NAJTRUDNIEJSZY PODJAZD PO NAJTRUDNIEJSZYM PODJEŹDZIE, czyli Przełęcz Karkonoska na monocyklu (cz. 1)
Piątek, 19 lipca 2013
Kategoria Mono, Karkonosze i mono, Nielicho
kilosy: | 15.00 | gruntow(n)e: | 0.00 |
czasokres: | śr. km/h: |
Okazuje się, że wycieczka życia może mieć... 15 kilometrów.
Treść i forma są adekwatne do wydarzeń, więc z góry ostrzegam wrażliwych na przechwałki. ;p
To nie miało prawa się udać... ale się udało!
Monocykl w schronisku Odrodzenie i radość z realizacji "niewykonalnej" misji :) © mors
.
Ortodoks - masochista
BEZ KIEROWNICY (do skręcania i "rwania")
BEZ TRZYMANIA ZA SIODŁO (do stabilizacji i "rwania")
BEZ TRAWERSOWANIA (zygzakowania)
BEZ PRZERZUTEK (i łańcucha ;) )
BEZ HAMULCA RĘCZNEGO (tylko ostre koło, żadnych ułatwień, czysta forma)
BEZ STROJU PRO (chyba, że policzymy monocyklowy t-shirt ;) )
BEZ BUTÓW SPD (jak zawsze "adidasy" za 39pln :) )
BEZ DOSTATECZNEJ KONDYCJI (jazda głównie siłą woli, nie ma, że boli...)
BEZ 1 KOŁA (ekstremalnie stromo i to jeszcze po niezliczonych muldach!)
Podjazd wśród podjazdów
Legenda polskich podjazdów ( lektura obowiązkowa ;) ):
- najwyższy n.p.m. (pomijając nielegalne, przynajmniej dla bicyklistów ;) Morskie Oko);
- najtrudniejszy (ekstremalne nachylenie, znaczna długość i do tego fatalna nawierzchnia!);
- najwyższe przewyższenie (aczkolwiek ja akurat nie startowałem z samego dołu ;p).
Sporo odcinków ponad 20%, najlepszy 27%, chwilowo do 30%... Tak dla porównania: na serpentynach zazwyczaj jest +/- 10%, na legendarnym (przereklamowanym...) Orlinku w Karpaczu - 15%, zaś legenda warszawskich "podjazdów" (Agrykola) ma maks. 7%... w dodatku mają dobre nawierzchnie no i tak jakby są "nieco" krótsze...
Jadąc na Karkonoską miałem już "na sumieniu" Gubałówkę (z dwóch stron), Przeł. Okraj, MORSkie Oko tudzież sporo podjazdów bezimiennych, niedługich, acz częstokroć nawet bardziej od nich drastycznych. Oczywiście wszystko to na monocyklu. :)
Otóż wszystko to razem wzięte, to było nic (sic!).
Myślałem, że nie uda się wjechać a jeśli nawet, to będzie to potwornie trudne. Udało się... ale było o wiele gorzej niż myślałem.
Powstali z kolan
Start z przystanku Przesieka-Sklep, ok. 525m npm.
Uroki Przesieki i optymalne nachylenie drogi ułatwiają wybudzenie się:
Gospodaa pod (olbrzymimi) Lipami w Przesiece © mors
Przesieka. Kościół wewnątrz serpentyny - rewelacja! :D © mors
Przy ostatnim sklepie pierwszy dziś posiłek (bułka i batonik) i zakupy na najbliższe parę godzin, tzn... druga bułka i litr smolistego napoju wiodącego producenta. ;) Prowiant, z konieczności, wiozłem w rękach...
Ponadto CAŁYM moim ekwipunkiem była komórka i banknot 10 pln (bo najlżejszy :) ). A, i jeszcze jedna rzecz... korektor biurowy, ale o tym później...
Dla oszczędności masy nawet odkręciłem kapturek z wentyla (czekał schowany na ostatnim przystanku autobusowym :) ).
Żarty się skończyły, koniec cywilizacji (w tle koniec Przesieki, OW Chybotek, 660m), początek zwyrodniałego podjazdu © mors
.
Jeszcze w Przesiece widziałem sporo narodu na rowerach, od kolarek po freeridery, nierzadko całe zorganizowane grupy. To dobrze, będzie ciekawie...
