Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2012
Dystans całkowity: | 631.59 km (w terenie 65.92 km; 10.44%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 53 |
Średnio na aktywność: | 11.92 km |
Więcej statystyk |
Dwustuletnie drogowskazy
Poniedziałek, 24 września 2012
Kategoria Odkrywczo, Nielicho
kilosy: | 19.50 | gruntow(n)e: | 0.50 |
czasokres: | śr. km/h: |
Samo Dobro ;) zmotywowało mnie do wrzucenia paru lokalnych ciekawostek.
Nie umywają się one do Jury, no ale będą się od czasu do czasu pojawiały.
Dziś obskoczyłem parę pobliskich drogowskazów:
a) przy DW 296, koło Starej Koperni:
1.1.

1.2.

2.

b) przysiółek (kolonia) Puszczyków - część wsi Stary Żagań. Od zawsze stało tam 7 domków wśród pól, a w ostatnich paru latach powstało drugie 7...
3.

4.1.

4.2.

i jeszcze poglądowa scenka rodzajowa:
4.0.

W nieodległej Szprotawie istnieje nawet Park Kamiennych Drogowskazów (!)
Ale na taki hurt to ja już jestem za leniwy. ;p
I refleksja, bo inaczej nie potrafię ;) - dlaczego niemcy mieli (i mają) tak wszystko połapane? Nawet większość stodół i obór w mojej okolicy posiada wyryty/napisany rok budowy, nawet znaki drogowe, jak widać, itd., itp.
A u nas? Najczęściej nie wiadomo kto gdzie kiedy co i jak..
Wszystko sobie spokojnie tonie w mrokach historii..
Mam np. zabytkowy rower krajowej produkcji (ZZR Maraton), i NIE MA MOŻLIWOŚCI ustalić, z jakiego jest roku, ani nawet nie wiadomo dokładnie, kiedy takie produkowano!
I tak z bardzo wieloma rzeczami.
Smutne, i to bardzo. Może nie jest to najważniejsza sprawa na świecie, ale nieszanowanie historii to po prostu barbarzyństwo...
Ale i tak nic nie przebije ich II. W.Ś. ! ;p
Nie umywają się one do Jury, no ale będą się od czasu do czasu pojawiały.
Dziś obskoczyłem parę pobliskich drogowskazów:
a) przy DW 296, koło Starej Koperni:
1.1.

Kamienny drogowskaz 1© mors
1.2.

Kamienny drogowskaz 1.2.© mors
2.

Kamienny drogowskaz 2© mors
b) przysiółek (kolonia) Puszczyków - część wsi Stary Żagań. Od zawsze stało tam 7 domków wśród pól, a w ostatnich paru latach powstało drugie 7...
3.

Kamienny drogowskaz w Puszczykowie© mors
4.1.

Kamienny drogowskaz w Puszczykowie 2.1.© mors
4.2.

Kamienny drogowskaz w Puszczykowie 2.2.© mors
i jeszcze poglądowa scenka rodzajowa:
4.0.

Jeden z kamiennych drogowskazów w Puszczykowie© mors
W nieodległej Szprotawie istnieje nawet Park Kamiennych Drogowskazów (!)
Ale na taki hurt to ja już jestem za leniwy. ;p
I refleksja, bo inaczej nie potrafię ;) - dlaczego niemcy mieli (i mają) tak wszystko połapane? Nawet większość stodół i obór w mojej okolicy posiada wyryty/napisany rok budowy, nawet znaki drogowe, jak widać, itd., itp.
A u nas? Najczęściej nie wiadomo kto gdzie kiedy co i jak..
Wszystko sobie spokojnie tonie w mrokach historii..
Mam np. zabytkowy rower krajowej produkcji (ZZR Maraton), i NIE MA MOŻLIWOŚCI ustalić, z jakiego jest roku, ani nawet nie wiadomo dokładnie, kiedy takie produkowano!
I tak z bardzo wieloma rzeczami.
Smutne, i to bardzo. Może nie jest to najważniejsza sprawa na świecie, ale nieszanowanie historii to po prostu barbarzyństwo...
Ale i tak nic nie przebije ich II. W.Ś. ! ;p
Single track własnej roboty i mono
Niedziela, 23 września 2012
Kategoria Mono, Nielicho
kilosy: | 14.42 | gruntow(n)e: | 4.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Byłem tam pół roku temu, wtedy spadłem ze ścieżki na nasypie (pamiętny wpis z tysiącem dygresji w komentarzach ;) ).
Tym razem najpierw odkrzaczyłem badyle (gałęzie, pokrzywy, jeżyny...) oraz usunąłem duzy, ostry tłuczeń i żwir:

Stromizna i wąskość w sam raz na mono. :]

