcia wypłaszczają - w rzeczywistości jest tam stromo x2 :)
Spójrzcie chociażby na tych dwoje: muszą iść jak neandretale, żeby nie odpaść od ściany :))
Następnie zjazd do dolnego Karpacza, oczywiście nie główną drogą tylko bocznymi, bo bardziej antysystemowe (większe stromizny, minimalny ruch). Zjazd podzieliłem na 3 etapy, coby ochłonęły hamulce (oraz ja...). Dość powiedzieć, że nawet stożki obręczy parzyły.
Na dole Karpacza skręciłem w ul. Górną (sic!) która po paru metrach się kończy, wraz z końcem miasta i przechodzi w ścianę z dużymi kamolami (kawałek wprowadzania) ale dalej już tylko na kołach - malowniczy trawers zbocza Strzelca (755 m):
(uważni dostrzegą Huragana w centrum zdjęcia - wyprzedził mnie skubany ;) )
Po paru km miał nastąpić spektakularny finisz: zjazd przez Brzezie Karkonoskie, który wg tej bazy ma maksymalnie jakoby 27,8%, co daje mu niby 1. miejsce w Karkonoszach i 4 w całej bazie - podczas gdy Przeł. karkonoska jest tam na miejscu 104. z wynikiem 18,3. No ludziska! Oceńcie sami - tu jest niby ten maks. Chyba komuś koło podskoczyło na kamieniu...
a odkąd zaczyna się asfalt to jest niby 15-16%, na ile da się to dopasować...
Koniec asfaltu i ostatni dom. Tutaj Huragan spokojnie zatrzymywał się na 1 hamulcu i podjeżdżał bez młynka z zajechanym napędem, więc o czym my tu klikamy... o_O
Duże rozczarowanie. Prawie 30-procentowe. ;)
Następnie powrót do Jeleniej, gdzie dobra zmiana daje czadu, choć wciąż jeszcze można spotkać złogi dawnego systemu:
/przemysłowy moloch u stóp gór. A nawet większy od nich ;)/
Nie zabrakło też ciekawostek...
Pies, który pilnował tego przybytku, przywitał mnie jak starego znajomego :O czyżby rozpoznał mnie po tej grafice? :D
Przy głównej arterii miasta...
i nieopodal tejże...
bez kitu, w tym dawnym mieście wojewódzkim widziałem więcej rolników niż w mojej wiosce. :O
Dodać jeszcze mogę, że coś chyba źle założyłem dętkę albo zrobił się na niej bąbel, bo stopniowo, coraz bardziej, zaczęło mi podskakiwać tylne koło - i tak całą trasę. :)
PS. do wpisu dociepałem śmieciowe 8 km ze środy.
No i tym sposobem, po raz pierwszy w życiu, przekroczyłem 1kkm w maju. :> A ponadto pobiłem swój rekord majowych komentarzy. ;p
No i niespodzianka dla Was - miałem zapasową dętkę, łyżki i pompkę. W Hrgn są dopuszczalne, w Krossie nadal nie przewiduję. ;pp
Dętkę wymieniałem już w Jeleniej, przynajmniej w ładnej lokalizacji (z widokiem na Karkonosze). :)
Pojeździłem troszku po Jeleniej, trochę z ciekawości a trochę z sentymentu (pół Jeleniej zjeździłem na mono)... no i w ramach tych wspomnień się zgubiłem - trafiłem na osiedle kończące się łąką. :D
Reszta trasy już z pamięci, także w miejscach, w których nigdy nie byłem. :)
W Podgórzynie po raz pierwszy przy legendarnym "tramwaju pod skałą" odbiłem w lewo, na Borowice. Świetny, malowniczy podjazd: po lewej pionowe skały a po prawej "przepaść" ze strumykiem na dnie i tak przez kilka km, praktycznie bez samochodów. :>
Same Borowice też świetne - parę chałup skrytych na zacisznym, śródgórskim wypłaszczeniu, zero tranzytu i komerchy, wysokości między 600 a 700 (główny grzbiet Karkonoszy jadł mi z ręki).
Mała pętla po tejże parafii:
po czy powrót na drogę do Karpacza.