Piechurów na Karkonoską wbija się niewielu, bo trasa mało rozpropagowana. Ale ci, którzy byli, dopełniali schematu, zupełnie tak jak na nizinach: im kto bardziej "pro", tym bardziej ma wszystkich w nosie. "Trzepacy" na "trzepackich" rowerach (widziałem tylko dwóch tamże) wykazywali ludzkie odruchy, zaś piesi wykazywali wręcz entuzjazm.
Na przykład ci, którzy opodal prawdopodobnie najstormszego odcinka siedzieli dużą grupą w lesie i zbierali jagody.
"Powstali z kolan" (sic!), "rzucili wszystko" i nuże mnie obfacać tudzież kamerować.
Szkoda tylko, że prosiłem usilnie (czego bardzo nie lubię) ażeby to zjutubili, no i oczywiście tak, tak odrzekli, tymczasem roczek mija, a youtube o niczym nie słyszało. :/ Z resztą to nie pierwszy raz, że ludki mi obiecują zdjęcia na @ i filmy na youtube, a później nic z tego nie mam. Szkoda, bo tak jakby było parę fajnych motywów... a może tylko tak mi się wydaje...
Pozostało mi tylko jedne zdjęcie z tamże:
Jeden z najstromszych odcinków w Polsce pokonany na jednym kole! (zdjęcie oszukuje, tam jest "prawie pionowo") © mors
Najpierw było krytycznie ciężko, a później... było już tylko gorzej
Legendarny, 27% odcinek poszedł opornie, ale jednak. Bo choć nachylenie ponad dwuipółkrotnie przekraczało nachylenie optymalne, to dzięki gładkiej nawierzchni dało się wypracować odpowiednią technikę jazdy i wystarczyło tylko ją powtarzać.
Schody, i to prawie dosłownie, zaczęły się powyżej skrzyżowania z Drogą Sudecką, gdzie nachylenie odpuściło niewiele, za to pojawiły się niezliczone muldy, najgorszy wróg monocyklisty (albowiem mniej widoczne od dziur). Nawet na płaskiej drodze byłyby uciążliwe, tutaj zaś stworzyły piekło. Ponadto piekły nogi i słońce (24* przy takim wysiłku to o wiele za wiele).
Wysiłek i trudność techniczna były nie do opisania, albowiem łączyć należało jazdę na wpół stojąco, na ugiętych nogach, ażeby niwelować nierówności, jednocześnie naskakując na pedała, bo tylko tak można było wygenerować odpowiednią siłę nacisku. Tymczasem każde naskoczenie generuje olbrzymią siłę skrętną, wszak siodełko nie było dociążone, a więc każde pół obrotu musiało być jednocześnie precyzyjnym skrętem w przeciwnym kierunku. W dodatku każdy ruch (=92 cm drogi) był inny, tak jak każda mulda jest inna i z inną pozycją pedałów zostawała najeżdżana.. Efekt przeciwskrętu i równowagi wywoływała głównie noga na przeciwległym pedale - tak, tak, cały czas należało jednocześnie z powyższym przyhamowywać! Do tego dodajmy maksymalne natężenie koncentracji, refleksu, precyzji i szybkośc, albowiem prędkości bywały krytycznie niskie i jakiekolwiek spowolnienie jazdy groziło utratą równowagi.
Brzmi pewnie skomplikowanie... ale w rzeczywistości było dużo gorzej. :D
Nieprawdopodobny był to koktajl...
Ale urwał!
W pewnym momencie coś mi się urwało w nodze. Nie wiem, czy to mięsień, ścięgno czy jakie inne żyjątko, nie znam się, ale wiem, że ponad pół godziny przeleżałem w rowie, masując nogę i polewając wodą ze strumyka.
Ból okazał się dokuczliwy jeszcze ponad przez tydzień, a zanikał przez wiele tygodni... były chwile zwątpienia co dalej?, a o dalszej walce zdecydowały motywujące sms-y od jednej z bikestatsowych Killerek Przeł. Karkonoskiej ;) oraz wspomnienie hasła wszystkich hardcorów na czas kryzysu (sukces, albo kalectwo!). :D
No i jakoś jechałem.
Taki tyci podjazd... na takim tyci rowerku © mors
/"Taki tyci podjazd" - jeden z legendarnych napisów na tym podjeździe/
Odtąd jednak przestałem się już zarzynać długimi odcinkami - przystawałem i odpoczywałem ile trzeba było. Nieortodoksyjnie, owszem, ale inaczej nie dałbym rady, a nawet mam podstawy by sądzić, że na takiej maszynie inaczej się nie dało.