Tak wygląda część oczyszczona o d góry.
A tak część jeszcze z kamieniami, ale już bez krzaków:

Sam wiadukt w dalszym ciągu jest dewastowany :/:/

a tu resztki dawnej świetności:

Na słupkach stoi napisane "1919" - pewnie data. Setnych urodzin raczej żaden nie dożyje.. :/
Jedni patrzą, co by tu zrobić, a inni co by tu zniszczyć...
Poznęcałem się na tym "swoim" singlu ze 10 razy w te i nazad :] a potem objazd rewirami podmiejsko-podleśnymi.
Jakoś nikt dziś nie brechtał ze mnie - czyżby wpływ artykułu w prasie...? :>
I jeszcze taka scenka z błota:

Wyraźnie widać moment utraty przyczepności i poślizgu.
Ogólnie jazda w terenie masakrycznie wyczerpująca - pod koniec miałem dwudziesty stopień zasilania. ;D:D
A kontuzjowana kostka chyba już nigdy nie wydobrzeje. ;]
Tym razem najpierw odkrzaczyłem badyle (gałęzie, pokrzywy, jeżyny...) oraz usunąłem duzy, ostry tłuczeń i żwir:

Oczyszczony zjazd z wiaduktu© mors
Stromizna i wąskość w sam raz na mono. :]

Ścieżka po oczyszczeniu - z góry© mors
Tak wygląda część oczyszczona o d góry.
A tak część jeszcze z kamieniami, ale już bez krzaków:

W tle widać granicę uprzątniętego zjazdu© mors
Sam wiadukt w dalszym ciągu jest dewastowany :/:/

Jedni inwestują, inni dewastują..© mors
a tu resztki dawnej świetności:

..resztki dawnej świetności...© mors
Na słupkach stoi napisane "1919" - pewnie data. Setnych urodzin raczej żaden nie dożyje.. :/
Jedni patrzą, co by tu zrobić, a inni co by tu zniszczyć...
Poznęcałem się na tym "swoim" singlu ze 10 razy w te i nazad :] a potem objazd rewirami podmiejsko-podleśnymi.
Jakoś nikt dziś nie brechtał ze mnie - czyżby wpływ artykułu w prasie...? :>
I jeszcze taka scenka z błota:

Poślizg na mono w błocie© mors
Wyraźnie widać moment utraty przyczepności i poślizgu.
Ogólnie jazda w terenie masakrycznie wyczerpująca - pod koniec miałem dwudziesty stopień zasilania. ;D:D
A kontuzjowana kostka chyba już nigdy nie wydobrzeje. ;]
do kościoła (na 2 kołach - za późno na mono) ;p
Niedziela, 23 września 2012
Kategoria Standardowo
kilosy: | 1.65 | gruntow(n)e: | 0.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Chrupanie na Żyrafie
Sobota, 22 września 2012
Kategoria Mono, Nielicho, Żyrafiątko
kilosy: | 0.03 | gruntow(n)e: | 0.03 |
czasokres: | śr. km/h: |
Wciąż "chrupie" mi korba - kontra na piaście sama się odkręca i nie ma na nią bata...
Po chrupnięciu oczywiście zawsze jest gleba, ale wciąż jakoś nie mogę wylądować na głowę. ;p

Z drabiny łatwiej, ale nie chce mi się codziennie jej wyciągać i chować. ;p
Po chrupnięciu oczywiście zawsze jest gleba, ale wciąż jakoś nie mogę wylądować na głowę. ;p

Wsiadam na rower... ;p© mors
Z drabiny łatwiej, ale nie chce mi się codziennie jej wyciągać i chować. ;p
Tu i tam
Sobota, 22 września 2012
Kategoria Standardowo
kilosy: | 10.00 | gruntow(n)e: | 0.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Na Żyrafie z kontuzjowaną kostką
Piątek, 21 września 2012
Kategoria Nielicho, Mono, Żyrafiątko
kilosy: | 0.15 | gruntow(n)e: | 0.15 |
czasokres: | śr. km/h: |
Kostka moja, nie Żyrafki. ;)
A kontuzjowała się w ramach niedawnej 'trzysetki'... ale nie od jazdy, a od wysiadania z pociągu! :D
Jak w tej reklamie, że 90% wypadków przytrafia się w domu (na filmiku adepci sportów ekstremalnych wracają cali i zdrowi do domu i zamykając drzwi ze ściany spada na jednego z nich wielkie poroże czy coś tam). ;]
Boli przy chodzeniu, boli przy jeździe na duo, ale trudno: dziś musiała być Żyrafka (i zwykłe mono) - to już 5 dni przerwy!!

