Balans przez duże B (miejskie mono w deszczu i błocie)
Niedziela, 11 listopada 2012
Kategoria Mono, Nielicho
kilosy: | 2.67 | gruntow(n)e: | 2.60 |
czasokres: | śr. km/h: |
Latem było zbyt łatwo, błota mało, a jak już, to płytkie, szybko schnące..
Z dzisiejszej trasy 90% było w błocie, no i cały czas w deszczu, dzięki czemu rzucało niemal bez przerwy. I to już można nazwać balansem, bo po twardym i suchym to raczej tylko koordynacja ruchowa.
A teraz? rower może upaść w nieskończoną ilość kierunków, jak zawsze, ale jednocześnie koło ślizga się w tyluż kierunkach.
Tak więc liczba kombinacji to nieskończoność do kwadratu. :]:]
Plus znaczna nieprzewidywalność zdarzeń.
Były odcinki, że po 2 metry jechałem poślizgiem wzdłużnym (na zrywie) i zygzakowatym poprzecznym jednocześnie. :))
Rower glebnął (sic!) chyba ze 6 razy, mi zaś uszło na sucho (non stop pełnia koncentracji i przygotowania na lądowanie).
Znalazłem malowniczą (jak na listopad) łąkę na wzgórzu, ze szlakiem przetartym gąsienicami (koparkowymi, nie że robalami).
Zjeżdżanie to sama przyjemność, wąska, miejska opona wżyna się w błoto, dzięki czemu nie zarzuca na boki a to hamuje na tyle mocno, że nie trzeba ani hamować, ani przyspieszać.
Nie liczyłem natomiast, że wjadę pod taką górkę, ale jednak wjechałem. ;]
Praktycznie cały czas koło częściowo ślizgające się w miejscu (doskonale utrudnia to balans), dzięki czemu na końcu (może 80m) plułem płucami. ;)
Później pojeździłem trochę po polach wzdłuż krajowej "12stki", celem niszczenia systemu. ;)
W drodze powrotnej, w szczerym polu, mijało mnie dwóch meneli.
Pierwszy:
- a nie lepiej po drodze?
/menel nie menel, ale niezwykłem obrażać dużo starszych od siebie. A ten się prosił. ;) /
Drugi:
- no, nieźle se radzisz..
/nieźle, czyli widywał pewnie lepszych monocyklistów. ;) Nie ma to jak opinie "ekspertów". ;) /
Cała trasa zajęła mi 28:50 ;] a po powrocie byłem tak zaorany, że padłem i zasnąłem. ;];]
Ogólnie wycieczka wpisywała się duchowo w dzisiejsze święto, albowiem była martyrologia i walka o każdą piędź ziemi. ;]
Z dzisiejszej trasy 90% było w błocie, no i cały czas w deszczu, dzięki czemu rzucało niemal bez przerwy. I to już można nazwać balansem, bo po twardym i suchym to raczej tylko koordynacja ruchowa.
A teraz? rower może upaść w nieskończoną ilość kierunków, jak zawsze, ale jednocześnie koło ślizga się w tyluż kierunkach.
Tak więc liczba kombinacji to nieskończoność do kwadratu. :]:]
Plus znaczna nieprzewidywalność zdarzeń.
Były odcinki, że po 2 metry jechałem poślizgiem wzdłużnym (na zrywie) i zygzakowatym poprzecznym jednocześnie. :))
Rower glebnął (sic!) chyba ze 6 razy, mi zaś uszło na sucho (non stop pełnia koncentracji i przygotowania na lądowanie).
Znalazłem malowniczą (jak na listopad) łąkę na wzgórzu, ze szlakiem przetartym gąsienicami (koparkowymi, nie że robalami).
Zjeżdżanie to sama przyjemność, wąska, miejska opona wżyna się w błoto, dzięki czemu nie zarzuca na boki a to hamuje na tyle mocno, że nie trzeba ani hamować, ani przyspieszać.
Nie liczyłem natomiast, że wjadę pod taką górkę, ale jednak wjechałem. ;]
Praktycznie cały czas koło częściowo ślizgające się w miejscu (doskonale utrudnia to balans), dzięki czemu na końcu (może 80m) plułem płucami. ;)
Później pojeździłem trochę po polach wzdłuż krajowej "12stki", celem niszczenia systemu. ;)
W drodze powrotnej, w szczerym polu, mijało mnie dwóch meneli.
Pierwszy:
- a nie lepiej po drodze?
/menel nie menel, ale niezwykłem obrażać dużo starszych od siebie. A ten się prosił. ;) /
Drugi:
- no, nieźle se radzisz..
/nieźle, czyli widywał pewnie lepszych monocyklistów. ;) Nie ma to jak opinie "ekspertów". ;) /
Cała trasa zajęła mi 28:50 ;] a po powrocie byłem tak zaorany, że padłem i zasnąłem. ;];]
Ogólnie wycieczka wpisywała się duchowo w dzisiejsze święto, albowiem była martyrologia i walka o każdą piędź ziemi. ;]
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!