Upadłem po trzykroć (por. Golgota ;) ), jednakże były to wyjątkowo delikatne upadki, albowiem asfalt jest tam niemalże... na wyciągnięcie ręki. :) Po każdym upadku oczywiście następowało "cofnięcie się z powrotem", i kombinowanie aż do skutku...
Zanikają drzewa i pojawiają się widoki. W połączeniu z górskim powietrzem zaczynałem o(d)żywać (i zwyciężać) © mors
Nie wiedzieli, co się dzieje
Przerwy wykorzystywałem m.in. do przyczajania się na kolejnych zawodników, w szczególności tych na kolarkach.
Po czym z dziką rozkoszą (za te kpiące uśmieszki na niżu) ich masakrowałem. O ile w ogóle jechali...
Chwila oddechu, więc jeszcze jadą... zawodnik po prawej tylko czeka, aż go ktoś zmasakruje © mors
Powróciło parę procent więcej i nasz dumny zawodnik już nie wie, co się dzieje. :D Toteż chwilę później został zmasakrowany. :D © mors
Wielu szosowców odstawiło tamże swego rodzaju biking-walking. Tychże to, uczciwie pisząc - deklasowałem. ;p
"Nie wiedzieli, co się dzieje" to jedno z moich najulubieńszych porzekadeł... i choć raz stanąłem po jego drugiej stronie. ;))
Końcówka podjazdu na Przeł. Karkonoską... widać "lekkie" umęczenie. A w tle widać szosowców z nurtu biking-walking ;p © mors
.
Powyższe oddaje jakąś małą namiastkę prawdziwego nastromienia...
Mokra ciżemka na środku drogi to woda z rury wydechowej podjeżdżającego samochodu (wysokie obroty, niska prędkość...).
Jeden z szosowców niby jechał tamże, ale maksymalnym trawersem, od trawy do trawy no i co chwilę oglądał się wstecz, czy nie jedzie samochód. A tu nadjeżdżało jedno koło...
Jego skonsternowane:
- prawa Twoja!
na zawsze w mej pamięci...
A jednak się kręci
No i żem se wjechał...
Takoż na Przełęcz (1198m):
Monocykl na Przełęczy Karkonoskiej (widok na Czechy) © mors
.
Jak i do końca asfaltu (w tle Przełęcz):
Monocykl i panorama ze schroniska Odrodzenie © mors
Panowie na zdjęciu okazali się być niemieckojęzycznymi Niemcami. W przeciwieństwie do mnie, tym nie mniej porozmawiali ze mną dłuższą chwilę, i to prawie bez rąk (ja po angielsku, a oni po niemiecku). Trudno orzec, z jakim skutkiem. ;)
.
Przeżyjmy to jeszcze raz. ;p
Monocykl w schronisku Odrodzenie i radość z realizacji "niewykonalnej" misji :) © mors
Monocykl powyżej kosodrzewiny © mor
Monocykl 880 metrów ponad Kotliną Jeleniogórską (w tle) © mors
0,88 km ponad Kotliną Jeleniogórską ;p © mors
Z tych 880 metrów pokonałem zdecydowaną większość, tj. ~710. Można by więcej, ale początek podjazdu był zbyt płaski. ;)
.
Na tyłach Odrodzenia nie brakuje syfu (rudery, szkła...) © mors
Takie tam w Odrodzeniu © mors
Mono w "Odrodzeniu". Na drugim planie zgrupowanie kolarsko-pieszo-kolarkie o zaostrzonym rygorze © mors
Dyscyplinę mieli paramilitarną... wycisk na podjeździe to wiadoma sprawa, ale potem, zamiast zwiedzania to "żołnierskie" omówienie jazdy, "musztra", w tył zwrot i z powrotem... to na pewno musiało być przyjemne...
Ale nie żałuję ich, ponieważ oczywiście nie zwracali na monocykl najmniejszej uwagi. ;p
.
Bez precedensu(?)
Przepytałem Google`a, youtube`a oraz obsługę Schroniska - nikt z nich o podobnej akcji jeszcze nie słyszał. :D
Wyśmienicie, przynajmniej nie jechałem na darmo. ;))
W swej (nie)skromności popełniłem stosowny wpis do księgi pamiątkowej tamże, a że całe były zapisane, to wepchłem się na pierwszą stronę ;p (księga koloru.. nie pamiętam już ;] jakby kto się tam nudził, to może se oblukać).