;p
Ale jakoś się jeździło, czasem spadało, czasem zeskakiwało (czyli też spadało, tyle że z własnej woli ;) ) i nie ma że boli ;) ale jakoś zawsze na nogi! ;p
Nie potrafię podczas lotu wystawiać głowy, tak jak to widzą eksperci na BS, którzy nawet koło takiego roweru nie stali. ;p;p
Próbowałem też jazd pod górkę - zaskakująco cięzko - nie technicznie, tylko dosłownie, męcząco.
Druga prawda, że mnóstwo "pary w gwizdek" idzie w utrzymywanie równowagi oraz... w stres. ;]
Ale jeszcze to było mało - ćwiczyłem zawracanie. Otóż jest nawet łatwiej jak na zwykłym (!) - średnica zawracania rzędu 1-1,5m, bez żadnej gleby.
Jeszcze chcialbym pojeździć do tyłu :) ale samoodkręcająca się kontra na zębatce na piaście to wyklucza. :/
A kostka się kapkę doprawiła. Teraz lepiej smakuje. ;)
A kontuzjowała się w ramach niedawnej 'trzysetki'... ale nie od jazdy, a od wysiadania z pociągu! :D
Jak w tej reklamie, że 90% wypadków przytrafia się w domu (na filmiku adepci sportów ekstremalnych wracają cali i zdrowi do domu i zamykając drzwi ze ściany spada na jednego z nich wielkie poroże czy coś tam). ;]
Boli przy chodzeniu, boli przy jeździe na duo, ale trudno: dziś musiała być Żyrafka (i zwykłe mono) - to już 5 dni przerwy!!

Widok dziurawego betonu nie nastraja zbyt optymistycznie..© mors
;p
Ale jakoś się jeździło, czasem spadało, czasem zeskakiwało (czyli też spadało, tyle że z własnej woli ;) ) i nie ma że boli ;) ale jakoś zawsze na nogi! ;p
Nie potrafię podczas lotu wystawiać głowy, tak jak to widzą eksperci na BS, którzy nawet koło takiego roweru nie stali. ;p;p
Próbowałem też jazd pod górkę - zaskakująco cięzko - nie technicznie, tylko dosłownie, męcząco.
Druga prawda, że mnóstwo "pary w gwizdek" idzie w utrzymywanie równowagi oraz... w stres. ;]
Ale jeszcze to było mało - ćwiczyłem zawracanie. Otóż jest nawet łatwiej jak na zwykłym (!) - średnica zawracania rzędu 1-1,5m, bez żadnej gleby.
Jeszcze chcialbym pojeździć do tyłu :) ale samoodkręcająca się kontra na zębatce na piaście to wyklucza. :/
A kostka się kapkę doprawiła. Teraz lepiej smakuje. ;)
Monocykl doganiający Tico ;]
Piątek, 21 września 2012
Kategoria Nielicho, Mono
kilosy: | 1.74 | gruntow(n)e: | 1.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Wioskę mam rozkopaną totalnie (kanalizę robią), więc droga jest zryta jak radziecki poligon.
Blachosmrody przynajmniej powoli jeżdżą, a niektórzy emeryci to już całkiem - od czasu do czasu jakiegoś wyprzedzam (na góralu).
Tym razem zauważyłem, że jadąc na mono doganiam Deu Tico! :)
Ja leciałem te 10-12km/h (po rozkopach), a on minimalnie mniej.
Nie wyprzedziłem go wyłącznie dlatego, że było ciemno, a ja bez świateł, no i jeszcze te wyboje - troszkę za duże ryzyko. ;]
Muszę się przyczaić za dnia. ;)
Poza tym dziś wszystkiego po trochu, m.in. wahadełko na zjeździe/podjeździe stromym w miarę.
Blachosmrody przynajmniej powoli jeżdżą, a niektórzy emeryci to już całkiem - od czasu do czasu jakiegoś wyprzedzam (na góralu).
Tym razem zauważyłem, że jadąc na mono doganiam Deu Tico! :)
Ja leciałem te 10-12km/h (po rozkopach), a on minimalnie mniej.
Nie wyprzedziłem go wyłącznie dlatego, że było ciemno, a ja bez świateł, no i jeszcze te wyboje - troszkę za duże ryzyko. ;]
Muszę się przyczaić za dnia. ;)
Poza tym dziś wszystkiego po trochu, m.in. wahadełko na zjeździe/podjeździe stromym w miarę.
raczej sam spam
Piątek, 21 września 2012
Kategoria Standardowo
kilosy: | 8.00 | gruntow(n)e: | 0.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
raczej sam spam
Czwartek, 20 września 2012
Kategoria Standardowo
kilosy: | 13.00 | gruntow(n)e: | 0.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Taka tam życiówka
Wtorek, 18 września 2012
Kategoria Nielicho
kilosy: | 335.67 | gruntow(n)e: | 0.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
309,22km zajęło mi 24h i 52 min. :D plus jeszcze powrót z pociągu do domu (26,45 km - mam rozterki, czy to sumować, tym bardziej, że w pociągu zdrzemłem się jakieś pół godzinki..).
No ale przynajmniej się nie zamęczyłem, za wyjątkiem całonocnej walki z atakami senności... Ale po takiej nocy jakoś czułem się wyspany (!) - jak można się wyspać podczas jazdy? Fakt, że tętno utrzymywałem spoczynkowe ;) ale i tak niepojęte to dla mnie..
Mimo planu prymitywnego "trzepania kilometrów" oczywiście jak zawsze nie obeszło się bez turystyki (foty jutro).
Trasa miała wieźć przez Wrocław, Częstochowę do Dąbrowy Górn., albowiem są tam niesamowite BikeStatowicze. :)
Jednakże wiatr chciał inaczej i wywiał mnie na północny-wschód, do Wielkopolski a nawet do tzw. "kuj-pom"-u). Ostateczna meta w INOwrocławiu do którego skądinąd mam pewien sentyment ;).
Wiatr pomagał dopiero drugiego dnia, a pierwszego oraz w nocy, zupełnie wbrew prognozom, wiał z kierunków zmiennych i ogólnie siał zamęt. ;)
A pozornie łatwa, bo płaska Wielkopolska też potrafi zaskoczyć, zwłaszcza na pograniczu z lubuskim i z kuj-pom-em.
Na pewno jednak główną przyczyna tak "ekstremalnej" średniej było roztrenowanie od ostatniego roku (na rzecz mono).
Ponadto rower: jeśli (pseudo)kolarka jedzie z lekkiej górki i z lekkim wiatrem i nadal wyraźnie zwalnia, to chyba coś jest nie tak..
Może nazwa 'Huragan' oznacza, że do jazdy wymagany jest huragan (w plecy) ? ;)
PS. inspiracją była Kosma100 i Jej pomysł trzaśnięcia trójki z przodu na swoje 30 urodziny. ;p które to pod Poznaniem mi się trafiły, w niejakiej Łęczycy. ;]
Ale nadal nie obchodzę! ;p
/////////////////////////////////////////////////////////////////////////
No dobre, kończę opis i wrzucam foty... po 15 miesiącach :D
Na zachętę coś dla oka, choć ze środka (chronologia zdjęć niejednemu już zepsuła wpis ;) ):