Stopniowo mocno zmasakrowany napęd zaczął coraz bardziej strzelać i chrzęścić, aż nagle zobaczyłem trójkę zamulających szosowców. Nic nie dodaje mi tak energii jak połączenie gór i zamulających rowerzystów, toteż czym prędzej zacząłem ich mocno masakrować. :) Dziewoję zmasakrowałem na cacy a dwóch łebków tak średnio, z tym że oni byli na normalnych szosach, a ja na stalowym Hrgn, ze strzelającym napędem, do tego jedną dłonią cały czas cisnąłem do końca wihajsterek od przerzutki a drugą - jednocześnie! - trzaskałem słit focie z masakry. :D:D
Fot nie wrzucam, bo wyszły nieostre. ;p
Po zmasakrowaniu wypadało utrzymać prędkość, a tu podjazd nie ma końca... za to kończył mi się napęd. Skończyło się tym, że 3 razy spadł mi łańcuch, za długi o parę metrów ;) i to zarówno z korby jak i z tylnej przerzutki. Raz akurat jechałem na stojaka, co skończyło się tym, że spadłem razem z łańcuchem: kolano (lekko, ale do krwi) zmasakrowałem sobie przez kierownicę :) a stopą spadłem pionowo na asfalt, tj. gołymi palcami (miałem sandały, ale bez skarpet, w ramach walki z balastem ;)) ).
Tak zmasakrowany zacząłem walczyć z łańcuchem, a tu w mgnieniu oka nadleciał milion much końskich i inkszych (co one robią w górskim lesie?) i zaczęły mnie mocno masakrować. :) A im bardziej mi docinały, tym dłużej bujałem się z łańcuchem, a im dłużej się bujałem - tym bardziej mi docinały. :)
Doszło do tego, że nawet zmasakrowani szosowcy mnie wyminęli. Ale nie wyprzedzili! :)
W końcu Karpacz, gdzie w szczególności spenetrowałem każdy zakątek najwyższej części miasta (800 m+).
20% +
Wang od zaplecza:
Sąsiad Wangu - opuszczony (dlaczego?!) OW "Szczyt" - 870 m.
Ogólnie, w Górnym Karpaczu są opuszczone 3 duże ośrodki. Żaden nie jest remontowany, za to postawiono nowe, jeszcze większe monstrum - Hotel Gołębiewski... :
- niesamowite jest w tej okolicy to, że rosną tam całkiem duże drzewa - na tej samej wysokości, gdzie w pobliskich(!) Jakuszycach ledwo rosną karłowate sosny i zaczyna się już kosodrzewina - raptem kilkanaście km obok a zupełnie inny klimat!
20% +
Oczywiście nie mogło zabraknąć Mekki podjazdów - ul. Szkolna w Karpaczu. Jedni podają 20% inni 27 - IMHO PRZYNAJMNIEJ 27 co wnioskuję po tym, że nie tylko nie dało się zjechać (na 1 hamulcu) ani podjechać (bez młynka), ale i zejść był problem, bo stopy zjeżdżały z butów a buty zjeżdżały po naniesionym tamże żwirku. xD
Niestety, ku mojej rozpaczy, górną część przebudowano na parking a środkową całkowicie wyłączono z ruchu. :(
Przypominam, że zdjęcia wypłaszczają - w rzeczywistości jest tam stromo x2 :)
Spójrzcie chociażby na tych dwoje: muszą iść jak neandretale, żeby nie odpaść od ściany :))
Następnie zjazd do dolnego Karpacza, oczywiście nie główną drogą tylko bocznymi, bo bardziej antysystemowe (większe stromizny, minimalny ruch). Zjazd podzieliłem na 3 etapy, coby ochłonęły hamulce (oraz ja...). Dość powiedzieć, że nawet stożki obręczy parzyły.