Mono pod Odrodzeniem. W tle przełęcz Karkonoska © mors
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ - WYSZŁA ZBYT DUŻA OBJĘTOŚĆ, SYSTEM ODRZUCAŁ WPIS...
Treść i forma są adekwatne do wydarzeń, więc z góry ostrzegam wrażliwych na przechwałki. ;p
To nie miało prawa się udać... ale się udało!
Monocykl w schronisku Odrodzenie i radość z realizacji "niewykonalnej" misji :) © mors
.
Ortodoks - masochista
BEZ KIEROWNICY (do skręcania i "rwania")
BEZ TRZYMANIA ZA SIODŁO (do stabilizacji i "rwania")
BEZ TRAWERSOWANIA (zygzakowania)
BEZ PRZERZUTEK (i łańcucha ;) )
BEZ HAMULCA RĘCZNEGO (tylko ostre koło, żadnych ułatwień, czysta forma)
BEZ STROJU PRO (chyba, że policzymy monocyklowy t-shirt ;) )
BEZ BUTÓW SPD (jak zawsze "adidasy" za 39pln :) )
BEZ DOSTATECZNEJ KONDYCJI (jazda głównie siłą woli, nie ma, że boli...)
BEZ 1 KOŁA (ekstremalnie stromo i to jeszcze po niezliczonych muldach!)
Podjazd wśród podjazdów
Legenda polskich podjazdów ( lektura obowiązkowa ;) ):
- najwyższy n.p.m. (pomijając nielegalne, przynajmniej dla bicyklistów ;) Morskie Oko);
- najtrudniejszy (ekstremalne nachylenie, znaczna długość i do tego fatalna nawierzchnia!);
- najwyższe przewyższenie (aczkolwiek ja akurat nie startowałem z samego dołu ;p).
Sporo odcinków ponad 20%, najlepszy 27%, chwilowo do 30%... Tak dla porównania: na serpentynach zazwyczaj jest +/- 10%, na legendarnym (przereklamowanym...) Orlinku w Karpaczu - 15%, zaś legenda warszawskich "podjazdów" (Agrykola) ma maks. 7%... w dodatku mają dobre nawierzchnie no i tak jakby są "nieco" krótsze...
Jadąc na Karkonoską miałem już "na sumieniu" Gubałówkę (z dwóch stron), Przeł. Okraj, MORSkie Oko tudzież sporo podjazdów bezimiennych, niedługich, acz częstokroć nawet bardziej od nich drastycznych. Oczywiście wszystko to na monocyklu. :)
Otóż wszystko to razem wzięte, to było nic (sic!).
Myślałem, że nie uda się wjechać a jeśli nawet, to będzie to potwornie trudne. Udało się... ale było o wiele gorzej niż myślałem.
Powstali z kolan
Start z przystanku Przesieka-Sklep, ok. 525m npm.
Uroki Przesieki i optymalne nachylenie drogi ułatwiają wybudzenie się:
Gospodaa pod (olbrzymimi) Lipami w Przesiece © mors
Przesieka. Kościół wewnątrz serpentyny - rewelacja! :D © mors
Przy ostatnim sklepie pierwszy dziś posiłek (bułka i batonik) i zakupy na najbliższe parę godzin, tzn... druga bułka i litr smolistego napoju wiodącego producenta. ;) Prowiant, z konieczności, wiozłem w rękach...
Ponadto CAŁYM moim ekwipunkiem była komórka i banknot 10 pln (bo najlżejszy :) ). A, i jeszcze jedna rzecz... korektor biurowy, ale o tym później...
Dla oszczędności masy nawet odkręciłem kapturek z wentyla (czekał schowany na ostatnim przystanku autobusowym :) ).
Żarty się skończyły, koniec cywilizacji (w tle koniec Przesieki, OW Chybotek, 660m), początek zwyrodniałego podjazdu © mors
.
Jeszcze w Przesiece widziałem sporo narodu na rowerach, od kolarek po freeridery, nierzadko całe zorganizowane grupy. To dobrze, będzie ciekawie...
Piechurów na Karkonoską wbija się niewielu, bo trasa mało rozpropagowana. Ale ci, którzy byli, dopełniali schematu, zupełnie tak jak na nizinach: im kto bardziej "pro", tym bardziej ma wszystkich w nosie. "Trzepacy" na "trzepackich" rowerach (widziałem tylko dwóch tamże) wykazywali ludzkie odruchy, zaś piesi wykazywali wręcz entuzjazm.