Już za Kożuchowem (po 30 km - wstyd przyznać) wjeżdżam w nieznane:

Później New Salt City ;)) - miasto, które 10 lat temu sięgnęło dna... i w parę lat awansowało do lubuskiej czołówki przedsiębiorczości (fenomen wręcz).
Głównie dzięki powstaniu prężnej strefy przemysłowej, chociaż drobna działalność też wybuchnęła:

Tamże trafiam na pierwszy w życiu sygnalizator świetlny dla rowerów ;p i pierwszą idealnie gładką ddr:

Inny świat, mimo że jeszcze w lubuskim. ;)
Chociaż w centrum kicha - ddr wąskie, nierówne, na siłę wtłoczone w chodniki i kwietniki, czasem z nawet 40 cm krawężnikami...
Jadąc przepisowo straciłem mnóstwo czasu (ale to tylko w centrum).
Na pograniczu lubusko - wielkopolskim, we wsi Lubięcin stoją aż 3 zabytkowe wiatraki ;p



Nigdy nie widziałem takiego nagromadzenia na małym obszarze.
O, a tak byłem wyekwipowany (w dzień bodajże 23* w cieniu, w słońcu pewnie koło 30, a w nocy 8-9, co na dłuższą metę jednak wymaga długich rękawków... ;p ):

Do samego końca wahałem się, czy brać wiatrówkę i długie spodnie, ale jednak amplituda dobowa była zabójcza, a i znużenie nocne nie dodaje energii).
Ostatnie zdjęcie w słońcu pierwszego dnia...