Na dole Karpacza skręciłem w ul. Górną (sic!) która po paru metrach się kończy, wraz z końcem miasta i przechodzi w ścianę z dużymi kamolami (kawałek wprowadzania) ale dalej już tylko na kołach - malowniczy trawers zbocza Strzelca (755 m):
(uważni dostrzegą Huragana w centrum zdjęcia - wyprzedził mnie skubany ;) )
Po paru km miał nastąpić spektakularny finisz: zjazd przez Brzezie Karkonoskie, który wg tej bazy ma maksymalnie jakoby 27,8%, co daje mu niby 1. miejsce w Karkonoszach i 4 w całej bazie - podczas gdy Przeł. karkonoska jest tam na miejscu 104. z wynikiem 18,3. No ludziska! Oceńcie sami - tu jest niby ten maks. Chyba komuś koło podskoczyło na kamieniu...
a odkąd zaczyna się asfalt to jest niby 15-16%, na ile da się to dopasować...
Koniec asfaltu i ostatni dom. Tutaj Huragan spokojnie zatrzymywał się na 1 hamulcu i podjeżdżał bez młynka z zajechanym napędem, więc o czym my tu klikamy... o_O
Duże rozczarowanie. Prawie 30-procentowe. ;)
Następnie powrót do Jeleniej, gdzie dobra zmiana daje czadu, choć wciąż jeszcze można spotkać złogi dawnego systemu:
/przemysłowy moloch u stóp gór. A nawet większy od nich ;)/
Nie zabrakło też ciekawostek...
Pies, który pilnował tego przybytku, przywitał mnie jak starego znajomego :O czyżby rozpoznał mnie po tej grafice? :D
Przy głównej arterii miasta...
i nieopodal tejże...
bez kitu, w tym dawnym mieście wojewódzkim widziałem więcej rolników niż w mojej wiosce. :O
Dodać jeszcze mogę, że coś chyba źle założyłem dętkę albo zrobił się na niej bąbel, bo stopniowo, coraz bardziej, zaczęło mi podskakiwać tylne koło - i tak całą trasę. :)
PS. do wpisu dociepałem śmieciowe 8 km ze środy.
No i tym sposobem, po raz pierwszy w życiu, przekroczyłem 1kkm w maju. :> A ponadto pobiłem swój rekord majowych komentarzy. ;p
Wrócić z Wrociszowa (przed zachodem słońca) /Hrgn/
Niedziela, 13 maja 2018
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 65.37 | gruntow(n)e: | 1.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Tym razem Dobra Zmiana remontuje mi DW 296, coby lepiej mi sie jezdzilo do Nowej Soli i dalej, az po Wlkp. ;)
Zrobili juz ostatni fragment Stypułowa (jeszcze pare lat temu byly tam kocie łby - na tranzytowej trasie!) a teraz remont generalny przechodzi Wrociszów.
To juz jest obszar bylego zaglebia krasnalowego tudziez innych figur ogrodowych i nawet ktos zalapal sie na dedykacje:
Wrocic z Wrociszowa zdazylem i to mimo ze sporo zabawilem w Kozuchowie. Polecam kazdemu masochiscie - takiej degrengolady trudno juz uraczyc. Wszędy pelno posepnych, brudnych kamienic, mrocznych zaułków, napisow poniemieckich jak rowniez pro-niemieckich..
Do tego az 3 Maluchy spotkalem (wiecej, niz w mojej okolicy przez rok) no i jeszcze niezwykle natezenie sklepow Społem - tu: ekskluzywna drogeria w ekskluzywnym centrum miasta ;)
Wrocilem do domu przed czasem, bo jechalo sie jak rzadko kiedy: Huragan lecial jak huragan ;) a ja dostalem skrzydel na wiesc, ze legendarny ojciec-zalozyciel .Nowoczesnej wraz z Joanna "Maderska" i Joanna "gdzie jest posel Terlecki" Szojring -Wielgus opuszczaja te partie. :D
Zrobili juz ostatni fragment Stypułowa (jeszcze pare lat temu byly tam kocie łby - na tranzytowej trasie!) a teraz remont generalny przechodzi Wrociszów.
To juz jest obszar bylego zaglebia krasnalowego tudziez innych figur ogrodowych i nawet ktos zalapal sie na dedykacje:
Wrocic z Wrociszowa zdazylem i to mimo ze sporo zabawilem w Kozuchowie. Polecam kazdemu masochiscie - takiej degrengolady trudno juz uraczyc. Wszędy pelno posepnych, brudnych kamienic, mrocznych zaułków, napisow poniemieckich jak rowniez pro-niemieckich..