Na przykład ci, którzy opodal prawdopodobnie najstormszego odcinka siedzieli dużą grupą w lesie i zbierali jagody.
"Powstali z kolan" (sic!), "rzucili wszystko" i nuże mnie obfacać tudzież kamerować.
Szkoda tylko, że prosiłem usilnie (czego bardzo nie lubię) ażeby to zjutubili, no i oczywiście tak, tak odrzekli, tymczasem roczek mija, a youtube o niczym nie słyszało. :/ Z resztą to nie pierwszy raz, że ludki mi obiecują zdjęcia na @ i filmy na youtube, a później nic z tego nie mam. Szkoda, bo tak jakby było parę fajnych motywów... a może tylko tak mi się wydaje...
Pozostało mi tylko jedne zdjęcie z tamże:
Jeden z najstromszych odcinków w Polsce pokonany na jednym kole! (zdjęcie oszukuje, tam jest "prawie pionowo") © mors
Najpierw było krytycznie ciężko, a później... było już tylko gorzej
Legendarny, 27% odcinek poszedł opornie, ale jednak. Bo choć nachylenie ponad dwuipółkrotnie przekraczało nachylenie optymalne, to dzięki gładkiej nawierzchni dało się wypracować odpowiednią technikę jazdy i wystarczyło tylko ją powtarzać.
Schody, i to prawie dosłownie, zaczęły się powyżej skrzyżowania z Drogą Sudecką, gdzie nachylenie odpuściło niewiele, za to pojawiły się niezliczone muldy, najgorszy wróg monocyklisty (albowiem mniej widoczne od dziur). Nawet na płaskiej drodze byłyby uciążliwe, tutaj zaś stworzyły piekło. Ponadto piekły nogi i słońce (24* przy takim wysiłku to o wiele za wiele).
Wysiłek i trudność techniczna były nie do opisania, albowiem łączyć należało jazdę na wpół stojąco, na ugiętych nogach, ażeby niwelować nierówności, jednocześnie naskakując na pedała, bo tylko tak można było wygenerować odpowiednią siłę nacisku. Tymczasem każde naskoczenie generuje olbrzymią siłę skrętną, wszak siodełko nie było dociążone, a więc każde pół obrotu musiało być jednocześnie precyzyjnym skrętem w przeciwnym kierunku. W dodatku każdy ruch (=92 cm drogi) był inny, tak jak każda mulda jest inna i z inną pozycją pedałów zostawała najeżdżana.. Efekt przeciwskrętu i równowagi wywoływała głównie noga na przeciwległym pedale - tak, tak, cały czas należało jednocześnie z powyższym przyhamowywać! Do tego dodajmy maksymalne natężenie koncentracji, refleksu, precyzji i szybkośc, albowiem prędkości bywały krytycznie niskie i jakiekolwiek spowolnienie jazdy groziło utratą równowagi.
Brzmi pewnie skomplikowanie... ale w rzeczywistości było dużo gorzej. :D
Nieprawdopodobny był to koktajl...
Ale urwał!
W pewnym momencie coś mi się urwało w nodze. Nie wiem, czy to mięsień, ścięgno czy jakie inne żyjątko, nie znam się, ale wiem, że ponad pół godziny przeleżałem w rowie, masując nogę i polewając wodą ze strumyka.
Ból okazał się dokuczliwy jeszcze ponad przez tydzień, a zanikał przez wiele tygodni... były chwile zwątpienia co dalej?, a o dalszej walce zdecydowały motywujące sms-y od jednej z bikestatsowych Killerek Przeł. Karkonoskiej ;) oraz wspomnienie hasła wszystkich hardcorów na czas kryzysu (sukces, albo kalectwo!). :D
No i jakoś jechałem.
Taki tyci podjazd... na takim tyci rowerku © mors
/"Taki tyci podjazd" - jeden z legendarnych napisów na tym podjeździe/
Odtąd jednak przestałem się już zarzynać długimi odcinkami - przystawałem i odpoczywałem ile trzeba było. Nieortodoksyjnie, owszem, ale inaczej nie dałbym rady, a nawet mam podstawy by sądzić, że na takiej maszynie inaczej się nie dało.