Droga powiatowa Nowa Sól - Wolsztyn jest strasznie dzika jak na łącznik 2 województw, przez bodaj 50 km jest kilka wsi i jeden leśny bar, wyjątkowy z resztą...
Otóż skromne "szopy" i obejście, wszystko stare (bynajmniej nie retro), a w jadłospisie - 2 (DWIE) opcje (!): żurek i żurek z kiełbasą (:O)
Ponadto można se kupić bułkę, chleb i oranżadę. I TO WSZYSTKO :OOO
A sprzedawczyni, mimo że nic nie kupiłem, zagadałaby mnie na śmierć ;p co też pozwala się domyślać, jaki tam jest ruch. ;)
I nijak nie mogła przyjąć do wiadomości, że można jechać całą dobę rowerem bez spania. ;p
Koło Obry (miejscowości, nie rzeki) wjeżdżam na pierwszą w życiu asfaltową ddr (równoległej do drogi powiatowej) ;p mrok zapada, dzień roboczy, okolica odludna, a tam pełno ludu (biegusy, rolkarze, rowerzyści) - u mnie nie do pomyślenia...
Ciemności się robią, trochę cykor przed ogromem (jak na mnie) wyzwania zaczął się potęgować, więc próbuję nawiązać łączność z "nagraną" osobą z BS.
Co prawda nie jechałem jednak przez jej miejscowość (ze względu na wiatr, a raczej jego prognozy), ale zgodnie z umową dzwonię wieczorem (by odwołać "rezerwację" no i trochę pogadać ;p ). A tu cisza.
Później, już po powrocie dowiaduję się, że nie odbierała, "bo zapomniała zapisać mojego numeru, a obcych nie odbiera"...
Skądinąd, jak później zauważyłem na BS, wystawiła w ten i inne sposoby jeszcze kilka innych osób, czasem dużo drastyczniej...
A na przeciwnym "biegunie" ;) i dla kontrastu - bikestatsowa Skowronek (nie po gramatycznemu wyszło ;) ) - która znając mnie tylko wirtualnie a i to niewiele, zorganizowała pełen wyszynk i komitet powitalny, mimo że w godzinach pracy, nie mając ku temu za bardzo okoliczności... *-*
Wiatr chciał jednak inaczej, szkoda bardzo (i przy okazji wielkie podziękowania dla S. :) )....
Zabójczy kontrast 2 postaw, podejść do własnego słowa, honoru no i strudzonego wędrowca też. ;)
W Wolsztynie, tym od parowozów, zaraz po nastaniu ciemności temp. spadła tak gwałtownie, że aż nie zdążyłem się ubrać :) (musiałem na mieście, między garażami). :)
A później "niekończąca się noc" i walka z coraz większą sennością...
Droga na Poznań rewelacyjna - nie dość, że dobra ddr odseparowana rowem od ruchliwej przelotówki, to jeszcze na większości długości z własnym oświetleniem - czynnym w środku nocy, poza sezonem i to w dzień roboczy. :D
Warunki niby idealne, na oko ciągle delikatnie z górki, a prędkość i powieki opadają i opadają...
W pustym Poznaniu fajnie się jechało po głównych skrzyżowaniach bez samochodów, nawet chwilę odżyłem i ścigałem się z nocnym autobusem miejskim... i parę minut później padłem. ;p
W drugiej połowie nocy to już była parodia jazdy, spanie "na Cyklopa", straszne zamulanie (12 a nawet 10 km/h) i każden przystanek mój, a i to nad ranem okazywały się za daleko od siebie. ;p
Kiepsko to wyglądało, ale nie odpuszczałem i wraz z nastawaniem kolejnego, słonecznego dnia jednak powoli odżywałem, w pewnym sensie wyspany...
Zaczęły się też foty...


Tamże dopadł mnie kot (i nie odpuszczał dobre 10 minut), to se przynajmniej zagrzałem ręce. ;)

O Gnieźnie myślałem od zawsze, więc z radością nawiedziłem jakże historyczne centrum. Nieduże miasto z olbrzymią historią - bardzo odpowiada mi kameralny charakter jego centrum, zupełnie inna rozmowa niż przeludniony i przereklamowany Kraków czy inna Wa-wa. ;p






Polanie (i Polanki ;) ) szli do szkół i prac (a nierzadko jechali rowerami) a ja sobie odpoczywałem, napawając się duchem historii. ;p nawet zafundowałem sobie ciacho w restauracji na deptaku (takie fanaberie, nie podejrzewałem siebie o to, że kiedyś to zrobię ;p ).
Bardzo odżyłem, aż chciałem tam zostać ;) ale po wyjeździe pojawił się kolejny motywator - długo wyczekiwany wiatr, centralnie w plecy. :)
Średnio 25-30 km/h mając ok. 250 km / 20 godz. nalatane to jak dla mnie (i Huragana) abstrakcja. ;p
Ponadto po drodze telefoniczna relacja oczekującej (-emu?) Skowronkowi połączona z miłą rozmową, z której jakoś się zrobiło 11 minut. ;p
Jazda jak marzenie, aż szkoda było stawać na foty...