Do tego az 3 Maluchy spotkalem (wiecej, niz w mojej okolicy przez rok) no i jeszcze niezwykle natezenie sklepow Społem - tu: ekskluzywna drogeria w ekskluzywnym centrum miasta ;)
Wrocilem do domu przed czasem, bo jechalo sie jak rzadko kiedy: Huragan lecial jak huragan ;) a ja dostalem skrzydel na wiesc, ze legendarny ojciec-zalozyciel .Nowoczesnej wraz z Joanna "Maderska" i Joanna "gdzie jest posel Terlecki" Szojring -Wielgus opuszczaja te partie. :D
Dobre zmiany w centrum Borów Dlnśl. /Hrgn/
Sobota, 5 maja 2018
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 112.57 | gruntow(n)e: | 0.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
84,23 km dzis plus 28,34 drobnicy z piatku.
Wyszlo ciekawie, oto np. przy ciekawym samym z siebie opuszczonym dworcu w Świętoszowie...
... otoz przylukała mnie tamze starsza kobieta, jak sie okazalo - poloficjalna (?!) opiekunka tegoz przybytku. Juz niejednego zlodzieja i wandala pogonila z tamze. Mnie nie gonila, a nawet zesmy se pogadali o tymze dworcu (pono jest na sprzedaz!), o wandalach, o PKP i wielu tematach dygresywnych i ogolnych. Dobra godzina zleciala. :0
Kobieta ma klucze i czasami oprowadza rozochoconych MiKoli - ktos od nas reflektuje? :)
Trafic na nia jest nader latwo - mieszka blisko a nadzoruje obiekt kilka razy dziennie od lat - i to tak charytatywnie. :0
Moze cos sie zmieni z tym dworcem..
Poki co zmieniaja sie drogi w okolicach Swietoszowa:
- tu droga na Łozy (koniec swiata, poziom zaawansowany :) )
Odkad remontuja mosty w Swietoszowie jest to jedyna droga publiczna w centralnych Borach. I jeszcze do niedawna byla to szutrowka bez skrawka asfaltu, a jezdzilo nia, oprocz garstki mieszkancow, kilkuset zolnierzy dziennie do jednostki w Swietoszowie plus USArmy z ich ciezkim sprzetem i sprytnymi inaczej kierowcami.
Jezdzily tez i autobusy, z koniecznosci (nawet wciepywalem kiedys zdjecie miedzymiastowca w tumanach kurzu :) ) - jedyna znana mi trasa autobusowa po drodze gruntowej. :)
Ale Antoni dal rady. :p
- a tu juz droga od Swietoszowa na polnoc, az po diecezje lubuska. ;))
Jak widac, bylo dobrze ( dziury sie zdarzaly, ale sporadycznie) - a i tak klada nowa nawierzchnie cala szerokoscia na ladnych paru kilometrach. :0
Tymczasem po lubuskiej stronie...
... dziury, bruki, kostka jak telewizory ;)
Nawiedzilem takze parafie Ławszowa, gdzie dociera tylko slonce i powietrze. ;))
Nie bylem tamze ok. 17 lat, i blad, bo osada jest wrecz zachwycajaca: rozlozona w dolinie, a wrecz w kotlinie Kwisy milo kontrastuje z nudnymi, plaskimi Borami. Wszystko zadbane (w przeciwienstwie do zachodnich krancow Borow), malownicze, gladkie i puste asfalty wijace sie do kazdego przytulnego zakatka, czasem jakis gustowny wrak, do tego tabliczki, jakies rzezby, uje-muje, dzikie weze...
Sielanka. Mors poleca. ;)
Wyszlo ciekawie, oto np. przy ciekawym samym z siebie opuszczonym dworcu w Świętoszowie...
... otoz przylukała mnie tamze starsza kobieta, jak sie okazalo - poloficjalna (?!) opiekunka tegoz przybytku. Juz niejednego zlodzieja i wandala pogonila z tamze. Mnie nie gonila, a nawet zesmy se pogadali o tymze dworcu (pono jest na sprzedaz!), o wandalach, o PKP i wielu tematach dygresywnych i ogolnych. Dobra godzina zleciala. :0
Kobieta ma klucze i czasami oprowadza rozochoconych MiKoli - ktos od nas reflektuje? :)
Trafic na nia jest nader latwo - mieszka blisko a nadzoruje obiekt kilka razy dziennie od lat - i to tak charytatywnie. :0
Moze cos sie zmieni z tym dworcem..