Upadłem po trzykroć (por. Golgota ;) ), jednakże były to wyjątkowo delikatne upadki, albowiem asfalt jest tam niemalże... na wyciągnięcie ręki. :) Po każdym upadku oczywiście następowało "cofnięcie się z powrotem", i kombinowanie aż do skutku...
Zanikają drzewa i pojawiają się widoki. W połączeniu z górskim powietrzem zaczynałem o(d)żywać (i zwyciężać) © mors
Nie wiedzieli, co się dzieje
Przerwy wykorzystywałem m.in. do przyczajania się na kolejnych zawodników, w szczególności tych na kolarkach.
Po czym z dziką rozkoszą (za te kpiące uśmieszki na niżu) ich masakrowałem. O ile w ogóle jechali...
Chwila oddechu, więc jeszcze jadą... zawodnik po prawej tylko czeka, aż go ktoś zmasakruje © mors
Powróciło parę procent więcej i nasz dumny zawodnik już nie wie, co się dzieje. :D Toteż chwilę później został zmasakrowany. :D © mors
Wielu szosowców odstawiło tamże swego rodzaju biking-walking. Tychże to, uczciwie pisząc - deklasowałem. ;p
"Nie wiedzieli, co się dzieje" to jedno z moich najulubieńszych porzekadeł... i choć raz stanąłem po jego drugiej stronie. ;))
Końcówka podjazdu na Przeł. Karkonoską... widać "lekkie" umęczenie. A w tle widać szosowców z nurtu biking-walking ;p © mors
.
Powyższe oddaje jakąś małą namiastkę prawdziwego nastromienia...
Mokra ciżemka na środku drogi to woda z rury wydechowej podjeżdżającego samochodu (wysokie obroty, niska prędkość...).
Jeden z szosowców niby jechał tamże, ale maksymalnym trawersem, od trawy do trawy no i co chwilę oglądał się wstecz, czy nie jedzie samochód. A tu nadjeżdżało jedno koło...
Jego skonsternowane:
- prawa Twoja!
na zawsze w mej pamięci...
A jednak się kręci
No i żem se wjechał...
Takoż na Przełęcz (1198m):
Monocykl na Przełęczy Karkonoskiej (widok na Czechy) © mors
.
Jak i do końca asfaltu (w tle Przełęcz):
Monocykl i panorama ze schroniska Odrodzenie © mors
Panowie na zdjęciu okazali się być niemieckojęzycznymi Niemcami. W przeciwieństwie do mnie, tym nie mniej porozmawiali ze mną dłuższą chwilę, i to prawie bez rąk (ja po angielsku, a oni po niemiecku). Trudno orzec, z jakim skutkiem. ;)
.
Przeżyjmy to jeszcze raz. ;p
Monocykl w schronisku Odrodzenie i radość z realizacji "niewykonalnej" misji :) © mors
Monocykl powyżej kosodrzewiny © mor
Monocykl 880 metrów ponad Kotliną Jeleniogórską (w tle) © mors
0,88 km ponad Kotliną Jeleniogórską ;p © mors
Z tych 880 metrów pokonałem zdecydowaną większość, tj. ~710. Można by więcej, ale początek podjazdu był zbyt płaski. ;)
.
Na tyłach Odrodzenia nie brakuje syfu (rudery, szkła...) © mors
Takie tam w Odrodzeniu © mors
Mono w "Odrodzeniu". Na drugim planie zgrupowanie kolarsko-pieszo-kolarkie o zaostrzonym rygorze © mors
Dyscyplinę mieli paramilitarną... wycisk na podjeździe to wiadoma sprawa, ale potem, zamiast zwiedzania to "żołnierskie" omówienie jazdy, "musztra", w tył zwrot i z powrotem... to na pewno musiało być przyjemne...
Ale nie żałuję ich, ponieważ oczywiście nie zwracali na monocykl najmniejszej uwagi. ;p
.
Bez precedensu(?)
Przepytałem Google`a, youtube`a oraz obsługę Schroniska - nikt z nich o podobnej akcji jeszcze nie słyszał. :D
Wyśmienicie, przynajmniej nie jechałem na darmo. ;))
W swej (nie)skromności popełniłem stosowny wpis do księgi pamiątkowej tamże, a że całe były zapisane, to wepchłem się na pierwszą stronę ;p (księga koloru.. nie pamiętam już ;] jakby kto się tam nudził, to może se oblukać).