Nareszcie Inowrocław (297 km na budziku)... jedyna miejscowość, z której zapamiętałem czas odjazdu pociągu, więc w razie nie osiągnięcia byłoby kiepsko). Udało się osiągnąć z 30 minutowym zapasem czasu, więc wyluzowany sobie szukam dworca... szukam... dalej szukam...

aż wyjechałem za miasto. ;]
Wtedy dopiero zapytałem o drogę ( i to 3 ludzi, bo kiepsko nawigowali ;p ) - co się wiązało z PILNYM powrotem POD WIATR, mając 305 na budziku o_O
Było ciężko, zwłaszcza że nie piłem nic od kilku godzin, a tu jeszcze przypiekać zaczęło...
Zdążyłem na MINUTĘ przed odjazdem. :)

Zamulałem, przysypiałem, zamulałem... w końcu desant w Green Mountain ;) (45km od domu) i po chwili jazdy zrozumiałem, że na dziś mi wystarczy. ;p
Wyczekałem (zamulając) na pociąg do Nowogrodu Bobrzańskiego, gdzie na pustej stacyjce czekał na mnie kot. ;)
Do chaty 25km a mnie już po 3 czy 4 odcinało... ;]
Wracałem chyba ze 2 godziny, juz dawno po ciemachu, a po drodze miałem jeszcze trudną rozmowę SMS-ową (z Anglią - jakby ich nie stać na zadzwonienie ;p;p ), choć ledwo już składałem myśli (po polsku)...
Ale koniec końców szczęśliwie dojechałem. ;p
Życiówka jak życiówka ;) ludzie czaskają po 2-3 razy tyle i to w lepszym zdrowiu ze zdecydowanie lepszymi średnimi... o_O ale wpis uzupełniłem wyłącznie ze względu na nadobną Darię, co mi raz na pół roku wypominała. ;)
Dziękuję za uwagę. ;)
No ale przynajmniej się nie zamęczyłem, za wyjątkiem całonocnej walki z atakami senności... Ale po takiej nocy jakoś czułem się wyspany (!) - jak można się wyspać podczas jazdy? Fakt, że tętno utrzymywałem spoczynkowe ;) ale i tak niepojęte to dla mnie..
Mimo planu prymitywnego "trzepania kilometrów" oczywiście jak zawsze nie obeszło się bez turystyki (foty jutro).
Trasa miała wieźć przez Wrocław, Częstochowę do Dąbrowy Górn., albowiem są tam niesamowite BikeStatowicze. :)
Jednakże wiatr chciał inaczej i wywiał mnie na północny-wschód, do Wielkopolski a nawet do tzw. "kuj-pom"-u). Ostateczna meta w INOwrocławiu do którego skądinąd mam pewien sentyment ;).
Wiatr pomagał dopiero drugiego dnia, a pierwszego oraz w nocy, zupełnie wbrew prognozom, wiał z kierunków zmiennych i ogólnie siał zamęt. ;)
A pozornie łatwa, bo płaska Wielkopolska też potrafi zaskoczyć, zwłaszcza na pograniczu z lubuskim i z kuj-pom-em.
Na pewno jednak główną przyczyna tak "ekstremalnej" średniej było roztrenowanie od ostatniego roku (na rzecz mono).
Ponadto rower: jeśli (pseudo)kolarka jedzie z lekkiej górki i z lekkim wiatrem i nadal wyraźnie zwalnia, to chyba coś jest nie tak..
Może nazwa 'Huragan' oznacza, że do jazdy wymagany jest huragan (w plecy) ? ;)
PS. inspiracją była Kosma100 i Jej pomysł trzaśnięcia trójki z przodu na swoje 30 urodziny. ;p które to pod Poznaniem mi się trafiły, w niejakiej Łęczycy. ;]
Ale nadal nie obchodzę! ;p
/////////////////////////////////////////////////////////////////////////
No dobre, kończę opis i wrzucam foty... po 15 miesiącach :D
Na zachętę coś dla oka, choć ze środka (chronologia zdjęć niejednemu już zepsuła wpis ;) ):

Stroma, zabytkowa uliczka w Gnieźnie, Pani idąca rano do pracy i jej spotkanie z kotem. ;) Takie niby nic a cieszy ;)© mors
Już za Kożuchowem (po 30 km - wstyd przyznać) wjeżdżam w nieznane:

Wyjazd z Kożuchowa i wjazd w Nieznane© mors
Później New Salt City ;)) - miasto, które 10 lat temu sięgnęło dna... i w parę lat awansowało do lubuskiej czołówki przedsiębiorczości (fenomen wręcz).
Głównie dzięki powstaniu prężnej strefy przemysłowej, chociaż drobna działalność też wybuchnęła:

W zagłębiu figur ogrodowych (okolice Nowej Soli)© mors
Tamże trafiam na pierwszy w życiu sygnalizator świetlny dla rowerów ;p i pierwszą idealnie gładką ddr:

Idealnie gładka ścieżka rowerowa w Nowej soli (pierwsza moja taka w życiu)© mors
Inny świat, mimo że jeszcze w lubuskim. ;)
Chociaż w centrum kicha - ddr wąskie, nierówne, na siłę wtłoczone w chodniki i kwietniki, czasem z nawet 40 cm krawężnikami...
Jadąc przepisowo straciłem mnóstwo czasu (ale to tylko w centrum).
Na pograniczu lubusko - wielkopolskim, we wsi Lubięcin stoją aż 3 zabytkowe wiatraki ;p

Lubięcin, wiatrak 1© mors

Lubięcin, wiatrak 2© mors

Lubięcin, wiatrak 3© mors
Nigdy nie widziałem takiego nagromadzenia na małym obszarze.
O, a tak byłem wyekwipowany (w dzień bodajże 23* w cieniu, w słońcu pewnie koło 30, a w nocy 8-9, co na dłuższą metę jednak wymaga długich rękawków... ;p ):

Romet Huragan wyprawowy ;) cały mój dobytek na zimną noc i 25 godz. jazdy ;p© mors
Do samego końca wahałem się, czy brać wiatrówkę i długie spodnie, ale jednak amplituda dobowa była zabójcza, a i znużenie nocne nie dodaje energii).
Ostatnie zdjęcie w słońcu pierwszego dnia...

Gdzieś we wschodniej Wielkopolsce ;p nie pamiętam gdzie, ale wiem, że ładnie ;p© mors
Droga powiatowa Nowa Sól - Wolsztyn jest strasznie dzika jak na łącznik 2 województw, przez bodaj 50 km jest kilka wsi i jeden leśny bar, wyjątkowy z resztą...
Otóż skromne "szopy" i obejście, wszystko stare (bynajmniej nie retro), a w jadłospisie - 2 (DWIE) opcje (!): żurek i żurek z kiełbasą (:O)
Ponadto można se kupić bułkę, chleb i oranżadę. I TO WSZYSTKO :OOO
A sprzedawczyni, mimo że nic nie kupiłem, zagadałaby mnie na śmierć ;p co też pozwala się domyślać, jaki tam jest ruch. ;)
I nijak nie mogła przyjąć do wiadomości, że można jechać całą dobę rowerem bez spania. ;p
Koło Obry (miejscowości, nie rzeki) wjeżdżam na pierwszą w życiu asfaltową ddr (równoległej do drogi powiatowej) ;p mrok zapada, dzień roboczy, okolica odludna, a tam pełno ludu (biegusy, rolkarze, rowerzyści) - u mnie nie do pomyślenia...
Ciemności się robią, trochę cykor przed ogromem (jak na mnie) wyzwania zaczął się potęgować, więc próbuję nawiązać łączność z "nagraną" osobą z BS.
Co prawda nie jechałem jednak przez jej miejscowość (ze względu na wiatr, a raczej jego prognozy), ale zgodnie z umową dzwonię wieczorem (by odwołać "rezerwację" no i trochę pogadać ;p ). A tu cisza.
Później, już po powrocie dowiaduję się, że nie odbierała, "bo zapomniała zapisać mojego numeru, a obcych nie odbiera"...
Skądinąd, jak później zauważyłem na BS, wystawiła w ten i inne sposoby jeszcze kilka innych osób, czasem dużo drastyczniej...
A na przeciwnym "biegunie" ;) i dla kontrastu - bikestatsowa Skowronek (nie po gramatycznemu wyszło ;) ) - która znając mnie tylko wirtualnie a i to niewiele, zorganizowała pełen wyszynk i komitet powitalny, mimo że w godzinach pracy, nie mając ku temu za bardzo okoliczności... *-*
Wiatr chciał jednak inaczej, szkoda bardzo (i przy okazji wielkie podziękowania dla S. :) )....
Zabójczy kontrast 2 postaw, podejść do własnego słowa, honoru no i strudzonego wędrowca też. ;)
W Wolsztynie, tym od parowozów, zaraz po nastaniu ciemności temp. spadła tak gwałtownie, że aż nie zdążyłem się ubrać :) (musiałem na mieście, między garażami). :)
A później "niekończąca się noc" i walka z coraz większą sennością...
Droga na Poznań rewelacyjna - nie dość, że dobra ddr odseparowana rowem od ruchliwej przelotówki, to jeszcze na większości długości z własnym oświetleniem - czynnym w środku nocy, poza sezonem i to w dzień roboczy. :D
Warunki niby idealne, na oko ciągle delikatnie z górki, a prędkość i powieki opadają i opadają...
W pustym Poznaniu fajnie się jechało po głównych skrzyżowaniach bez samochodów, nawet chwilę odżyłem i ścigałem się z nocnym autobusem miejskim... i parę minut później padłem. ;p
W drugiej połowie nocy to już była parodia jazdy, spanie "na Cyklopa", straszne zamulanie (12 a nawet 10 km/h) i każden przystanek mój, a i to nad ranem okazywały się za daleko od siebie. ;p
Kiepsko to wyglądało, ale nie odpuszczałem i wraz z nastawaniem kolejnego, słonecznego dnia jednak powoli odżywałem, w pewnym sensie wyspany...
Zaczęły się też foty...