Poki co zmieniaja sie drogi w okolicach Swietoszowa:
- tu droga na Łozy (koniec swiata, poziom zaawansowany :) )
Odkad remontuja mosty w Swietoszowie jest to jedyna droga publiczna w centralnych Borach. I jeszcze do niedawna byla to szutrowka bez skrawka asfaltu, a jezdzilo nia, oprocz garstki mieszkancow, kilkuset zolnierzy dziennie do jednostki w Swietoszowie plus USArmy z ich ciezkim sprzetem i sprytnymi inaczej kierowcami.
Jezdzily tez i autobusy, z koniecznosci (nawet wciepywalem kiedys zdjecie miedzymiastowca w tumanach kurzu :) ) - jedyna znana mi trasa autobusowa po drodze gruntowej. :)
Ale Antoni dal rady. :p
- a tu juz droga od Swietoszowa na polnoc, az po diecezje lubuska. ;))
Jak widac, bylo dobrze ( dziury sie zdarzaly, ale sporadycznie) - a i tak klada nowa nawierzchnie cala szerokoscia na ladnych paru kilometrach. :0
Tymczasem po lubuskiej stronie...
... dziury, bruki, kostka jak telewizory ;)
Nawiedzilem takze parafie Ławszowa, gdzie dociera tylko slonce i powietrze. ;))
Nie bylem tamze ok. 17 lat, i blad, bo osada jest wrecz zachwycajaca: rozlozona w dolinie, a wrecz w kotlinie Kwisy milo kontrastuje z nudnymi, plaskimi Borami. Wszystko zadbane (w przeciwienstwie do zachodnich krancow Borow), malownicze, gladkie i puste asfalty wijace sie do kazdego przytulnego zakatka, czasem jakis gustowny wrak, do tego tabliczki, jakies rzezby, uje-muje, dzikie weze...
Sielanka. Mors poleca. ;)
Powrót ze Szklarskiej przez Jakuszyce ;) /Hrgn/
Niedziela, 22 kwietnia 2018
Kategoria Nielicho, Odkrywczo
kilosy: | 154.24 | gruntow(n)e: | 3.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
To był wyjątkowo (jak na mnie) aktywny dzień: połaziłem po górach, pojeździłem po górach, wróciłem w całości o własnych siłach do Morsownii z licznemi objazdami i jeszcze zdążyłem być na mszy. :)
Wczesnym rankiem wyjechałem z Sz. P. Dolnej na jej przeciwny biegun - Jakuszyce, prawie 400 m wyżej.
Tzn. przewyższeń było o wiele więcej, bo po drodze spenetrowałem mnóstwo malowniczych podjazdów w bajecznych niekiedy wręcz zakątkach Szklarskiej:
/gdzieś na horyzoncie, około tej kapliczki, jest Zakręt Śmierci/
/na końcu świata niespodzianka (za hutą i dzielnicą Huta)/
/kawałek dalej droga typu przepaść :) /
W drodze na Jakuszyce...
/w sumie to nie był zły chłopak. Wystarczyło mu tylko chować dowód przed każdymi wyborami ;)) /
Warto wspomnieć, że Jakuszyce to najzimniejsze miejsce w PL w relacji do swej wysokości (886m) - zimą dobijają do -40 a przymrozki są możliwe nawet w lipcu. :O Jest tam także najniższe stanowisko kosodrzewiny w PL.
Co ciekawe, przed II WŚ była to normalna wieś. Dziś reliktem po niej są 4 domki, z czego chyba tylko jeden stale zamieszkany. Wszystko wskazuje na to, że jest to jedyny dom w PL, który jest obsadzony kosodrzewiną w sposób naturalny. <3
/mieszkałbym!/
Bawiłem w paru miejscach na wysokości ok. 1000 m (w sobotę Wysoki Grzbiet) a w niedzielę Babiniec - i nawet na zacienionych, północnych stokach śniegu już nie było..