Mono pod Odrodzeniem. W tle przełęcz Karkonoska © mors
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ - WYSZŁA ZBYT DUŻA OBJĘTOŚĆ, SYSTEM ODRZUCAŁ WPIS...
Komentarze
"Wyśmienicie, przynajmniej nie jechałem na darmo. ;))"
Kwintesencja wpisu! :) Ciacho1985 - 20:32 piątek, 23 lutego 2018 | linkuj
Kwintesencja wpisu! :) Ciacho1985 - 20:32 piątek, 23 lutego 2018 | linkuj
A ja dzisiaj widziałam kobitkę lat około 50 z monocyklem. Wprawdzie prowadziła ale monocykl był:)
Skowronek - 20:45 środa, 2 lipca 2014 | linkuj
Niektórzy (czytając mi przez ramię) twierdzą, że to niemożliwe.
Chyba będziesz musiał osobiście przekonać owego osobnika, iż takowe jazdy są jednak możliwe. Skowronek - 20:06 środa, 2 lipca 2014 | linkuj
Chyba będziesz musiał osobiście przekonać owego osobnika, iż takowe jazdy są jednak możliwe. Skowronek - 20:06 środa, 2 lipca 2014 | linkuj
Dobry wpis :) Zaraz będę czytać ponownie :))) Teraz musisz to powtórzyć ze Słoniem ;)
A tak na marginesie gdzieś kiedyś u kogoś wyczytałam, że na potrzeby długiej fotorelacji szanowny Admin czy inna persona zwiększyła limit znaków. Widać nie masz odpowiednich znajomości :( starszapani - 20:02 środa, 2 lipca 2014 | linkuj
A tak na marginesie gdzieś kiedyś u kogoś wyczytałam, że na potrzeby długiej fotorelacji szanowny Admin czy inna persona zwiększyła limit znaków. Widać nie masz odpowiednich znajomości :( starszapani - 20:02 środa, 2 lipca 2014 | linkuj
Nono, nie pogadasz:) Ciekawe, ile masz jeszcze takich zaległych wpisów?:p
Kosma, to raczej do mnie była ta uwaga;p alouette - 17:53 środa, 2 lipca 2014 | linkuj
Kosma, to raczej do mnie była ta uwaga;p alouette - 17:53 środa, 2 lipca 2014 | linkuj
Ktoś tu bije do mnie? :D
Nadejdzie ten dzień, że filmik ujrzy światło dzienne :p
GRATULEJSZYN :) kosma100 - 07:08 środa, 2 lipca 2014 | linkuj
Nadejdzie ten dzień, że filmik ujrzy światło dzienne :p
GRATULEJSZYN :) kosma100 - 07:08 środa, 2 lipca 2014 | linkuj
Dopiero po chwili spojrzałem na datę wpisu. Trochę Ci zeszło...
To jest jeszcze sens gratulować? Hipek - 06:45 środa, 2 lipca 2014 | linkuj
To jest jeszcze sens gratulować? Hipek - 06:45 środa, 2 lipca 2014 | linkuj
No nareszcie!!! Mogłeś już rok przeczekać :D
Jeszcze raz wielkie gratulacje. Osiągnięcie jest to nie do wyobrażenia dla mnie.
Jeśli rzeczywiście miałam maleńki wpływ na przebieg tego Wyczynu to raduje mnie to nieprzeciętnie.
Do zobaczenia ;) lea - 05:44 środa, 2 lipca 2014 | linkuj
Jeszcze raz wielkie gratulacje. Osiągnięcie jest to nie do wyobrażenia dla mnie.
Jeśli rzeczywiście miałam maleńki wpływ na przebieg tego Wyczynu to raduje mnie to nieprzeciętnie.
Do zobaczenia ;) lea - 05:44 środa, 2 lipca 2014 | linkuj
Mors Komandos. :) Też bym uprawiał bike-walking, gdybym tam dotarł. Uprawiałem choćby podczas zdobywania, niezdobytego Chojnika, oraz częściowo na ul. Saneczkowej w Karpaczu. A obładowany bagażnik (w sumie niewiele w nim miałem, wiec nie wiem dlaczego tyle ważył), ciągnął na tył. Ale mam patent na to. Jak se już potrenuje podjazdy na swoich pagórach na lekko, to potem założę pudło, które stopniowo będę uzupełniał kamieniami. :)
romulus83 - 22:48 wtorek, 1 lipca 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!