Ursus C-45. To były czasy© mors

Ursus C-45 - to się nazywa sztywniak!© mors
Tamże dopadł mnie kot (i nie odpuszczał dobre 10 minut), to se przynajmniej zagrzałem ręce. ;)

Pod Gnieznem też budują krzywe mosty ;)© mors
O Gnieźnie myślałem od zawsze, więc z radością nawiedziłem jakże historyczne centrum. Nieduże miasto z olbrzymią historią - bardzo odpowiada mi kameralny charakter jego centrum, zupełnie inna rozmowa niż przeludniony i przereklamowany Kraków czy inna Wa-wa. ;p

Huragan w centrum stołecznego Gniezna ;p© mors

Takie elewacje to tylko w Gnieźnie :)© mors

Gniezno - Huragan na audiencji u Chrobrego ;p© mors

Gniezno ;p© mors

Gniezno. Fajne buty ;))© mors

Gniezno. ;p© mors
Polanie (i Polanki ;) ) szli do szkół i prac (a nierzadko jechali rowerami) a ja sobie odpoczywałem, napawając się duchem historii. ;p nawet zafundowałem sobie ciacho w restauracji na deptaku (takie fanaberie, nie podejrzewałem siebie o to, że kiedyś to zrobię ;p ).
Bardzo odżyłem, aż chciałem tam zostać ;) ale po wyjeździe pojawił się kolejny motywator - długo wyczekiwany wiatr, centralnie w plecy. :)
Średnio 25-30 km/h mając ok. 250 km / 20 godz. nalatane to jak dla mnie (i Huragana) abstrakcja. ;p
Ponadto po drodze telefoniczna relacja oczekującej (-emu?) Skowronkowi połączona z miłą rozmową, z której jakoś się zrobiło 11 minut. ;p
Jazda jak marzenie, aż szkoda było stawać na foty...

Ursus C-451 (wypasiony, bo na gumach)© mors

Pomnik zbudowany dla zbudowanej drogi. Dla mnie zupełna nowość ;)© mors

Cóż za precyzja! Niespotykana w tej branży ;)© mors

Nie brakowało dziwnych nazw miejscowości© mors
Nareszcie Inowrocław (297 km na budziku)... jedyna miejscowość, z której zapamiętałem czas odjazdu pociągu, więc w razie nie osiągnięcia byłoby kiepsko). Udało się osiągnąć z 30 minutowym zapasem czasu, więc wyluzowany sobie szukam dworca... szukam... dalej szukam...

Inowrocław zdobyty... tylko na jedno zdjęcie miałem czas, a i to jeszcze w trakcie jazdy© mors
aż wyjechałem za miasto. ;]
Wtedy dopiero zapytałem o drogę ( i to 3 ludzi, bo kiepsko nawigowali ;p ) - co się wiązało z PILNYM powrotem POD WIATR, mając 305 na budziku o_O
Było ciężko, zwłaszcza że nie piłem nic od kilku godzin, a tu jeszcze przypiekać zaczęło...
Zdążyłem na MINUTĘ przed odjazdem. :)

Jadąc pociągiem... a gimnazjusze sobie siedzieli na siedzeniach... ja niby też, ale po 25 godz. jazdy ;p© mors
Zamulałem, przysypiałem, zamulałem... w końcu desant w Green Mountain ;) (45km od domu) i po chwili jazdy zrozumiałem, że na dziś mi wystarczy. ;p
Wyczekałem (zamulając) na pociąg do Nowogrodu Bobrzańskiego, gdzie na pustej stacyjce czekał na mnie kot. ;)
Do chaty 25km a mnie już po 3 czy 4 odcinało... ;]
Wracałem chyba ze 2 godziny, juz dawno po ciemachu, a po drodze miałem jeszcze trudną rozmowę SMS-ową (z Anglią - jakby ich nie stać na zadzwonienie ;p;p ), choć ledwo już składałem myśli (po polsku)...
Ale koniec końców szczęśliwie dojechałem. ;p
Życiówka jak życiówka ;) ludzie czaskają po 2-3 razy tyle i to w lepszym zdrowiu ze zdecydowanie lepszymi średnimi... o_O ale wpis uzupełniłem wyłącznie ze względu na nadobną Darię, co mi raz na pół roku wypominała. ;)
Dziękuję za uwagę. ;)