/pozostałość po wyciągu narciarskim Babiniec na górze o tej samej nazwie/
/pod szczytem/
/na szczycie - w tle jedyna w Polsce górska kopalnia ("Stanisław", 1070 m) /
/rachityczne, skarłowaciałe drzewo na szczycie szczytu - uwielbiam! <3 /
...choć martwa i wygnieciona trawa pozwalała się domyślać, co tu się jeszcze niedawno działo.
Czułem nosem oraz po kościach (i kłach), że Jakuszyce, choć 100 m niżej, to mnie nie zawiodą - i miałem rację: oto śniegi w upalny dzień! <3<3<3
/tyle było śniegu nagarniętego/
Co ciekawe, mimo połączenia gorącej pogody i wielkiej ilości śniegu nic z tej hałdy nie ciekło..
/tyle było śniegu w stanie naturalnym/
Spójrzcie tylko na tę zmaltretowaną po ciężkiej zimie trawę! <3
... a obok falujące z gorąca powietrze nad DK 3 :>
Jakuszyce to także stolica polskiego narciarstwa biegowego. Dotąd były przaśne kontenery itp. postkomunistyczna infrastruktura, ale czas jest wiekopomny - właśnie Dobra Zmiana rusza z wielką przebudową Polany - za 100 baniek powstanie profesjonalny kompleks narciarski (ubocznie także rowerowy, kijkowy itd.) ponoć z potencjałem na Olimpiadę Zimową. :O
Przed Dobrą Zmianą:
i w trakcie ;p
/"tu na razie jest ściernisko..."/
A jak będzie - to już sobie oblukajcie w internetach. ;p
Aż żałuję, że nie mam doświadczenia ani predyspozycji do obsługi turystów - duży kompleks turystyczny z dala od ludzkich osiedli (kogo oni zatrudnią, jak nawet "na dole" brakuje ludzi?) a to wszystko w oazie zimna - pracowałbym i mieszkałbym...
Aż zaszalałem i kupiłem sobie gotowe żarcie (na szczęście podano wystygnięte :) ) - to białe w naleśniku to bita śmietana, a to białe w tle to (u)bity śnieg <3<3
Na stacji PKP (najwyższa w PL!) w ostatniej chwili odechciało mi się wracać pociągiem i w całości wróciłem na kołach.
Za to trafił się tam nieszczęśnik z MTB, który "w którymś pociągu" zostawił plecak - nie tylko z kasą i dokumentami, ale i z "trawą". Ups... :>
Powrót oczywiście bajeczny, do Piechowic niemal nie schodziłem poniżej 40 km/h i to bez pedałowania.
Później bywało różnie, trafiałem na liczne objazdy, podjazdy i drogi nie do jazdy. A żeby się bardziej dobić, to nawet robiłem własne objazdy objazdów - przez place budów, przez pola - jeno z mapą samochodową. :D Zawsze to jakaś dodatkowa adrenalina. ;)
No i całą drogę jechałem na 'spadywujacym' ciśnieniu a poza zjazdami - całą drogę z ręką trzymającą mocno sprężynujący wihajster od tylnej przerzutki - mimo częstej zmiany pozycji dłoni nabawiłem się kilku odcisków i wielu odrętwień. :)
Plus dobiłem swoją spaleniznę z poprzedniego dnia - w kolejnych dniach miejscami to po dwie warstwy skóry ze mnie schodziły. :)
Wczesnym rankiem wyjechałem z Sz. P. Dolnej na jej przeciwny biegun - Jakuszyce, prawie 400 m wyżej.
Tzn. przewyższeń było o wiele więcej, bo po drodze spenetrowałem mnóstwo malowniczych podjazdów w bajecznych niekiedy wręcz zakątkach Szklarskiej:
/gdzieś na horyzoncie, około tej kapliczki, jest Zakręt Śmierci/
/na końcu świata niespodzianka (za hutą i dzielnicą Huta)/
/kawałek dalej droga typu przepaść :) /
W drodze na Jakuszyce...
/w sumie to nie był zły chłopak. Wystarczyło mu tylko chować dowód przed każdymi wyborami ;)) /
Warto wspomnieć, że Jakuszyce to najzimniejsze miejsce w PL w relacji do swej wysokości (886m) - zimą dobijają do -40 a przymrozki są możliwe nawet w lipcu. :O Jest tam także najniższe stanowisko kosodrzewiny w PL.
Co ciekawe, przed II WŚ była to normalna wieś. Dziś reliktem po niej są 4 domki, z czego chyba tylko jeden stale zamieszkany. Wszystko wskazuje na to, że jest to jedyny dom w PL, który jest obsadzony kosodrzewiną w sposób naturalny. <3
/mieszkałbym!/
Bawiłem w paru miejscach na wysokości ok. 1000 m (w sobotę Wysoki Grzbiet) a w niedzielę Babiniec - i nawet na zacienionych, północnych stokach śniegu już nie było..
/pozostałość po wyciągu narciarskim Babiniec na górze o tej samej nazwie/
/pod szczytem/
/na szczycie - w tle jedyna w Polsce górska kopalnia ("Stanisław", 1070 m) /
/rachityczne, skarłowaciałe drzewo na szczycie szczytu - uwielbiam! <3 /
...choć martwa i wygnieciona trawa pozwalała się domyślać, co tu się jeszcze niedawno działo.
Czułem nosem oraz po kościach (i kłach), że Jakuszyce, choć 100 m niżej, to mnie nie zawiodą - i miałem rację: oto śniegi w upalny dzień! <3<3<3
/tyle było śniegu nagarniętego/
Co ciekawe, mimo połączenia gorącej pogody i wielkiej ilości śniegu nic z tej hałdy nie ciekło..
/tyle było śniegu w stanie naturalnym/
Spójrzcie tylko na tę zmaltretowaną po ciężkiej zimie trawę! <3
... a obok falujące z gorąca powietrze nad DK 3 :>
Jakuszyce to także stolica polskiego narciarstwa biegowego. Dotąd były przaśne kontenery itp. postkomunistyczna infrastruktura, ale czas jest wiekopomny - właśnie Dobra Zmiana rusza z wielką przebudową Polany - za 100 baniek powstanie profesjonalny kompleks narciarski (ubocznie także rowerowy, kijkowy itd.) ponoć z potencjałem na Olimpiadę Zimową. :O
Przed Dobrą Zmianą:
i w trakcie ;p
/"tu na razie jest ściernisko..."/
A jak będzie - to już sobie oblukajcie w internetach. ;p
Aż żałuję, że nie mam doświadczenia ani predyspozycji do obsługi turystów - duży kompleks turystyczny z dala od ludzkich osiedli (kogo oni zatrudnią, jak nawet "na dole" brakuje ludzi?) a to wszystko w oazie zimna - pracowałbym i mieszkałbym...
Aż zaszalałem i kupiłem sobie gotowe żarcie (na szczęście podano wystygnięte :) ) - to białe w naleśniku to bita śmietana, a to białe w tle to (u)bity śnieg <3<3
Na stacji PKP (najwyższa w PL!) w ostatniej chwili odechciało mi się wracać pociągiem i w całości wróciłem na kołach.
Za to trafił się tam nieszczęśnik z MTB, który "w którymś pociągu" zostawił plecak - nie tylko z kasą i dokumentami, ale i z "trawą". Ups... :>
Powrót oczywiście bajeczny, do Piechowic niemal nie schodziłem poniżej 40 km/h i to bez pedałowania.
Później bywało różnie, trafiałem na liczne objazdy, podjazdy i drogi nie do jazdy. A żeby się bardziej dobić, to nawet robiłem własne objazdy objazdów - przez place budów, przez pola - jeno z mapą samochodową. :D Zawsze to jakaś dodatkowa adrenalina. ;)
No i całą drogę jechałem na 'spadywujacym' ciśnieniu a poza zjazdami - całą drogę z ręką trzymającą mocno sprężynujący wihajster od tylnej przerzutki - mimo częstej zmiany pozycji dłoni nabawiłem się kilku odcisków i wielu odrętwień. :)
Plus dobiłem swoją spaleniznę z poprzedniego dnia - w kolejnych dniach miejscami to po dwie warstwy skóry ze mnie schodziły. :)